AISEC to
międzynarodowa organizacja, która wysyła studentów na wolontariaty lub praktyki
do krajów całego świata, również do Indii. Żeby się „załapać” na taki program
najpierw trzeba stać się członkiem tej organizacji, czyli po pierwsze być
studentem lub świeżo po studiach (maksymalnie 2 lata), a po drugie zapłacić za
to. Trzeba jeszcze znać angielski, być zweryfikowanym, wybranym i mieć mniej
niż 30 lat. Potem już całość wydaje się
być prosta i dobrze zorganizowana, wybierasz program, który cię interesuje,
kraj gdzie chcesz jechać, płacisz za wizę, bilety, zbierasz gotówkę potrzebną na
pobyt, podpisujesz umowy i lecisz. Na miejscu jednak czasami okazuje się , że
nie wszystko wygląda tak jak miało wyglądać.
Ostatnimi
czasy odwiedziły nas trzy studentki (Marta, Gosia i Tosia), które zapragnęły
czynić dobro w Indiach z pomocą AIESEC-u.
Przyjechały niezależnie od siebie, w różnym czasie, na różne programy.
Poczytajcie o tym co z tego wyszło. Ku przestrodze!
Zaczynamy od
wywiadu z Martą Świątek, która już wcześniej
wyjeżdżała z AIESEC-kiem do Chin, o czym można poczytać TUTAJ
Natomiast o
swoich przeżyciach w Indiach pisała na BLOGU
Skąd wziął pomysł wyjazdu na wolontariat z AIESEC-iem i dlaczego do Indii? Czy to była twoja pierwsza współpraca z tą organizacją?
Zdecydowałam
się wyjechać na wolontariat z AIESEC ponieważ miałam już wcześniej
doświadczenia z tą organizacją. W 2011 roku pracowałam jako nauczycielka języka
angielskiego w Chinach i bardzo miło wspominam ten wyjazd. W tym roku
początkowo miałam zamiar wyjechać do Afryki, jednak w bazie było tak dużo
programów z Indii, że ostatecznie zdecydowałam się na ten kraj. Zwłaszcza że
wybrany przeze mnie projekt bardzo odpowiadał moim zainteresowaniom.
Co ci
zaproponowano, jakie były ustalone warunki? Ile kosztował cię ten wyjazd? Jaki
program wybrałaś?
Zdecydowałam
się na projekt „People for Animals” w Punie – według opisu miałam pracować z
lokalnym NGO, odpowiadać na zgłoszenia o maltretowaniu zwierząt, walczyć o
prawa zwierząt, pomagać w biurokracji i rozmawiać z politykami. Projekt miał
trwać 6 tygodni, organizacja AIESEC zapewniała mieszkanie, za które jednak
należało wnieść tzw. „maintance fee” (koszty utrzymania) w wysokości 50$.
Koszty wyżywienia oraz transportu należało pokryć samemu, do tego koszty wizy,
szczepionek i biletów lotniczych. Należy się liczyć z tym, że taki wyjazd to
wydatek minimum 3500 zł.
Po przyjeździe
okazało się, że w obiecanym 3-pokojowym mieszkaniu ulokowano już 14 osób. Z
braku miejsc pierwszą noc spędziłam w biurze AIESEC, następne dwie w prywatnym
domu z Hinduską rodziną, po czym na dwa tygodnie wysłano mnie do małej górskiej
mieściny, mimo że nie było tego w umowie. Na miejscu wraz z innymi
wolontariuszami pracowałam w schronisku dla zwierząt. Pracownicy schroniska w
ogóle nie wiedzieli dlaczego tam jesteśmy i jak możemy im pomóc, było za dużo
rąk do pracy.
Po dwóch
tygodniach wróciliśmy do Puny. Przez cały pozostały czas nie było dla nas
pracy. Ponoć NGO z którym mieliśmy pracować się wycofało i AIESEC poszukiwał
nowego partnera do współpracy.
Prawda jednak
jest taka że pozostałe 4 tygodnie były oczekiwaniem na coś, co nigdy nie miało
się wydarzyć. Problem dotyczył nie tylko naszego projektu. Ludzie z całego
świata przyjechali by pracować przy projektach dotyczących praw dzieci, praw
kobiet, świadomości AIDS… ponad 20 osób chcących pomóc, dzień w dzień
czekających aż ich projekty ruszą i będą mogli do czegoś się przydać.
Jaki był twój kontakt z organizatorami? Skoro pojawiły się problemy czy mogłaś liczyć na ich pomoc?
Gdy dzwoniłam
do managera mojego projektu nigdy nie odbierał telefonu, nigdy też nie
oddzwaniał. Na spotkaniach cały czas twierdził, że znaleźli nowe NGO i
następnego dnia zaczniemy pracę. Oczywiście następnego dnia nic się nie działo.
