„Indie... są za trudne dla mnie... niestety.”
Kasia Krawiec z racji zawodu w podróże wybiera
się tylko w czasie wakacji, ale pora deszczowa w Indiach nie taka straszna,
więc nie stanowiła problemu. To nie był
jej pierwszy kraj azjatycki wiedziała więc mniej więcej czego się spodziewać,
jednak ... najbardziej zawiodła się na ludziach. Pozostały negatywne odczucia, ale też przeświadczenie,
że to fascynujący kraj, warto go odwiedzić i poznawać wszystkimi zmysłami.
1. Skąd pomysł, żeby przyjechać do Indii? Jakie były twoje oczekiwania?
To była
bardzo spontaniczna decyzja: od kilku lat poznaję Azję, byłam w Tajlandii,
Kambodży i w Chinach no i… po prostu przyszedł czas na Indie. Przyznaję, że z
tych krajów mam bardzo ciepłe wspomnienia i na przykład do Tajlandii wrócę na
pewno. Jeśli chodzi o Indie to moje wrażenia są takie słodko-kwaśne – jak moje
ulubione cukierki. Czasem zbyt kwaśne, ale właśnie dlatego nie są nudne i za to
je lubię.
2. Zwiedzałaś Indie w porze monsunów (lipiec - sierpień) czy deszcze bardzo dawały wam się we znaki? Co myślisz o wyjeździe do Indii w tym czasie?
Przecież ich życie zależy od monsunu –
nadal większość upraw jest nawadniana wodą deszczową – brak deszczu to brak
jedzenia. Udało mi się przeżyć jeden monsun w czasie miesięcznego pobytu – na
przełomie lipca i sierpnia. Nareszcie wiem jak to wygląda.
A wygląda tak, jakby ktoś wiadrami wodę lał. Drzewo, pod którym sobie stanęłam,
momentalnie zaczęło przeciekać, ulica zamieniła się w rwący potok i płynęło
sobie to wszystko zabierając ze sobą tony śmieci... Przepływały kolejno obok
mnie papiery, resztki jedzenia,, szmaty... Zauważyłam, że
od biedy w Indiach można się kompletnie ubrać, podczas spaceru kompletując
powoli strój: tu leży koszula, co prawda z jednym rękawem, ale zawsze, tu
bucik, jak się ma szczęście, to kilka metrów dalej można znaleźć drugi do
pary:), tam pasek, tu spodnie i … elegancja „made in India” gotowa. A jaka
oszczędność!
3. Jakie miejsca zwiedziłaś, które z nich mogłabyś polecić, które nie warte są oglądania? Określ ranking swoich destynacji.
Udało mi
się zwiedzić parę miejsc, ale zdaję sobie sprawę, że to jedynie malutki
okruszek Indii. Okruszek, który jedynie daje przedsmak tego, co mogłoby mnie
spotkać, jaki smak miałyby Indie, gdybym zobaczyła więcej. Na razie pozostał
leciuteńki smak na języku i delikatny obraz w głowie. Mój ranking będzie bardzo
subiektywny i na pewno znajdzie się wielu podróżników, którzy złapią się za
głowę… Dla mnie wartość miejsca nie zależy od nagromadzonych zabytków, ale od
spotkanych ludzi, mojego samopoczucia w danym dniu…
KHAJURAHO
- dlatego pierwsze miejsce, bo mam fioła
na punkcie świątyń, podobnie było w Ayutthai czy podczas zwiedzania Angkor
Watt… Dla mnie to wieki zaklęte w kamieniu – piękne i nieruchome a jednocześnie
tak pełne wyrazu.
RISHIKESH (Haridwar) – wielki plus za
atmosferę… Okazało się, że akurat jest święto boga Siwy i ciągną zewsząd
nieprzebrane tłumy pielgrzymów z całych Indii. Miasto jest niewiarygodnie
kolorowe, pomarańczowe głównie i... okropnie duszne i głośne – ale tylu
ciekawych ludzi nie spotkałam nigdzie (no, może w Varanasi).
A pielgrzymi jak
zaczęli wędrować przez cały wieczór,
całą noc, tak ciągnęli przez kilka najbliższych dni. Nie wiem skąd ich się tyle
bierze... Wszyscy idą nad rzekę. Główny ghat (rodzaj schodów, schodzących do
rzeki) zbudowany został w tym miejscu, gdzie Ganges rozlewa się na równinę.
