niedziela, 17 lutego 2013

Historia jednego „shootingu” w Bollywoodzie.

Praca w Bollywoodzie bywa fajna, śmieszna, nudna, a czasami denerwująca i irytująca. Tak było tym razem. Indyjska organizacja, a raczej dezorganizacja przybiera często postać trudną do zaakceptowania, a co dopiero zrozumienia. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że plany zmieniają się z godziny na godzinę i nigdy nie można być niczego pewnym. Kładziemy się spać z nastawieniem, że rano mamy się stawić w wyznaczonym miejscu, a o 1 w nocy dostajemy sms, że miejsce się zmieniło lub "shooting" jest odwołany. Albo z kolei rano ktoś wydzwania, że teraz, natychmiast masz się pojawić na planie, dlaczego nie można było tego ustalić wcześniej?? Bo jesteśmy w Indiach i tu wszystko jest po indyjsku...                                                                                                    



Dzień1.
Historia zaczyna się od audycji, na której kazano mi być groźnym celnikiem. Bycie groźnym, to coś, co wychodzi mi dobrze, więc się nie zdziwiłem, kiedy wkrótce zadzwoniono do mnie, że mam się stawić w tym a tym miejscu, na  „look test”, co oznacza, że zostałem wybrany i chcą mnie pomierzyć, żeby dobrać kostium.
Dzień 2.
Na miejscu okazało się jednak, że to nie żaden look test, tylko na poprzednim castingu kamera była uszkodzona i muszę jeszcze raz poudawać groźnego celnika. To był tzw. zły znak, którego wtedy jeszcze nie odczytałem. Jak to możliwe, że na casting przychodzi prawie 100 osób, a potem się okazuje, że kamera była uszkodzona?? No tak Indie, nikt tego nie sprawdził wcześniej....
Dzień 3.
 Jakiś czas później znów zadzwoniono, że..... look test. To była już 3-cia wycieczka, 3-ci dzień, który musiałem zmarnować, żeby zauczestniczyć w tym shootingu. Ponieważ następnego dnia miał się rozpocząć, jak twierdzono, 3-dniowy shooting na lotnisku w Mumbaju, stwierdziłem.... aaa, co tam będę marudził.
Dzień 4.
Zdjęcia miały się rozpocząć o 19-tej. O 13-tej dostałem SMSa z adresem i „tzw” call-timem, czyli godziną, kiedy powinienem się stawić na lotnisku. O 15.30 dostałem kolejną informację, że z przyczyn bliżej nieokreślonych shooting jest przeniesiony na następny dzień. I jak tu się nie wkurzyć. Człowiek sobie wszystko poukłada, a tu d...pa. Eeeeeeech ..... Bollywood.
Dzień 5.
Następnego dnia o 12-tej potwierdzono shooting na 19-stą,  a o 15-tej znów odwołano .
 Dzień 6.
To samo.
W między czasie odmówiłem udziału w dubbingu, bo przecież shooting....., trwam w oczekiwaniu, stoję w blokach startowych, ale kogo to obchodzi.
Jak już się pogodziłem, że  tego shootingu nie będzie, to przyszła wiadomość, że jednak będzie, ale na lotnisku w odległej o 200 km Punie i mam się stawić o 5 rano, ale jeszcze nie wiadomo gdzie. No..... zobaczymy.
Dzień 7.
Do 12.30 w nocy trwały ustalenia miejsca, skąd mamy odjechać, a że był to kawałek ode mnie, o 4 rano miałem pobudkę. Około 9 przyjechaliśmy na miejsce. Najpierw przez 2 godziny staliśmy pod palącym słońcem Indii, bo nie było „vanity carów”, tylko kilka krzeseł, więc siedzieliśmy rotacyjnie.
O 11-tej ubrali nas w mundury nowojorskich celników i tak „siedzimy, czekamy, nic się nie dzieje (...)” aż do 15-tej kiedy to nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Wszyscy zaczęli biegać, wołać „ciolo, ciolo”, bo „set is ready” i trzeba zaczynać. No i wtedy zaczął się cyrk. Okazało się, że musimy mieć specjalne przepustki, żeby wejść na lotnisko. Dlaczego nikt nie sprawdził tego wcześniej? Siedzimy tu już kilka godzin i można było to załatwiać na spokojnie. No tak, ale przecież jesteśmy w INDIACH i obowiązują INDYJSKIE zasady. Po 2 godzinach wypisywania papierków i kłótni z celnikami, cały tłum przecisnął się przez bramki airportu i rozpoczęliśmy pracę!
