piątek, 11 stycznia 2013

Droga Joanno, czyli co nas irytuje w Mumbaju?



Niedawno napisała do nas Joanna, która wkrótce rozpoczyna pracę w Indiach. Miała bardzo wiele pytań dotyczących mieszkania w Mumbaju, kosztów, dojazdów, stosunków z Hindusami itp. No i Rajska odpowiadała jej punkt po punkcie, aż dotarła do pytania: a co wam najbardziej doskwiera w Mumbaju? Zaczęliśmy się zastanawiać i doszliśmy do wniosku, że prościej będzie odpowiedzieć co nam nie doskwiera, czyli co lubimy.
Lubimy robić zakupy na lokalnym markcie, wszyscy nas tam znają, nie oszukują, traktują jak swojaków.
Lubimy chodzić do knajpek na Mohamed Ali Road, gdzie za wypaśny obiad dla 4 osób ostatnio płaciliśmy 300RS, czyli jakieś 18 zł.
Rajska powiedziała, ze lubi pogodę, na co ja, że teraz mi jest w nocy zimno, a w kwietniu będzie mi za ciepło. Ale niech będzie, że pogoda jest na plus.

No, ale to w sumie nie odpowiada na pytanie i co gorsza nie daje obrazu w sprawie.
Zaczęliśmy się więc zastanawiać jak uporządkować to co nas tu wkurza. Najpierw przyszedł nam do głowy porządek alfabetyczny. Ale to nudne i trudne do uchwycenia.
To może chronologicznie, co nas wkurzało na początku, co potem, itd. Ale tu można by sporo pominąć.
W tym momencie postanowiłem  wziąć sprawę w swoje ręce i opowiedzieć o tym co mnie wkurza na odcinku od naszego mieszkania w kierunku na Colabę i spowrotem.

Po lewej i po prawej slamsobusy, w tle nasze osiedle.

Droga Joanno!
Postanowiłem odpowiedzieć na twoje pytanie:
- Co nas irytuje i denerwuje  w Mumbaju.
Zaczniemy od naszego mieszkania.W naszym mieszkaniu wkurzają mnie karaluchy, nie da się tego cholerstwa pozbyć. Stosowaliśmy już proszek, spray i wszystkie wynalazki, jakie tu mają, na dzień czy 2 jest spokój, a potem znów przyłażą.
W cywilizowanym świecie jest przyjete, że po 22.00 obowiązuje cisza nocna. Tu niby też, ale tu wszystko obowiązuje na niby. Jeżeli Hindusi wracją o 1-szej czy 3-ciej w nocy nie zniżają głosów, bo tu obowiązuje zasada, że każdy przejmuje się tylko sobą. Przeszkadza ci, że drę ryja w nocy? To se włóż zatyczki do uszu. Podobnie jest z laseczką, która uczy się gry na gitarze akustycznej. Z reguły swoje lekcje zaczyna około 23.00. Wychodzi z instrumentem na schody, które są jakieś 10m od moich drzwi, brzdęka i śpiewa. No niby wesoło, ale jeżeli akurat musisz wstać rano o 6tej, bo shooting...?Próbowałem mówić do niej, że jest późno i nie powinna grać na schodać. Patrzyła na mnie trochę jak na wariata, poszła do pokoju, a kilka dni później zaczęło się od nowa.

Ciekawe ilu  w tym momencie trąbiło.
Za oknem z kolei jeżdżą samochody. Niby wszędzie jeżdżą, ale w Indiach czynnikiem istotniejszym od samej jazdy jest trąbienie. Dla kogoś, kto był w Indiach, to oczywiście nic dziwnego, ale  jeżeli nie byłaś, nie dasz rady sobie tego wyobrazić. Tu zanim samochód rusza, to trąbi, potem trąbi, bo już ruszył, potem, bo skręca albo, że jedzie prosto itd. W nocy to naprawdę denerwuje, a podwójnych szyb tu nie ma....
Wychodząc z mojego bloku, po prawej stronie mijam pierwszą kupę śmieci. Ktoś kiedyś coś budował, zostawił to w postaci kupy gruzu, która powiększa się od czasu do czasu, jak komuś coś zostaje z budowy. Kawałek dalej jest następna kupa, upamiętniająca jakieś wydarzenie, nie będę się powtarzał, ale tak aż do Colaby, gdzie określiliśmy sobie naszą granicę narzekania.
Idę sobie do autobusu, mijam te kupy śmieci, ale idę po asfalcie. No, to chyba mam równo. Niestety nie. Asfalt w Indiach kładzie się metodą plastra miodu. Czyli gdzie komuś coś kapnie, tam jest asfalt, a jak mu jeszcze nie „kapło” albo już się zużyło, to nie ma. Więc trza uważać jak się chodzi, szczególnie, że tutaj zwyczajowo studzienki pozostawia się otwarte, w związku z czym słyszałem już o kilku przypadkach poważnych połamań wśród obcokrajowców, którzy do takich studzienek wpadli.