Hindusi wierzą, że to tutaj woda ma największą siłę obmywania z grzechów
ORCHHA - Orchha jest bardzo mała, nie ma tu
tylu ulicznych przekupniów, tak natrętnych jak w Khajuraho. W Khajurho czas,
szczególnie wokół świątyń, się zatrzymał. Tutaj w Orchhy – mam wrażenie jakby
się pomieszał. Trochę tradycji, gdzie nie gdzie ciut nowoczesności, jak sadhu z
komórką :) np. ludzie nie mówią tu zbytnio po angielsku. Chciałam kupić od Pani
ciapatkę, bo widziałam jak piecze na ulicy, bezpośrednio na ogniu, a nie na
patelni. Na początku nie rozumiałam, dlaczego nie chce nam sprzedać, ale potem
okazało się, że były przeznaczone na rodzinny obiad. Pani po prostu
przygotowywała posiłek :) Dała nam w końcu nie jedną, a dwie.
AGRA – o wyborze zadecydowała moja słaba
wola… Bo jak tu być w Indiach i nie zobaczyć Tadż Mahal? Zachowałam się jak
typowa turystka i tyle. No to ruszam na podbój Tadż Mahal. Hotel Sheela jest
wspaniale usytuowany, dosłownie 2 minuty od wschodniej bramy Tadż Mahal, ale...
po bilety trzeba się udać ponad 2 km w... przeciwną stronę. Pytam się i
rikszarza, i pana sprzedającego bilety, gdzie tu logika i obaj mi odpowiadają,
że to „rząd”, co wiele zresztą mi nie wyjaśnia. Tzn. domyślam się, że to
sprawka rządzących, ale w jakim celu? W
każdym razie Tadż Mahal naprawdę robi wrażenie. Warto.
VARANASI - Oczywiście cały urok miasta
kumuluje się nad Gangesem – ale czy to urok, czy nie można by dyskutować. Na
wschód słońca nie zdążyłam, ale widziałam rytualne kąpiele, potem praczki,
które suszyły na wietrze swoje kolorowe kilkumetrowe sari. Varanasi jest najważniejszym ośrodkiem kultu
nad Gangesem. Jak tłumaczyła nam współpasażerka z pociągu, każdy pobożny
wyznawca hinduizmu chce przynajmniej raz w życiu zanurzyć się w wodach świętej
rzeki, by zmyć swe grzechy. Wierni schodzą do wody po słynnych ghatach –
ogromnych kamiennych schodach, ciągnących się wzdłuż nurtu, które w pewnych
miejscach są cały czas mokre i śliskie jak cholera. Jest tu ponad 100
ghatów. Varanasi jest jak do tej pory najbrudniejszym miejscem jakie widziałam.
Pełne wąskich uliczek, oczywiście już się zgubiłam. Nie za bardzo jest gdzie
jeść, bo wszystko pełne. W końcu w małej knajpce zamówiłyśmy poori z sosami.
Cena 40 rupii. Stwierdziłyśmy, że może być ostre i weźmiemy tylko 1 danie na 2
osoby. Zamiast jednego, dostałyśmy 2 talerze, a zamiast 40 za danie (czyli 80
za 2) zapłaciłyśmy 30 rupii za wszystko. No i jak to rozumieć...
AJANTA - Ajanta to wielki kanion, który
przez większość roku wypełnia na dole rzeka, przynajmniej tak mówi „helping
man”, który się napatoczył (250 rupii – chodzi za nami, nosi nam wodę i buty, a
tak w ogóle... to nie jest w ogóle potrzebny, no ale łośki się dały
naciągnąć...), no a teraz ani rzeki ani wodospadu niet... Na wysokości kilkuset
metrów w skalach wydrążone są jaskinie, które pochodzą chyba z XVII wieku. Przepiękne rzeźby i obrazy na ścianach dają
jakąś namiastkę tego, jaki wpływ na ludzi miała religia na przełomie wieków. Ja
się chyba już źle trochę czułam, zmęczenie robi swoje, bo na mnie ta „mowa
wieków” jakoś nie robi wrażenia... Faktem jest, że zadziwia ogrom detali, z
jakimi oddane zostały naścienne malowidła i rzeźby: epizody z życia Buddy,
całej jego rodziny chyba :) oraz wcześniejszych jego wcieleń. Ja jednak myślę
już o kolejnej nocy w pociągu...
