czwartek, 21 lutego 2013

W Bombaju na haju … czyli kolejna historia o indyjskich absurdach.



W krajach południowo azjatyckich z zaopatrzeniem się w “hasz” turyści raczej nie mają problemów. Częstość zaczepiania i okazji do zakupu jest aż nadto. Ale … zawsze jest jakieś ale … trzeba uważać co się robi, z kim się robi i gdzie się robi.
Dzisiejszy post będzie właśnie o przygodzie narkotykowo-sensacyjnej, w której pojawią się sceny kaskaderskie, policja, “przyjaciele”, szmal, hasz i dużo strachu. To historia “z życia wzięta”, która przydarzyła się naszemu znajomemu Felkowi.

Zanim zacznę, najpierw wprowadzenie:
1.W Indiach każdy przyjezdny turysta staje się szybko “najlepszym przyjacielem” każdego sprzedawcy, taksiarza i naciągacza, i chcąc nie chcąc wszyscy przyjmują ksywę “majfrend”.

2. Mumbajska policja powszechnie znana jest z tego, że nie marnuje czasu na załatwianie spraw, z których nie wynika jakaś łapówka. Jeżeli chcą od ciebie pieniędzy bo np. źle przechodzisz przez jezdnię (haha) lub palisz papierosa na ulicy (jeszcze większe hahaha), a ty zamiast im dać te 500Rs, żeby się odczepili, zaczynasz z nimi dyskutować: a bardzo mi przykro, nie wiedziałem, a od kiedy taki przepis obowiązuje, a jaki to paragraf, a może byśmy to przedyskutowali w polskim konsulacie, ja do nich zadzwonię i dopytam … to marnujesz ich cenny czas w czasie, którego mogą wyhaczyć łapówki w prostszy sposób i najpewniej ci odpuszczą.
Wracając do naszej historii:
-miejsce akcji: najbardziej turystyczna dzielnica Mumbaju – Colaba,
-czas akcji: w biały dzień,
- bohaterowie akcji: Felek (boguducha winny turysta), “majfrend1” (pierwszy cwany Hindus), “majfrend2” (drugi cwany Hindus), “pseudo policjant” (trzeci cwany Hindus), pozostali policjanci (tym razem prawdziwi).