No nieeeeeee.....!!!! Nie tak od razu. Najpierw jeszcze z godzinę postaliśmy czekając na ....... no właśnie, nie wiadomo na co. I tu wtrącę, że w Bollywood obowiązuje zasada, że dniówka ma 12 godzin. Skoro call time był o 5-tej rano, więc o 5 po południu zacząłem nadgodziny. Nadmienię nieśmiało, że jeszcze do tej pory nic nie zagrałem. W trakcie moich nadgodzin najpierw grałem plecami, oczywiście cały czas na stojąco. Potem była kolacja, a po kolacji znów  czekaliśmy, tym razem już w „vanity carze”, który zdążył dojechać. Z czasem przyjąłem pozycję horyzontalną i zacząłem przysypiać. Wtedy właśnie  ktoś wpadał wydzierając się, że shoot is ready. Potem okazywało się, że to fałszywy alarm i tak aż do 2-giej w nocy.
Dzień 8.
Jadąc do Puny byłem poinformowany, że jest to 1 dniowy shooting, z powrotem tego samego dnia. W trakcie oczywiście nikt nie pofatygował się, żeby nas poinformować, że cokolwiek w tej kwestii się zmieniło.
Ponieważ tego samego dnia miałem następny shooting w Mumbaju, który rozpoczynał się o 9.30 poszedłem do Executive Producera i zwierzyłem mu się z mojego problemu. Powiedział mi:
- No problem, do 5-tej rano na 100% wyjedziemy, ja ci pomogę.
O 4.30 byliśmy już „done” i wydawało mi się, że nie będzie problemu z dotarciem do Mumbaju. No, ale jestem w Indiach i wszystko załatwia się po indyjsku. Jak tylko shoot się skończył Executive, który zapewniał, że mi pomoże, wsiadł w samochód i tyle go widziałem. Odcinek z Puny do Mumbaju autobus pokonuje w ok. 5 godzin, więc zacząłem się denerwować, bo nie zapowiadało się, żeby autobus miał ruszyć. Jak się potem dowiedziałem, wyjechał z dużym opóźnieniem i w Mumbaju był ok. 11-tej. Mnie na szczęście udało się wcisnąć do jakiegoś vana z VIPami i po szaleńczej jeździe dotarłem na czas.
PODSUMOWANIE.
W pracy byłem 28 godzin, wypłacono mi 150% ustalonej stawki.
Od faceta, który jest oficjalnym koordynatorem shootingów w Airporcie Pune, dowiedziałem się, że oficjalnie wykupiono czas do 4 rano i wszyscy od początku o tym wiedzieli tylko jakoś nam zapomniano powiedzieć.
Przy okazji dowiedziałem się, że od kilku lat nikt nie dostaje zezwolenia na kręcenie na lotnisku w Mumbaju z przyczyn bezpieczeństwa. Tylko dlaczego ja o tym dowiedziałem się bez problemu a organizatorzy przez 3 dni byli przekonani, że shooting w Mumbaju się odbędzie? No, ale przecież jestem w Indiach....
Jak się to wszystko widzi  od wewnątrz, to aż trudno uwierzyć, że potem w telewizji wszystko jest takie składne i ładne. Tylko najczęściej kosztem ludzi, o których się nie dba. I nie chodzi tu o mnie, ale o całą załogę, która pracuje dniami i nocami ... bo nie da się tego inaczej zorganizować.

                                                                               

5 komentarzy:

  1. Takie historie to chyba tylko w Indiach, i mowie tu zarowno o shootingu jak i serialu. Wyobrazacie sobie polski film w ktorym bohater poplakalby sie prawie, bo na lotnisku ktos rozgniotl zrobione przez mame golabki czy pierogi? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje, takie historie tylko w Indiach ... najlepszy bohater to taki co płacze, tęskni i rozczula się nad swoją rodziną tradycją, religią ... a Amerykanie są pokazywani jako ci źli, nieczuli, bezduszni i w ogóle...

      Usuń
  2. hahahahhaha no problem indian time ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytajac wypowiedz Marcina przypomnialao mi sie to powiedzenie z filmu "The Best Exotic Marigold Hotel":

    " In India, we have a saying; everything will be all right in the end. So if it is not all right, it is not yet the end" ;)

    Mam nadzieje ze ogladaliscie :) jesli nie to warto bo na pewno byscie sie w tym filmie odnalezli ;)
    marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nooo w tym filmie nie graliśmy hahaha, dzięki za podpowiedź, chętnie obejrzymy...

      Usuń