Ostatnie miejsce to Delhi. Generalnie nie
lubię dużych miast. Bardzo ciekawy był dla mnie np. Targ przypraw i Quitab
Minar.
4. Plusy i minusy Indii. Dlaczego Indie okazały się za trudne? Co cię zraziło? Czy coś ci się jednak podobało?
4. Plusy i minusy Indii. Dlaczego Indie okazały się za trudne? Co cię zraziło? Czy coś ci się jednak podobało?
Plusy:
- przepiękne wiejskie pejzaże i zapachy
unoszące się z ulicznych straganów,
-
Ganga Aarti, ceremonię ognia, która trwa ok. 30 minut tuż przed zmrokiem nad
brzegami Gangesu (uczestniczyłam w kilku – Rishikhes oraz Varanasi). Na wodę
puszczane są płonące łódki z liści, wypełnione kwiatami, a mistrzowie ceremonii
roznoszą ogień wśród zgromadzonych na brzegu. Za bardzo nie wiem o co w tym
wszystkim chodzi, ale wygląda to po prostu bajecznie i można chłonąć wszystkimi
zmysłami.
Indyjska melodia (niestety z głośników, ale jak się za bardzo nie przypatrywać co skąd pochodzi – to ujdzie), odbija się echem po Gangesie, który już powolutku zasnuwa mgła. Do tego dym z lampek i mamy lekko przydymiony, magiczny pejzaż. Mężczyźni tańczą z latarenkami w kształcie piramid, potem zapalają ogień w lampkach kształtem przypominających te z baśni o Alladynie, na koniec wylewają pachnące olejki do Gangesu.
Swój klimat to ma, trzeba przyznać, kobiety roznoszą płatki kwiatów, z którymi nie za bardzo wiem co zrobić, a które wybitnie przeszkadzają mi w robieniu zdjęć. Po ostatnich dźwiękach melodii wszyscy zebrani na brzegu podchodzą do Gangesu i zanurzając dłonie, oblewają się wodą. Nie chcę obrażać niczyich uczuć religijnych, ale ja za kontakt z gangeską wodą serdecznie dziękuję. Chyłkiem więc się wycofuję.
Indyjska melodia (niestety z głośników, ale jak się za bardzo nie przypatrywać co skąd pochodzi – to ujdzie), odbija się echem po Gangesie, który już powolutku zasnuwa mgła. Do tego dym z lampek i mamy lekko przydymiony, magiczny pejzaż. Mężczyźni tańczą z latarenkami w kształcie piramid, potem zapalają ogień w lampkach kształtem przypominających te z baśni o Alladynie, na koniec wylewają pachnące olejki do Gangesu.
Swój klimat to ma, trzeba przyznać, kobiety roznoszą płatki kwiatów, z którymi nie za bardzo wiem co zrobić, a które wybitnie przeszkadzają mi w robieniu zdjęć. Po ostatnich dźwiękach melodii wszyscy zebrani na brzegu podchodzą do Gangesu i zanurzając dłonie, oblewają się wodą. Nie chcę obrażać niczyich uczuć religijnych, ale ja za kontakt z gangeską wodą serdecznie dziękuję. Chyłkiem więc się wycofuję.
- jedzenie – generalnie jestem
wszystkożerna, ale najbardziej zasmakowały mi
a) chlebki nan – rodzaj cienkiego pieczywa.
Smaczne i pożywne.
b) dal – sos do polania ryżu z soczewicy,
oraz dosa – cienki placek naleśnikowy z warzywami, jajkiem i przyprawami.
c) curry z tofu
d) lassi – wspaniale gasi pragnienie, jeśli
jest zimny oczywiście
e) poori – pusta bułeczka w środku –
podczas pieczenia nadyma się jak balon, podana z cienką zupką z soczewicy i
łyżką warzyw przeokropicznie przyprawionych – czad zupełny.
Jak zobaczyłam jak
gościu rzuca kulkę ciasta na blat, to wolałam odwrócić oczy i sama przed sobą
udałam, że nic nie widzę. Blat się kleił, nożem można by zeskrobywać resztki
poori, które pamiętają pewnie zeszły sezon albo i kilka wstecz. Geslerowa
powiedziałaby „K..., jaki wy tu macie syf!” Oczywiście z piip. No cóż.
Geslerową nie jestem. Placuszek zjadłam. I... smakował.