Wszystko zaczęło się, jak to zwykle bywa, miło i sympatycznie, od wycieczki na Wyspę Elefanta. A właściwie od Świętego Męża, który to przed Bramą Indii dopadł naszego bohatera, zawiązał mu sznurek na przegubie ręki, kazał zjeść jakieś białe cukiereczki, odczynił hinduskie błogosławieństwa i skasował 10 Rs. Chciał stówę, ale Felek miał przy sobie tylko banknot 500rs, a jak wiadomo święci mężowie nie wydają reszty, więc musiał się zadowolić dziesiątką.  Chyba go to zdenerwowało i  przeklął biednego turystę, patrząc na to co stało się potem.
Niedługo później, jak spod ziemi, wyrósł “majfrend1”. Rzucił się z radością na Felka i nie przestawał krzyczeć, że go pamięta bo 3 lata temu spotkali się na Colabie. Rzeczywiście Felek był wtedy w Mumbaju i rzeczywiście poznał tego Hindusa (?!) jak oni to robią, że pamiętają wszystkich turystów, którzy się przewinęli przez 3 lata. Hinduska tajemnica…
No więc “od słowa do słowa, narasta rozmowa”, która rozwijała się już teraz przy piwie, stawianym oczywiście przez turystę, jakże by inaczej?
A że to stary “majfrend” był, znali się jakby nie było 3 lata, więc Felek (opatrznie) zwierzył mu się ze swoich planów: że ma trochę gotówki ze sobą, że myśli o jakimś biznesie na GOA, że może “majfrend” ma jakieś dojścia i pomoże. Dodam, że biznes miał być absolutnie uczciwy, żaden “haras” i te sprawy.
Oczywiście, że pomoże! Nawet następny “majfrend” się zaraz zjawił, on też pomoże! Hindusom już się włączył sygnał: bip, bip,  można coś zarobić, bip, bip, naciągnąć, oszukać.
Pojechali w trójkę załatwiać biznesy, potem na następne piwo, omówić biznesy, za chwilę, taksi już czekała na dole, trzeba pojechać zapytać gdzie indziej.
I wtedy się zaczęło! Jak oni to sprytnie załatwili i wykombinowali, nic tylko życzyć sobie, żeby tak wszystko sprawnie działało w Indiach…
 Wsiedli do taksówki, która czekała na dole i jadą. “Majfrend2” z przodu, z tyłu “majfrend1” i Felek. Jeden z nich poprosił o papierosa, no czemu nie, fajką można się podzielić.  Przysposobił go odpowiednio dodając  “harasu” (haszyszu), po czym puścił skręta w obieg. Felek machnął dla towarzystwa i w ten sposób złapał przynętę. W pewnej chwili na skrzyżowaniu, gdzie taksówka w naturalny sposób wyhamowała, wskoczył na tylne siedzenie policjant. Ale o co chodzi, co się dzieje?? Felek poczuł się jak w kleszczach, między “majfrendem” a policjantem.
Rzekomy policjant oznajmił, że wsiadł, bo poczuł zapach narkotyków i chce przeszukać plecak. Coo? Stał sobie akurat na tym skrzyżowaniu i wyczuł zapach???
Felkowi zrobiło się gorąco, ale czemu nie, niech sprawdza plecak, przecież tam nic nie ma… chyba że…teraz już na zmianę robiło się mu zimno i gorąco… po wyciągnięciu ręki z plecaka na dłoni policjanta znalazło się zawiniątko wielkości połowy rolki plasteliny zawinięte w folię.
- Co to jest? – wrzasnął Felkowi w twarz
Na ulicach Mumbaju
W tym momencie przypomniały mu się wszystkie przeczytane i zasłyszane historie o posiadaniu narkotyków w Azji, o więzieniach i bezprawiu. Ludzie się różnie zachowują w takich sytuacjach, walczą, tłumaczą, płaczą, rozklejają się albo krzyczą, a Felek złapał paczuszkę i szybkim ruchem po prostu wyrzucił przez otwarte okno!
To gliniarza kompletnie zaskoczyło, nie dość, że stracił dowód na turystę, to jeszcze stracił cenną paczuszkę, którą pewno kupił gdzieś za rogiem. Narobił rabanu, że jedziemy na posterunek, że znalazł narkotyki, że to trzeba wyjaśnić itd.
Nie wiem co wy byście zrobili w takiej sytuacji… Można jechać wyjaśniać, dać w łapę temu dziwnemu gliniarzowi, bo pewno po to ten cały cyrk robi, albo, tak jak zrobił Felek, strzelić z łokcia policjanta w żebra, “majfrendowi” dać w pysk, złapać plecak i wyskoczyć z jadącej taksówki (?!). Wyobrażacie to sobie???
Trzy przewrotki po asfalcie … i w długą. Wydawałoby się, że to już koniec historii, ale nie…
Za chwilę dogonił go “majfrend”, który bardzo agresywnie zaczął domagać się kasy, w innym przypadku zostanie aresztowany. Co?? Nie dość, że go wpakował w takie bagno, to jeszcze: daj kasę?? Facet zaczął być coraz bardziej agresywny i na to zareagowało dwóch policjantów, tym razem prawdziwych.
I tutaj dodam, że potwierdziła się historia, o której już wcześniej słyszeliśmy. Jeżeli gdzieś szamocze się Hindus z Białym, to policjant  podchodzi, najpierw daje w gębę Hindusowi a potem pyta o co chodzi. Taki mają dziwny rasizm, skierowany przeciwko sobie. Tak było tym razem, “majfrend” dostał dwa strzały od gliniarzy, a potem  zaczęła się rozmowa. Ale jak tu rozmawiać, jak oni do siebie w tym swoim dziwnym języku, a ty ani me ani be…
Oczywiście “majfrend” już przestał być przyjacielem i próbował wkopać Felka na całego, opowiadając historie o harasie.
Pan oficer po usłyszeniu jego zwierzeń  „zaprosił” ich na posterunek. Żadne próby tłumaczenia nie pomagały. Dopiero odpowiednie papierki, wyciągnięte z kieszeni zainteresowały Mister Oficera, który w tym momencie machnął na Felka ręką, jakby odganiał się przed muchami.
Pewno był zadowolony z obrotu sprawy, te przesłuchania, wypisywanie zeznań sa przecież takie męczące…
Nasz bohater dał w długą i kilka kilometrów pokonał biegiem w kierunku dworca kolejowego, żeby żaden “majfrend” już go nie dogonił. Dotarł do nas blady i zielony, pół nocy analizowaliśmy cały przebieg zdarzeń, ale co się dziwić , taka historia!
Kochani turyści i podróżnicy: UWAŻAJCIE NA “MAJFRENDÓW”, nie zawsze są przyjacielscy.
TUTAJ o innych 'indyjskich absurdach'

13 komentarzy:

  1. przecudna historia czytałem blog Felka i nie żle się ubawiłem teraz też się nie mogę powstrzymać wyobrażając sobie minę Felka w tej taxi albo jak wyskakuje hahahaha bezcenne
    a majfrends mają tysiące sposobów jak wydoić turystę lepiej unikać bo choć czasem pomogą to i tak po paru godzinach minutach dojdziesz do wniosku że i tak cię wydoili

    OdpowiedzUsuń
  2. co za przygoda, teraz można się śmiac, ale mogło sie skończyć nieciekawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepsze jest to, że możemy potwierdzić z grubsza autentyczność tej historii, bo byliśmy z Felkiem przez cały czas "na telefonie"...