A to cholerstwo chyba już znacie.

Po drodze mijam postój tuk-tuków, których kierowcy zagadują mnie kiwając porozumiewawczo głowami. Tu mogę się przyznać, że tych nienawidzę szczerze i dogłębnie. To jest poprostu fenomen, ja nie wiem jak ci faceci zarabiają, ale oni są chętni do jazdy do póki nie powiesz, gdzie chcesz jechać. Wtedy najczęściej okazuje się, że oni akurat tam się nie wybierają. No zaraz, czyż w idei płatnego transportu indywidualnego nie chodzi przez przypadek o to, że to ty decydujesz jako klient dokąd jedziesz? Nie w Indiach. Tu jest demokracja, i każdy może se sam decydować, nawet kierowca tuk-tuka.
Ale powiedzmy, ze przyjechał autobus. Mamy tu 2 rodzaje: slamsobusy i „goverment busy”. Różnią się ceną, slamsobusy są nieco tańsze i tam ludzi pakuje się warstwami, natomiast kurs rządobusem jest dla wybranych. Tzn, dla tych co się wcisną w odpowiednim czasie. Bo kierowca rządobusa przecież nie będzie czekał na tych, którzy chcą się karnąć. On ma rozkład,wg którego zawsze jest spóźniony, więc na pasażerów czekać nie może. Jeżeli nie wskoczą w biegu, to niech se jadą slamsobusem.

Załóżmy więc, że nie zdążyłem wsiąść do tego ekskluzywnego pojazdu, ale w Indiach jest tak, że albo czekasz pół godziny i nie ma nic, albo jadą 3 jeden za drugim. Ja załapałem się na ten drugi. I to był mój błąd, bo ten drugi wg. planu miał być pierwszy, więc jest spóźniony bardziej niż ten pierwszy. Kierowca stara się nadrobić czas i dystans do pierwszego autobusu naginając prawa fizyki i zdrowego rozsądku pędząc na łeb na szyję drogą składającą się głównie z dziur i wspomnienia po asfalcie. Jeżeli uda mi się usiąść, jestem uratowany, jeżeli stoję, mam przewalone. Rzucam na ziemię, to co mam w rękach (potem się pozbiera to co zostanie) i obiema rękami trzymam się czego się da. Docieram do celu poobijany, ale żywy!
Po wyprzedzeniu pierwszego autobusu kierowca nagle raptownie zwalnia i przemieszczamy się z prędkością karawanu pogrzebowego a to oznacza, że dotarliśmy do centrum gdzie korek jest po prostu zawsze. Teraz autobus porusza się wg. zasady: krótkimi skokami naprzód marsz. Trzeba uważać, żeby nie dać się zaskoczyć w momencie skoku.....

Docieramy do Dworca Kolejowego Goregaon East. Można by opuścić pojazd, tyle, że Hindusom włączył się już instynkt uciekania z tonącego okrętu. Każdy z nich pragnie opuścić autobus jako pierwszy ryjąc się i przeciskając niemiłosiernie blokując w praktyce wyjście. Pamiętaj w takich sytuacjach nie walcz, i tak wyjdziesz ostatnia.


Po wyjściu z autobusu wpadam w tłum, jakiego ty nie widziałaś od czasu koncertu U2 w Polsce. I gdzie oni tak wszyscy pędzą? Nie wiadomo. Idą i już. Tak już mają, że muszą chodzić. W tym tłumie, wśród szturchańców i popychania docieram do dworca, kupuję bilet, a potem zaczynam się przepychać do pociągu. I jak już dotrę do platformy, czuję się jak zwycięzca. Dotarłem, jestem cały i żyję. Oj naiwny, prawdziwy kontakt z indiańską rzeczywistością dopiero przed tobą.Cóż przyjdzie ci kiedyś się z tym zmierzyć, więc czytaj dalej...

Na stację wtacza pociąg. U nas tak jest, że ludzie jeżdżą w pociągu. Tutaj.....niekoniecznie. Około 30% podróźników nie zmieściło się do wagonu i wiszą uczepieni jak grona winogrona. Zanim pociąg stanie, co bardziej dojrzałe grona poodpadają.Widok zabawny, ale przecież ja muszę wsiąść do tego pociągu!!!!  I tu znów przywołam dla porównania, że w cywilizowanych krajach ludzie najpierw WYSIADAJĄ, a potem WSIADAJĄ.  Tutaj odbywa się to .... jednocześnie, przy czym drzwi częściowo blokowane są przez grona, które nie były jeszcze wystarczająco dojrzałe, więc wszystko odbywa się wąską szczeliną. Sodomia i Gomoria trwa około 2minut, po czym pociąg rusza, a ty stoisz na peronie z rozdziawioną gębą. Tam się przecież nie da wsiąść, powiesz. Aaaa tam. Da się. Następny pociąg wtacza się za 5 min. Już przygotowana nie czekasz, aż ci, co wysiadają, to wysiądą, pchasz się i już. A że ktoś nie wysiadł? To wysiądzie na następnej stacji! Co za problem. Stojąc w przedsionku wagonu, czujesz się jak zdobywca głównego Grand Prix, ale to przejdzie, bo w pociągu jest taki ścisk, że stoisz tylko na jednej nodze, drugiej nie ma gdzie postawić. Po jakimś czasie czujesz, że ktoś grzebie ci w kieszeni. Myślisz: "Złodziej"! Nieee. Ten pan próbował odebrać telefon, a że wasze kieszenie stanowią praktycznie jedność, to czemu się dziwić. W trakcie podróży do Andheri odbywasz też masaż całego ciała. Od koniuszków przydeptanych palców, przez pośladki spenetrowane przez..... tego kto stał najbliżej. Plecami zajął się kolega wyposażony w plecak, a głowę łokciami potraktowali wszyscy po trochu.


W Andheri nastapiła zmiana 50% obsady wagonu, więc udaje ci się dopchać do części, gdzie są okna i siedziska. Zapomnij o siedzeniu, jesteś w Indiach, podziwiaj jaki za oknem piękny świat: kupy śmieci, slumsy, panowie stojący i kucający na torach. W ramach wolnej chwili możesz rozważyć dylemat moralny: co lepsze, czy kiedy panowie kucają przodem, czy tyłem do twojego pociągu. Chętnie dowiem się, jaki jest wynik tych przemyśleń. Błyskawicznie, już po około godzinie tej przejażdżki dotrzesz do dworca Churchgate, gdzie złapiesz taksówkę na Colabę. Myślisz, taksówka, wreszcie cywilizacja, klimatyzacja, wygoda.....no takie też są, ale większość to obiekty muzealne, których konstrukcja znacznie poprzedza naszego fiata 125. Ma się wrażenie, że jest pierwszym samochodem , który wszedł do produkcji, po wycofaniu samochodów na parę. Jest ciasno, brudno, gorąco, ale jedziesz. I co ciekawe, kierowca włączył licznik!!!! To w Indiach coś naprawdę wyjątkowego. Tyle, że ten licznik pokazuje nieco przypadkowe cyfry, więc i tak lepiej wiedzieć ile podróż powinna kosztować. Dojechaliście na Colabę (to tylko 5-10min). Kierowca z uśmiecham mówi:
Fiat Ambasador
- 50 Rupiees ONLY (ONLY to obiegowa indyjska waluta;-)
Na co ty z uśmiechem tubylca odpowiadasz
- No Sir, only20 Rs!
Wysiadasz, i już możesz się sztachnąć smrodem zatoki

WELCOME TO INDIA!
I więcej już nic mi nie doskwiera
....... eeeee....
to nieprawda.
Jak mnie kiedyś najdzie ochota, to ci powiem, jak wyglądają tu stosunki w pracy, stosunki pomiedzy ludźmi w ogóle, jak przebiega tutaj proces naprawiania czego kolwiek itp.
Pozdrawiam
Rajski

13 komentarzy:

  1. To ja czekam na druga czesc opowiesci ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja takze czekam, szczegolnie na odcinek o stosunkach miedzyludzkich :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musicie zaczekać, aż mi się znów tej goryczy nazbiera. Ale bez lęku, nazbiera się.....

      Usuń
  3. ja też. Ludzie i relacje to mega ważny czynnik dla mnie. Tez myślę o wyjeździe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz chwileczkę, ja tu się obawiałem, że zostanę zjechany z góry na dół, ze obrażam Indianców, a Wy chcecie jeszcze????? Czegoś tu nie rozumię!

      Usuń
  4. Jestem właśnie od prawie tygodnia w Delhi. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha...
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowity opis, jakby się samemu tam było. Teraz się ṡmieje, ale myṡlę, że kiedy mi przyjdzie przez to przechodzić to już nie będzie mi tak wesoło. Czekam na częṡć o relacjach międzyludzkich i stosunkach w pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się Agnieszka, w Pune nie ma takich "local trainów", za to autobusy, owszem....

      Usuń
  6. Usmialam sie do lez. Ale gdy przezywam to kazdego dnia, to wcale nie jest mi do smiechu. Widze,ze Tobie zostalo wiecej optymizmu i tolerancji niz mnie. Ciekawa jestem jak opiszesz stosunki miedzyludzkie. Bo u mnie to zamyka sie w jednym zdaniu - wyzysk czlowieka przez czlowieka.;) Pozdrawiam. Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, że na co dzień wcale nie jest śmiesznie, ale po wyjeździe z Indii będziemy to wszystko wspominać jako przygody... i śmiać się z nieustannego "ciolo, ciolo..."

      Usuń
  7. Karaluchy to drobiazg, zastalam.kiedys tarantule we wlasnej lazience;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To my szczęściarze jestesmy bo tarantuli jeszcze nie mielismy nigdzie, ostatnio tylko czarne skorpiony w naszym ogródku ;-) Pozdrawiamy

      Usuń