- atmosferę nad Gangesem – mogłabym
przesiedzieć nad brzegiem cały miesiąc ;-) To chyba
czas toalety wszystkich Hindusów, zmierzają nad brzeg rzeki z ręczniczkami i
przyborami toaletowymi. Jedni czyszczą zęby jakimiś patyczkami, inni się cali namydlają, a jeszcze inni załatwiają własne potrzeby i... to
wszystko spływa do Gangesu. Zawsze na
jakimś ghacie urzędują pracze i praczki. Bielizny od groma, fajnie wyglądają
kobiety jak suszą swoje sari, jakby miały wielkie chorągwie w rękach.
- hinduską wieś – obojętnie w jakim regionie –
dla mnie krajobrazy wiejskie pozostaną urocze a ludzie jeszcze nie zepsuci
pieniędzmi… Domki malutkie i ulepione z gliny, czasem z ręcznie robionych
cegieł czy z kamieni. Po dróżkach chodzą psy, koty, świnie, bawoły i krowy.
Bawoły to najczęściej tkwią oblepione błotem od czubka rogów po koniec ogona w
bajorkach i przeżuwają. Mają uroczo durne wyrazy pysków, szczególnie jak patrzą
się na człowieka wprost. A jak przeżuwają, to mam wrażenie, że szczęki wypadną
im z bocznych zawiasów. Ale nie. Jakoś się trzymają. Kobiety biorą wodę ze
studni i noszą ją na głowie.
Mniejsza z tym, jeśli to jakieś naczynie, to jeszcze fajnie wygląda, ale zdarza się, że kobieta niesie butelkę po coli wypełnioną wodą na czubku głowy. Wtedy to wygląda fantastycznie:) We wsiach chyba nie ma elektryczności, bo nie widzę plątaniny kabli. Pewnie siedzą przy świeczkach albo idą spać z kurami. Wody też nie ma w domach, bo na każdym placyku są przedpotopowe studnie, które chyba służą za punkt spotkań mieszkańców. Tutaj siedzą, rozmawiają, czerpią oczywiście wodę, myją się i nas obserwują.
Plątanina kabli |
Mniejsza z tym, jeśli to jakieś naczynie, to jeszcze fajnie wygląda, ale zdarza się, że kobieta niesie butelkę po coli wypełnioną wodą na czubku głowy. Wtedy to wygląda fantastycznie:) We wsiach chyba nie ma elektryczności, bo nie widzę plątaniny kabli. Pewnie siedzą przy świeczkach albo idą spać z kurami. Wody też nie ma w domach, bo na każdym placyku są przedpotopowe studnie, które chyba służą za punkt spotkań mieszkańców. Tutaj siedzą, rozmawiają, czerpią oczywiście wodę, myją się i nas obserwują.
Dla mnie jednak bardziej
interesujące jest zanurzenie się w indyjską wieś. To już nie „wsie –
rezerwaty”, jakie widziałam w Chinach, czy Tajlandii, a rzeczywiście odcięte od
świata miejsca, gdzie nawet dzieciaki nie wołają za często „money”, ale już
podejrzewam, że rodzice niedługo zaczną tego uczyć swoje pociechy. Dla mnie to
Indie w czystej postaci. Dla nich pewnie normalność – dla mnie średniowiecze.
Pasterze kóz czy bawołów siedzący na drodze, to obraz wyjęty z podręcznika czy
książki podróżniczej. Dzieci bawiące się kawałkiem drewna czy klapkiem, bądź
biegające za toczącą się oponą, ale i berbecie ledwo umiejące chodzić i mówić,
ale jednak „rupies” to już powoli kojarzą... Ale są też szkraby cieszące się z
cukierka czy małego batonika.
Wszystko zależy od stopnia „przesiąknięcia” zachodnimi turystami i wpływu tychże na mieszkańców. Łebki biegające za tobą, którzy niby nic od ciebie nie chcą, tylko podszkolić angielski (akurat), a w rzeczywistości zręcznie, acz niezauważalnie kierujący cię w stronę ich sklepów, w nadziei na wydojenie naiwnego turysty i niezły zarobek, ale i chłopak przejeżdżający obok na rowerze i rzucający „miło cię widzieć” bez żadnych podtekstów i znikający w sinej dali, czy kobiety mijające cię na drodze z pozdrowieniem „namaste” i nawet się za tobą nieoglądające. Ta... Zawsze są dwie strony.