      Usuń
  3. Historia niesamowita, ale nie wiem czy Felek by ją nazwał "przecudną" ;-) Jak do nas dotarł po wszystkim to raczej innych epitetów używał;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwierzcie - powiedzenie:"zesrać się ze strachu" nie wzięło się znikąd; po dotarciu do Rajskich brałem dłłłuugą kąpiel. Dziś, kiedy minęło już kilka miesięcy to: hahaha, ale wtedy nie było do śmiechu. Felek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego "majfrenda" spotkaliśmy razem z Felkiem 3 lata temu. Faktycznie to ten sam koleś! Uważajcie na niego na Colabie, ma wytatuowane na wewnętrznej stronie przedramienia imię "Vined". Wtedy śmialiśmy się że jest taki przymulony, że wytatuował sobie imię żeby go nie zapomnieć. Okazał się jednak niezłym sprytkiem.
      3 lata temu próbował innego, dość grubymi nićmi szytego numeru: nie mam ID, nie mam paszportu, nie istnieję - pomóżcie! Dopytywał się co robimy w Polsce, a jak dowiedział się że mam knajpę to koniecznie zapragnął tam pracować. Jednak potrzebowal 500$ na zalatwienie dokumentów i 500$ na bilet. Utrzymywał że będzie dla mnie pracować do końca życia i będzie wierny jak pies:-) Wydzwaniał do mnie kilkakrotnie z różnych telefonów-zapewne innych białasów których spotkał (niestety Felek w chwili wzruszenia dał mu moją wizytówkę:-))
      Był tak zdesperowany w tym dzwonieniu, że wydaje mi się iż ten numer musiał kiedyś już mu wyjść. Były też plusy: przed wyjazdem z Bombaju poszedł z nami na zakupy i targował się ze sprzedającymi osiągając o wiele lepsze rezultaty niż my. Sprzedający byli mocno wkurzeni.
      Myślę, że "majfrendów" trzeba traktować tak jak oni planują traktować nas, mianowicie wykorzystać ich przydatność jako tubylców i tyle. Drobna nagroda zagłuszy nasze wyrzuty sumienia. Byłem w Indiach 3 razy i każda zażyłość z takimi osobnikami miała zawsze drugie dno...
      Jednak w Indiach pokażę się jeszcze nie raz... Pozdrowienia z zaśnieżonego Kazimierza Dolnego.

      Usuń
    2. Witamy słynnego Sułka w naszych progach;-) Do tej pory mlaskamy na wspomnienie twoich nalewek, którymi nas kiedyś Felek częstował haha. Jak znowu kiedyś zawitasz do Mumbaju, mam nadzieję, że się spotkamy.
      Pozdrawiamy z gorącego Mumbaju.

      Usuń
    3. A co do "majfrendów" to całkowicie się zgadzamy, trzeba być w stosunku do nich tak samo cwanym, traktować ich tak jak oni nas....

      Usuń
    4. Spotkaliśmy właśnie "majfrenda" na emigracji - w Malezji. Gęba jak nic hinduska, utrzymywał, że urodził się w Malezji, choć dziadkowie kiedyś tu przyjechali z Indii. Spotkaliśmy go w hotelu w Jerantut, z rozmowy wynikło, że wybieramy się w tym samym kierunku - do Cameron Highlands i przecież on może nas zabrać, niby na stopa. Skończyło się prośbą o pożyczkę, bo rzekomo naszemu nowemu "majfrendowi" złamała się karta do banku i nie ma jak wypłacić gotówki. Biedaczysko.... Dziwiło nas tylko, że kwota wyjściowa prośby była stosunkowo niska: 150 RM (150zł only), ponieważ chłop stracił na ten niepewny biznes cały dzień, a prośbę wysunął dopiero po podwiezieniu nas do Cameron Highlands. Aby kupić sobie wolność i zagłuszyć wyrzuty sumienia dorzuciliśmy się jedynie do benzyny. Na całym interesie zaoszczędziliśmy sporo bo prywatne autobusy na tym odcinku wychodzą dość drogo z powodu braku państwowej konkurencji. Później pojawiły się wyrzuty sumienia, że można mu było dać w gębę zamiast się dorzucać...
      W każdym razie, gdy zapytał o pieniądze momentalnie przypomniały mi się opisane wyżej historie :)

      Usuń
  5. to jest historia... ;-)
    ale na koniec czytania sie rozesmialam, bo przypomnial mi sie "patrol rutkowski" na koniec dnia :P hahahah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo smieszne hahaha...jakos wtedy mi i Felkowi nie bylo do smiechu ;)) ale szybka interwencja sasiadki z bandazem złagodziła bol kolana ;))
      Pozdrowienia dla Felka oraz wszystkich swiadkow tej niefortunnej interwencji ;)
      Michal z patrolu
      P.S. To nie tak mialo byc ;)

      Usuń
    2. Już nigdy nie będzie takich patroli
      i takich interwencji.....
      i takich sąsiadek
      Nikt już nie zajmie łazienki na cała imprezę,
      już nigdy....

      Usuń
  6. Kolano do dziś "ucieka"; więzadełka puściły. Pozdrawiam cały patrol. Felek

    OdpowiedzUsuń