piątek, 31 października 2014

Plaże dla Tajów w okolicach Chanthaburi.

Wracając z wyspy Ko Chang postanowiliśmy ‘zahaczyć‘ jeszcze o jakąś plaże po drodze. Nasz wybór padł na okolice Chanthaburi. Co prawda w ‘biblii dla podróżników’ czyli Lonely Planet nic nie wspominali o żadnych plażach w tej okolicy, ale po dokładniejszych poszukiwaniach w internecie znaleźliśmy, co najmniej 3 takie miejsca obok siebie. Informacje były bardzo skąpe, więc pełni obaw co tam znajdziemy postanowiliśmy jednak spradzić. Nasze obawy wynikały również z tego, że już raz zawiedliśmy się wybierając miejsce, o którym Lonely Planet nic nie wspominał. To był  Park Narodowy Ta Phraya, był po drodze więc się zatrzymaliśmy i straciliśmy godzinę na oglądaniu tabliczek z tajkimi napisami w środku lasu, nie było tam NIC poza ... lasem, który jakoś nas nie zachwycił. Trzeba więc ostrożnie wybierać Parki Narodowe, które chce się zobaczyć.
Z takimi obawami poszukiwaliśmy plaży Laem Sadet, którą wybraliśmy za cel podróży. 

poniedziałek, 27 października 2014

Ko Chang – nasze ‘ferie zimowe’ w październiku

Nasze ‘zimowe ferie’ spędziliśmy w tym roku podróżując po Tajlandii i odwiedzając kolejne tajskie miasteczka, wyspy i plaże. ‘Zimowe ferie’ nie mają bynajmniej NIC wspólnego z zimą ;-) Nazwałam je tak dlatego, że są odpowiednikiem polskich ferii zimowych czyli wypadają po pierwszym semestrze tylko, że u nas są w październiku, kiedy kończy się pora deszczowa i zaczyna sezon turystyczny. Właściwy sezon turystyczny zaczyna się  w listopadzie, więc jest to dla nas idealna pora na wakacje, plaże jeszcze nie zapchane turystami a ceny jeszcze nie wywindowane w góre ;-)
W tym roku zrobiliśmy sobie trasę na północ, a potem dłuugą wycieczkę na południe aż na wyspę Ko Chang (trzeciej co do wielkości po Phuket i Ko Samui) i o niej dzisiaj będę pisać ;-)

niedziela, 12 października 2014

Ogniste łodzie na Mekongu, czyli kolejny tajski festiwal.



Wiele miejsc na prowincji Tajlandii przez 354 dni w roku to senne miasteczka gdzie życie płynie leniwie a turysty nie uświadczysz. Bo i po co miałby tu przyjeżdżać? Żeby zobaczyć kolejną tysięczną świątynie?
Ale raz w roku niektóre z takich miasteczek przeżywają swoje ‘pięć minut’, może ono trwać dzień, dwa a czasami jeden wieczór, jedną noc. Znaleźć się wtedy w takim miejscu to niezwykłe przeżycie.
Nam się już parę razy udało ;-) Ostatnio trafiliśmy właśnie na taki moment do Nakhon Phanom. Oczywiście trafiliśmy nie przez przypadek. Najpierw szukamy gdzie odbywają się ciekawe festiwale w danym miesiącu, potem planujemy wyjazd, rezerwujemy hotele (co w tym wypadku jest bardzo ważne bo cała Tajlandia chce przyjechać zobaczyć ;-).