Razem z innymi
wolontariuszami zorganizowaliśmy spotkanie z prezydentem lokalnego komitetu
AIESEC, na którym zostały wysłuchane i zanotowane nasze zastrzeżenia. Spotkanie
zakończyło się obietnicami, które nigdy nie zostały dotrzymane.
Jak
ostatecznie zakończyła się twoja przygoda?
Po 3
tygodniach postanowiłam odpuścić sobie czekanie i opuściłam projekt wcześniej
niż zakładała umowa. Oprócz pierwszych dwóch tygodni nie zrobiłam nic co
mogłoby w jakikolwiek sposób pomóc w walce na rzecz praw zwierząt w Indiach.
Jakie
porady i wskazówki mogłabyś udzielić innym studentom, którzy zastanawiają się
nad takim wolontariatem?
Podczas
rekrutacji radziłabym poprosić o kontakt do innego wolontariusza, który pracuje
przy projekcie i być może jest już na miejscu. Kontakty z wolontariuszami z
innych projektów też mogą być przydatne – żeby zapytać o warunki, mieszkanie,
atmosferę. Jeżeli organizatorzy nie chcą się na to zgodzić, może to świadczyć
tylko o jednym – że mają coś do ukrycia.
Pomimo że
projekt w Indiach był totalnym niewypałem, uważam że wyjazd na wolontariat z
AIESEC może być niesamowitym doświadczeniem. Takie wspomnienia zachowałam z
wolontariatu w Chinach dlatego wiem, że można trafić na naprawdę dobrze
zorganizowany projekt. Należy jednak być ostrożnym przy wyborze i zawsze zaczerpnąć
opinii innych uczestników.
W cz. 2 relacja Tosi Zarakowskiej
i w cz. 3 - Małgosi Rączki
W cz. 2 relacja Tosi Zarakowskiej
i w cz. 3 - Małgosi Rączki
może kwestia kraju albo nie dopracowanych umów...?
OdpowiedzUsuńA może w ogóle uważać na wolontariaty płatne? trochę to kłóci się praca za darmo i jeszcze opłać sobie wszystko. W powyzszym przypadku widać, że tu najmniej chodziło o wolontariat. Ostatnio namnożyło się płatnych wolontariatów,a zwłaszcza w Indiach. Mam wątpliwości, zwłaszcza jak widzę identyczne koszta pobytu w różnych krajach, np. 280 dolarów na tydzień w Indiach, Gwatemali itd.
OdpowiedzUsuńDziękuję za przeprowadzenie ze mną wywiadu oraz ugoszczenie mnie w Bombaju :)
OdpowiedzUsuńTak jak wspomniałam, wszystko zależy od kraju a także od miasta. Każde miasto ma swój lokalny komitet. Niemniej jednak można trafić na bardzo fajne projekty.
W Polsce też są organizowane wolontariaty przez AIESEC i przyjeżdża do nas sporo wolontariuszy z całego świata. Z tego co wiem funkcjonuje to całkiem nieźle. Będąc w Chinach spotkałam chłopaka, który był w Szczecinie i pracował z organizacjami pozarządowymi. Bardzo sobie chwalił ten wyjazd.
Krótka to była gościna, zdecydowanie nie ma za co.
OdpowiedzUsuńAle zapraszamy znów. Może w Mumbaju, to może gdzieś indziej, bo w sumie, kto wie, gdzie będziemy za następne pół roku
Mam identyczne doświadczenia z AIESECiem w Indonezji. Zmarnowałam mnóstwo czasu i pieniędzy na ten wyjazd. Nic nie grało tak jak powinno. Podobne są również opinie pozostałych wolontariuszy, których poznałam w czasie mojego pobytu w tym kraju. Jeśli więc ktoś zastanawia się nad wyjazdem do Indonezji: odradzam, zdecydowanie lepiej pojechać sobie na prywatną wycieczkę- będzie taniej, przyjemniej, zrobisz i zobaczysz o wiele więcej, a także poznasz więcej ludzi. Oddać się w opiekę Indonezyjczykom, to jak oddać się w opieke 5-latkom. Niesamowicie mnie ten wyjazd rozczarował.
OdpowiedzUsuńKurczę, koszty kosztami...nie spełniam warunków...a szkoda :)
OdpowiedzUsuńPS: Bardzo przydatne informacje!
A Wasz blog czytam od deski do deski.
Pozdrawiam.
Cieszymy się, że do nas zaglądasz;-) Pozdrawiamy i zapraszamy kiedyś do Azji....
UsuńRóżnie można trafić, ja byłem na Tajwanie i organizacyjnie nie było żadnych zgrzytów :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wszystko zależy od kraju do którego jedziesz, dlatego warto dowiedzieć się jak najwięcej przed wyjazdem. Nie liczyć na to, że skoro w np. w Chinach czy Tajwanie było ok. to w Indiach też.
UsuńPod szczytnymi hasłami karmicie globalistów
OdpowiedzUsuń