Najbardziej znane
kurorty górskie znajdują się oczywiście na przedgórzu Himalajów, na północy
Indii. Założone i rozbudowywane przez Brytyjczyków, którzy zmęczeni nieznośnym
indyjskim upałem szukali tam ochłodzenia. Takie miasta jak Shimla (Szimla),
Manali, Riszikesz do dzisiaj są oblegane w czasie upałów. A Szimla, uważana za
królową górskich, himalajskich kurortów to miejsce gdzie „wypada bywać”, trochę
jak nasze Zakopane. W okresie brytyjskiej kolonizacji tutaj właśnie przenosił się
rząd w okresie letnim. Co roku ogromne karawany papierzysk i brytyjskich
biurokratów przybywały tu z Delhi.
Ale dzisiaj
chce napisać o innym górskim kurorcie, położonym na przeciwnym biegunie Indii,
na południu. Na granicy Kerali i Tamilnadu znajdują się Góry Kardamonowe gdzie
można znaleźć przepiękne, małe miasteczko Munnar. Zaraz obok w następnym paśmie
górskim jeszcze bardzie znaną, ale jak dla nas mniej ciekawą miejscowość Ooty
(Uty).
Munnar |
Dlaczego zachwycił nas Munnar?
-bo to małe
miasteczko, a takie lubimy,
-bo kiedy
wszędzie temperatury dochodziły do 50 st., tam było chłodnej, znowu mieliśmy
ochotę napić się gorącej herbaty czy kawy, wziąć gorącą kąpiel, wiatraki, klimatyzacje nie były potrzebne,
a wieczorem wyjmowaliśmy kurtki,
-bo zachwycają
nas widoki plantacji herbacianych, takie
pluszowo aksamitne góry pokryte wzorkami, widzieliśmy to już na Sri
Lance, w Malezji, na północy Indii i nadal nas zachwyca,
-bo robiliśmy
sobie górskie wycieczki, a takie lubimy.
Autobusy w indyjskich górach!
Ponieważ największą
atrakcją Munnaru są góry i plantacje herbaciane należy wybrać się na wycieczkę.
Można w tym celu ulec namowom namolnych rikszarzy i jechać z nimi, wybrać się
autobusem, stopem, lub na nogach, albo połączyć trzy ostatnie formy, tak właśnie my robiliśmy.
Indyjskie „ledwo jeżdżące” autobusy mają tam na prawdę pod górkę, na
serpentynach, „agrafkach”, wąskich dróżkach, gdzie nie widać czy coś jedzie z
przeciwka podstawą jest trąbienie. Właściwie taki autobus cały czas trąbi. Z
mijankami jest ciągle problem, czasami trzeba się cofać bo innej możliwości nie
ma. Trzeba jeszcze dodać, że autobusy często
nie mają drzwi, a jak nawet mają to i tak są otwarte, no i oczywiście
często się psują.
Doświadczyliśmy tego już jadąc do Munnaru, nasz pojazd
mechaniczny co jakiś czas odmawiał posłuszeństwa. Kierowca z panem kierownikiem otwierali wielką klapę, pod którą krył się silnik i grzebali coś
zawzięcie, po czym autobus ruszał, ale po chwili znów się krztusił i stawaliśmy,
znów kierowca wchodził prawie cały do komory silnikowej próbując coś naprawić. W końcu musieliśmy
się przesiąść do innego autobusu. Zdarzało nam się potem widywać takie obrazki -
stojący autobus i grupka ludzi, którzy próbują złapać jakiegoś stopa. Ale jak
już taki pojazd jedzie, to jak szalony, trzeba się mocno trzymać na zakrętach, żeby przez
te otwarte drzwi nie wylecieć. Razu pewnego nasz autobus z trudem próbował
ominąć pracującą koparkę, kiedy nagle przyhaczyła ona o jakieś przydrożne
drzewo, które runęło przed maską naszego pojazdu. Nikomu nic się nie stało, ale
usuwanie drzewa zajęło jakiś czas.