No a teraz minusy, a może nie minusy bo
przecież nie mam do tego prawa. Jestem w Indiach gościem, ja powinnam się
dostosować do przyjętych obyczajów, zachowań, nawet jeśli wydają mi się nieco …
szokujące, dziwne czy nie do przyjęcia.
- fałszywi sadhu. Prawdziwy Sadhu jest
nomadem. Nie ma nic. Całe życie poświęca temu, aby wyzwolić się z „mokshy”,
reinkarnacyjnego koła wcieleń, by stać się jednością z Bogiem. Żyje z tego, co
otrzyma od ludzi, nie prosi o nic. Widziałam wielu takich ale część, na moje oko to zwykłe cwaniaczki,
które chcą wyciągnąć jak najwięcej kasy od ludzi. Zatrzymuje mnie jakiś pseudo
– Sadhu i maluje pomarańczową kropkę na czole, oferując w zamian
błogosławieństwo różnych bogów. Oczywiście, im więcej kasy dasz, tym więcej
błogosławieństw otrzymasz.
- chciwość, pazerność większości Hindusów,
oraz, co dla mnie okazało się już nie do przełknięcia – kapłanów świątyń –
Pamiętam jak po świątyni jinijskiej w Delhi oprowadzał mnie bardzo chciwy
kapłan (oprowadzał zresztą to dużo powiedziane – zaświecił światło i chodził za
mną krok w krok) Bardzo zresztą był niecierpliwy – przebierał nogami i nie
pozwalał nawet porządnie się rozejrzeć, a na dodatek bardzo naciskał na
DOBROWOLNĄ opłatę na świątynię... Fascynujące ale również bardzo smutne jak uśmiechy zacierają się od razu, jak Hindusi zdadzą sobie sprawę, że z pieniędzy
nici, bo biały turysta nie da się nabrać… Nawet „do widzenia” nie chce im się
odpowiedzieć.
- niekompetencję kierowców autobusów
–przytoczę historyjkę… Chcemy dojechać w pewne miejsce – Waterfalls kilka
kilometrów za Rishikhesem. Pokazuję kartkę kierowcy, kiwa głową i jedziemy,
przyjemność ta kosztuje 10 rupii od osoby. Nie mam pojęcia, jak autobus może
jechać po górach i na zakrętach z taką szybkością. Obijamy się jak muchy w
butelce. Jak na moje oko, to jedziemy już za długo, z 5 minut. No ale skoro
kierowca wie gdzie... Po kolejnych kilku minutach nie wytrzymuję i przesuwam
się do przodu – pytam, gdzie te wodospady.
Kierowca budzi się i zatrzymuje
pojazd i mówi, że mamy wysiadać. Dopiero jak położyłam stopy na ziemi mówi, że
musimy się ze 2 km wrócić w przeciwną stronę.
Myślałam, że mnie szlag trafi. Trochę się awanturuję, aż przychodzi z naprzeciwka policjant, dopytuje się o co chodzi i zaprasza na swoją stronę, na plastikowe krzesełka. Po kilku minutach zatrzymuje autobus jadący w przeciwną stronę, tłumaczy kierowcy, gdzie mamy jechać. No to wracamy. Dam głowę, że zajedziemy z powrotem do Rishikheshu. Kiedy mijamy przydrożną restaurację „Waterfall inn”, a kierowca się nie zatrzymuje, pytam czy to przypadkiem nie tu. Zanim jednak może się zatrzymać mija kolejnych paręset metrów. I znowu pokazuje nam ręką, że trzeba odrobinę zejść na dół. Czyli tak sobie podjeżdżamy i przejeżdżamy i za każdym razem wracamy. Na szczęście tym razem nikt nie bierze ode mnie pieniędzy. W przydrożnej restauracji nie wiedzą gdzie są wodospady, do których wejście mają dokładnie na przeciwko. Podejrzewam, że to dlatego, że nic nie chciałam zjeść.
- chaos na indyjskich dworcach, brak
kompetencji (no i znajomości angielskiego) wielu pracowników, częste próby
oszustw i wymuszania kupna nowego biletu. A wygląda to tak: Wchodzimy na
stację, przechodzimy przez bramkę i... oczywiście łapie nas gostek w mundurze.
Każe sobie pokazać bilet, ogląda go i mówi, że pociąg został anulowany i trzeba
kupić nowy bilet. Oczywiście wszystko to bzdura.
