Dzisiaj 2
część historii studentek, które chciały czynić dobro w Indiach za sprawą
organizacji AIESEC. Pierwsza część TUTAJ. Tym razem głos oddajemy Tosi Zarakowskiej, która po raz pierwszy była na
takim wolontariacie i zdecydowała się na dwa programy, w dwóch różnych
miejscach Indii. Pierwszy w Chennai był w miarę ok, ale drugi w Suracie to już
katastrofa... ale cała historia dała jej
wiarę w siebie i niebywałą siłę wewnętrzną. Przeczytajcie jak to było...
1.Skąd wziął
pomysł wyjazdu na wolontariat z AIESEC-iem i dlaczego do Indii? Czy to była
twoja pierwsza współpraca z tą organizacją?
Z organizacja
zapoznała mnie rok temu moja przyjaciółka Gosia. Jednak w tym okresie, dostałam
się do programu wymiany Studenckiej Erasmus, a jako że była to moja ostatnia
szansa (gdyż byłam już na ostatnim roku studiów) wybrałam w pierwszej
kolejności Erasmusa.
Po powrocie z
półrocznego okresu studiów w Portugali, moje życie miało być idealne jak na
samym Erasmusie. Mimo to dość szybko zderzyłam się z rzeczywistością… Wszystkie
plany, cudowne wizje życia po powrocie legły w gruzach, dlatego też
postanowiłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie szybka ucieczka (zaraz po
zakończeniu studiów w czerwcu). Do Aieseca zapisałam się dość spontanicznie, reszta
toczyć zaczęła się już sama zaskakująco szybko. Była to moja pierwsza
współpraca z organizacją.
Indie były
założeniem od górnym, już od powrotu z
pierwszej wyprawy do tego kraju (3 lata temu) w głowie snułam plany kiedy, jak
i za co tam wrócić. Dzięki Aiesecowi problem rozwiązał się sam ;-)
2.Co ci
zaproponowano, jakie były ustalone warunki? Ile kosztował cię ten wyjazd? Jaki
program wybrałaś?
Zapisując się
na wolontariat, chciałam zostać w Indiach minimum 3 miesiące, w związku z czym
zapisałam się na 2 programy wolontariatów (gdyż zazwyczaj projekty
wolontariatów oferował współprace na jedyne 6-8 tygodni).
Pierwszy projekt odbywała się w Chennaiu/Madrasie i umowę podpisałam na 6 tygodni.
W umowie miałam zapewnione
zakwaterowanie oraz wyżywienie. Wolontariat ten obejmował pracę w sierocińcu
Good Life Centre. Ja ze względu na swoją skromność nie wypytywałam o żadne
szczegóły dotyczące warunków pracy, mieszkania, gdyż uważałam, że to nie wypada
skoro dają mi to wszystko za darmo. Mieszkanie było rewelacyjne, miałam własny
pokój z moją osobistą łazienką, łóżkiem (co może wydawać się śmieszne ale było
dobrobytem), z klimatyzacją. Jedynym minusem było to, że mieszkanie dzieliłam z
hinduskim dziadkiem (lak ok 60). Ale jak to bywa strach ma wielkie oczy, a
dziadek okazał się przyjemnym i niegroźnym współlokatorem, a czasem nawet dostarczał nie lada
rozrywek ;-) Praca była bardzo ciężka, gdyż w sierocińcu
było ok 160 dzieci, w tym 40 upośledzonych umysłowo lub fizycznie, jak się okazało po przyjeździe byłam jedyną
wolontariuszką w ośrodku, która wbrew informacji zawartej w „ogłoszeniu” nie
dostała specjalistycznego treningu przed przystąpieniem do pracy z dziećmi
upośledzonymi. Jedzenie było zagwarantowane codziennie, jednak czego można się spodziewać po sierocińcu, który
ledwo wiąże koniec z końcem 3 razy dziennie, 5 dni w tygodniu te same dania…
W swojej pracy
oprócz pracy z dziećmi, która opierała się na edukacji językowej (podstawy
słownictwa angielskiego, edukacji międzykulturowej, wspólnym oglądaniu
kreskówek Tom&Jerry czy koncertów Michaela Jacksona (co sprawiało dzieciom
nie lada radość)) zajmowałam się również stroną marketingową ośrodka Good Life
Centre. Stworzyłam dla nich profil na Facebooku, tłumaczyłam stronę internetową na
język polki, wysyłałam listy do dużych polskich korporacji z prośbą o nawet
najmniejszy datek.
Z przebiegu
projektu jestem bardzo zadowolona, gdyż czułam, że robię coś ważnego i dobrego
dla innych. Jedynym minusem było to, że AiesecChennai nie poinformował mnie
wcześniej, iż na tej praktyce będę jedynym wolontariuszem (w związku z czym po
moich licznych zażaleniach, groźbach zerwania umowy lub jej skrócenia przysłali
mi jeszcze jednego wolontariusza z Wietnamu( co świadczy o ich zainteresowaniu
moją sytuacją :-)
Noclegownia w Suracie |
Z drugim
projektem było znacznie gorzej… Nauczona
już po Chennaiu zanim dojechałam do kolejnego
punktu Indyjskiej przygody – Suratu, wymieniłam wiele maili z osobą, która
była członkiem Aiesec Surat. Zapytałam o ilość wolontariuszy na projekcie,
ilość ludzi w mieszkaniu, warunki zakwaterowania (dostęp do wody ciepłej).
Dowiedziałam się, że w projekcie ma uczestniczyć około 15 osób, zakwaterowana
będę w domu dla wolontariuszy z Suratu, który posiada 6 pokoi, a mieszkać w nim
będzie 30 osób. Woda będzie, ale nie będzie ciepła.
Zgodnie z
wcześniejszymi ustaleniami przyjechałam do Suratu 2,5 tygodnia po oficjalnym
terminie rozpoczęcia projektu HIV/AIDS.
Poznałam ludzi
i mieszkanie… Okazało się, że projekt ruszył dopiero 5 dni przed moim przyjazdem
po wielkich walkach i interwencjach innych wolontariuszy, dom to była
rozpadająca się brudna ruina, w której na tamten moment mieszkało ok 42 osób
(część spała w kuchni na podłodze lub balkonach), ja zostałam zakwaterowana w
piwnicy na materacyku o grubości 1cm na podłodze. W domu od 2 dni był problem z
wodą i prądem, prąd wrócił następnego dnia, ale wodę przez okres 5 dni mieliśmy
zaledwie 2h dziennie w godzinach porannych (8-10), a i tak było jej stanowczo
za mało na prysznic dla 30-42 wolontariuszy (liczba ciągle się wahała).
Toaleta w Suracie |
Już nie
wspomnę o tym, że aby skorzystać z toalety trzeba było iść do kawiarni obok, kupić sobie napój a następnie skorzystać jak
człowiek z łazienki. Sam projekt nie był tym czego oczekiwałam, wiele się
nauczyłam o sytuacji HIV i AIDS w Indiach, lecz czułam się bezużyteczna gdyż
oczekiwałam, że będę komuś pomagać, a jedyne co to jeździliśmy po kolejnych szpitalach
i ośrodkach poznając ich historię. W
związku z tym, że warunki zakwaterowania były tragiczne i projekt sam w sobie miał mało wspólnego z wolontariatem po
tygodniu postanowiłam zrezygnować i ruszyć na podbój Indii jako traveller!
Wyjazd jeszcze
nie wiem ile mnie kosztował, sam bilet 2500pln, wiza 224pln, na życie założyłam
sobie 10$ dziennie i w zasadzie swobodnie udawało mi się za to wyżyć do czasu
moich prawdziwych indyjskich wakacji w Kerali i na Goa, gdzie zdecydowanie mniej
liczę się z wydatkami. Ale około 72 dni żyłam za 10$ następnie przez 16
ostatnich dni podejrzewam, że będę wydawać około 20$ dziennie.
3.Jak wyglądały
realia po przyjeździe do Indii?
Indie po przyjeździe
nie były dla mnie zaskoczeniem gdyż jak wspominałam była w nich 3 lata temu i
marzyłam o powrocie. Jedynym szokiem były informacje, że jestem jedynym
wolontariuszem i to niebywałe uczucie samotności (które w takim wymiarze nigdy
wcześniej mnie nie dopadło). A właśnie to parszywe uczucie i spotykane na każdym
kroku w sierocińcu przykre obrazki, biednych i niechcianych dzieci spowodowały
u mnie ogromny kryzys, który trwał około 2 tygodni i niewiele brakowało a
zaprowadziłby mnie do Polski. Jednak zacisnęłam zęby i wytrwałam, co teraz wiem
było jedną z moich najlepszych decyzji w
życiu.
Niektórzy nocowali na balkonie |
4. Jaki był twój
kontakt z organizatorami?
Jako członek
Aieseca zostaje przydzielony Ci opiekun, tak zwany EP Buddy. Mój w Chennaiu był
wspaniały, w najtrudniejszych chwilach nawet on mnie wspierał. Może nie do
końca był kompetentny w tym co mówił, ale udawało się to zweryfikować inną
drogą, mimo to odpisywał szybko, dzielił się własnymi wspomnieniami, próbował
znaleźć wszystkie możliwe rozwiązania, interweniował mailowo do strony
Indyjskiego Aieseca. Jestem mu bardzo
wdzięczna za to wszystko.
5. Jak
ostatecznie zakończyła się twoja przygoda?
Przygoda zakończyła
się lepiej niż tego oczekiwałam. Praca w Chennaiu w sierocińcu była dla mnie
niebywale owocna. Byłam szczęśliwa dając tym dzieciakom uśmiech i robiąc coś dobrego. Dała mi wiarę w siebie i
niebywałą siłę wewnętrzną, bo teraz wiem, że wytrwam wiele a jeszcze więcej
mogę osiągnąć w życiu!
Jestem bardzo
szczęśliwa, że wytrwałam i dałam rade podołać tym wszystkim trudom.
Tak samo się
cieszę z rezygnacji z współpracy z Suratem :-) dzięki termu miałam okazję zagrać w Bollywoodzie, zwiedzić nowe i wspaniałe miejsca w Indiach, zaplanować właśnie
odbywające się wakacje ;-)
Zostało mi w
Indiach jeszcze 11 dni i mam nadzieję, że każdy będzie lepszy od poprzedniego i
wszystko ostatecznie skończy się fantastycznie!
6.Jakie porady i
wskazówki mogłabyś udzielić innym studentom, którzy zastanawiają się nad takim
wolontariatem?
Po pierwsze
zadawajcie pytania. Zero skrupułów, gdyż AiesecIndia nie ma skrupułów! Pytać
należy o wszystko, nawet to co wydaje się dla Wam głupotą.
Z drugiej
strony polecam taki wyjazd. Nawet jak nie wytrzymasz i wrócisz, to i tak wiele
skorzystasz, nauczysz się i poznasz świata i ludzi. A jeśli wytrzymasz to
dostaniesz niezła szkole życia, a tego doświadczenia już nikt nigdy Ci nikt nie
odbierze. A nauki wyniesione stąd, z Indii są naukami niepowtarzalnymi.
Bardzo dobrze, ze nagłaśniacie takie sprawy. Ciekawy wywiad!No i znów wszystko skończyło się w Bollywood..:)
OdpowiedzUsuńStrasznie nas to złości, że tylu młodych ludzi z zapałem i chęcią pomagania przyjeżdża tutaj, a oni tego nie doceniają i jeszcze zniechęcają wszystkich do swojego kraju. Dlatego będziemy pisać, a co!! Jeszcze jeden wywiad czeka w kolejce, znowu trochę ponarzekamy na Indie...
OdpowiedzUsuńnarzekanie jest jak najbardziej na miejscu, daje idealny obraz danego miejsca czy tez sytuacji. Jak będę chciała zobaczyć idealne Indie to sobie obejrze katalog biura podrózy z ofertami hoteli na Goa..;)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten punkt widzenia!
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńWlasnie sie zastanawialam, czy dotarliscie na miejscy i czy wszystko jest ok. Ale widze jest nowy post, czyli macie sie ok;-)
Dobrze, ze naglasniacie takie przypadki, bo osobiscie uwazam to za chamstwo. Mlodzi ludzie leca tyle tysiecy km, by komus pomoc, a na miejscu okazuje sie, ze nie ma na to warunkow! Tak trzymac!!!:-)
Pozdrawiam was!
Witaj Edyta!
OdpowiedzUsuńDodarliśmy na miejsce, ale nie było łatwo... Poczytaj dzisiejszy post. Mamy nadziej, że teraz już będzie lepiej. Miło nam , że do nas zaglądasz ;-) do zobaczenia na imprezie powitalnej za dwa miesiące...
pozdrowienia z Bangkoku!
Zaczełam czytać Państwa bloga ponieważ piszę, prace magisterską związaną z podróżami o Indii. Sama byłam w Indiach na wolontariacie z AIESEC i historie tu opisane są bardzo bliskie memu sercu...
OdpowiedzUsuńMysia, chciałabym pomóc finansowo opisywanemu sierocińcu Good Life Centre, mogę prosić o namiary, link, nr konta ...
OdpowiedzUsuńNapisałam do Tosi w tej sprawie, mam nadzieję ze sie odezwie;-)
Usuńcześć!
UsuńTutaj jest strona internetowa sierocińca ze wszystkimi informacjami - http://www.goodlifecentre.org.
Widzę, że od moich czasów nie uległa zmianie, ale mam nadzieje, że informacje są aktualne.
w razie czego w zakładce kontakt jest adres email. Warto pisać z pytaniami :)
Za moich czasów obsługiwał go sam szef :)