Okolice Munnaru |
Inną atrakcją
naszych wycieczek było łapanie stopa, nie było łatwo, bo Indusi jak już jeżdżą
na wakacje to całymi, bardzo licznymi rodzinami, co oznacza, że ich samochody
są zapełnione na maksa. Ale ponieważ dwoje białych idących sobie po ulicy to
duża atrakcja, więc udawało się nam wepchnąć do środka co oznaczało, że dwoje
innych musiało zawisnąć poza autem. Kiedyś zatrzymał się nam autobus wiozący
wycieczkę szkolną, to było ogłuszające przeżycie. Po pierwsze ze względu na
ryczącą muzykę, po drugie przekrzykujące tą muzykę lawiny pytań, do tego
wszystkie komórki uruchomione, każdy chciał mieć z nami zdjęcie. Wysiedliśmy
oszołomieni.... ale cieszyliśmy się życzliwością Hindusów.
Wszystko było
fajne: widoki, wycieczki, jedzenie, jedna tylko wyprawa nas rozczarowała,
skusiliśmy się na treking w góry z lokalnym przewodnikiem Mano.
Przystanek u Mano.
Będąc na
wycieczce do Top Station w okolicznym barze znaleźliśmy ofertę Mano, rzekomego
przewodnika górskiego, który to zapraszał
do swojego domu w gościnę obiecywał też, że zabierze nas na wyprawę w góry gdzie możemy zobaczyć dzikie
słonie i tygrysy. Do skorzystania z oferty skłoniły nas niezwykle życzliwe
wpisy podróżników różnych narodowości również z Polski w „księdze Mano”.
Miał być treking
w góry – był tylko spacer między plantacjami herbaty.
Mieliśmy
zostać 3 dni – byliśmy tylko 1 dzień.
Mieliśmy
zobaczyć tygrysa – nasłuchaliśmy się tylko opowieści o nim.
Miała być
przygoda i była!
Może kiedyś
Mano był ciekawym i tanim przewodnikiem po okolicznych górach (jak wskazywały wpisy
w księdze którymi się chwalił), ale
teraz stał się bardziej biznesmenem próbującym wyciągnąć jak najwięcej kasy.
Turyści stali się dla niego maszynką, która sypie pieniędzmi. My jednak
okazaliśmy się maszynką, która się zacięła... 2400Rs (170zł) za jeden dzień
pobytu w jego domu, w bardzo skromnych warunkach, to dla nas stanowczo za dużo!
Adam wytargował 1000Rs, co i tak według
nas było za dużo. Potem okazało się, że za tą cenę to jemu się nie chce z nami
iść na żaden dłuższy treking, wziął nas tylko na spacer po okolicy (tyle to
mogliśmy sami zrobić). Mano stwierdził, że musimy poczekać aż pojawią się w
jego domu inni turyści (w domyśle, którzy lepiej zapłacą), to możemy wybrać się gdzieś dalej większą grupą. W ten sposób
szybko zakończyliśmy naszą wyprawę pt. "Treking w górach".
Mano, jak sam
się przyznał, jest analfabetą, a angielski zna tylko ze słyszenia, więc rozmowa
z nim to była kolejna droga przez mękę, jego słowa pseudo ang. trudno było
często skojarzyć z czymkolwiek. A czarę
goryczy dopełnił jeszcze kiedy rano, po zapłaceniu mu umówionych 1000 Rs, już
nie dostaliśmy wcześniej obiecanego śniadania.
Babcia w okularach słonecznych |
Do słynnej
„księgi Mano” z wpisami gości nie dane nam się było już wpisać, widocznie
gospodarz uznał, że nasz wpis nie będzie przepełniony pochwałami;-)
Swietna opowiesc! Alez tam zielono :-)
OdpowiedzUsuńKolejny punkt na mojej trasie... o ile dotrę ;)
OdpowiedzUsuń