- KIEROWCY nawet jeśli droga wije się
serpentynami stromo pod górę kierowcy
hinduscy: wyprzedzają na trzeciego, jadą prosto na
pojazd z naprzeciwka, wymijają dopiero w ostatnim momencie, na zakrętach nie
zdejmują nogi z gazu... Nasz kierowca do wyjątków niestety nie należał. A
jestem coraz wyżej, z mojej strony przepaść, szukam w dole sławetnych wraków
ciężarówek, które nie zdążyły się wyrobić na zakrętach, niestety albo może i
stety, żadnego nie widać. Za to po obu stronach drogi „złote myśli” typu: „jedź
wolniej – żyj dłużej”, „ciesz się pięknem natury – wybierz życie”, „zwolnij –
warto”, itd. Tylko, że z moich obserwacji wynika, że to czysta teoria, bo nikt
się do tego nie stosuje. Jeżdżą jak wariaci. Jakoś jednak dojeżdżamy na
miejsce, kierowca jest bardzo z siebie zadowolony – nie wiem dlaczego.
- zawyżanie rachunków hotelowych – kolejna
historia ;-) Przy wymeldowaniu z hotelu Alka w Varanasi facet zawyżył mi rachunek
za hotel o 250 rupii. Ale ja się nie dam, trochę to śmieszne wykłócać się o
jakieś 15 zeta, ale mam czarno na białym, że miało być 950 rupii za noc z AC (a
było prawie pół tej klimy na dodatek). Pokazałam mu mail – on powiedział, że
ceny wzrosły w górę, a ja na to, że rezerwowałam za tyle i więcej nie dam. Coś
tam pomruczał, ale już się nie stawiał.
5. Z tego co wiem większość biletów na pociągi miałaś wcześniej zabukowane,
odpadły problemy z szukaniem wolnych miejsc. Jakimi klasami głównie
jeździłaś? Jak oceniasz środki transportu?
Jeździłam
klasą pierwszą, druga i trzecią AC. Bilety już miałam zabukowane przez
internet, oprócz incydentów opisanych wcześniej (oszustwa mające na celu zmuszenie
do kupna nowego biletu), to większych niedogodności nie zauważyłam. Na
kilkanaście pociągów jeden spóźnił się o około 40 minut, reszta kursowała w
miarę punktualnie.
Bardzo często brak tablicy odjazdów i
przyjazdów AKTUALNEJ znaczy się, bo zawsze coś wisi ale niekoniecznie pociągi
jadą wg tego rozkładu. Czasem, jak stacja jest mała niby nie ma problemu, bo
jeśli pociąg nie odjedzie z 1 peronu to odjedzie z 2 :) Tyle, że... tutaj nie
ma przejścia. Na wielu zresztą stacjach nie ma przejść, albo jeśli są, to tak
daleko, że wszyscy ładują się i przechodzą przez tory. Nawet jeśli nic nie
jedzie i nie byłoby to niebezpieczne, to ja dziękuję tarabanić się tak po
nasypie z plecakami. Ceny
przystępne dla polskiego turysty.
Obrazki z okien pociągu są najciekawsze:)
Właśnie stoi pociąg, chyba przez godzinę i nikt nie wie dlaczego, a tutaj pod
moje okienko podchodzi Sadhu z jakimś
uczniem chyba, pyk, pyk, rozkłada sobie kocyk kładzie się na brzuchu i dawaj –
uczeń po nim chodzi i masuje. Mijane
po drodze wsie to uczta dla zmysłów… Szkoda, że najczęściej okna są tak brudne,
że mało co widać…
6. Jak wyglądały twoje kontakty z Hindusami? Jak ich oceniasz? (chęć
udzielania pomocy, znajomość angielskiego, otwartość, interesowność).
Niestety miałam przyjemność z osobami, których chęć pomocy była proporcjonalna
do interesowności – za każdą informację żądali pieniędzy – czasem wprost, a
czasem opowiadając ckliwą historyjkę o stracie pracy, chorobie dziecka. To, że Hindusi są interesowni już mnie nie
dziwi. Za każdym razem spotkane dzieci, małe berbecie ledwo potrafiące mówić –
znały jedno słowo „rupies” bądź „dolar”. Nie powiem, żeby traktowanie mnie jak
dojną krowę było przyjemne...
7. Jakich rad możesz udzielić osobom wybierającym się do Indii po raz pierwszy?
Kasiu,czy po Chinach podrozowalas indywidualnie?
OdpowiedzUsuńGrazyna/pierwszy wywiad/
Ładnie to wygląda.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń