Statek Robinsona Cruzoe |
- Jedźcie na Koh Payam. Nie ma turystów, ba, nawet dróg tam nie ma. Jak chcecie gdzieś dotrzeć to na piechotę albo motorkiem.
Koncepcja wydała nam się całkiem sensowna, szczególnie, że było tam blisko z Koh Tao.
Pierwsze zdziwienie przeżyliśmy przybywając na przystań w Ranong, skąd wypływa się na Koh Phayam. Wyglądało to jak port rzeczny a nie morski, a stateczek też nie wyglądał na zdolny przepłynąć morze. Większość drogi przebyliśmy (jak się wydawało) w korytarzu pomiędzy lądem po prawej i lewej, porośniętym lasem namorzynowym. Potem okazało się, że to po prawej, to były wyspy.
Dopłynęliśmy do porciku w zatoczce (zdrobnienie celowe) i... Rajski zapytał o której ten stateczek wraca z powrotem. Na szczęście udało się go zepchnąć na ląd, ludzie wychodzący ze statku trochę pomogli.
Wioseczka portowa wyglądała trochę tak, jakby Robinson Cruzoe zaprosił na swoją wyspę rodzinę i kilku kolegów (nawet o Piętaszku zapomniał). Rajski wyraźnie niezadowolony marudził:
Nasz stateczek w porcie Ranong |
- Jakieś głupoty wymyślasz (skomentowała Rajska).
O dziwo, nawet taksówkarze motorowi nie zaczepili nas z propozycją podwiezienia do resortu. Teraz już wiemy dlaczego, ludzie dzielą się tu na swojaków, czyli takich, co wiedzą gdzie iść lub ktoś na nich czeka i na przyjezdnych. Ci drudzy od razu na przystani wypożyczają motorki. My, wiadomo, z buta, tradycyjnie, bo Rajska nie lubi motorków. Rajski marudził, ale w końcu sam się prosił o „secluded island".
Szliśmy i szliśmy, aż za siedmioma górami, za siedmioma lasami naszym oczom ukazał się drogowskaz "Bungalows”. Zeszliśmy stromą ścieżką w dół a przed nami morze i całkowicie opustoszała plaża. Robinson Cruzoe czułby się jak u siebie w domu.
Pani z recepcji pokazała nam cennik domków, z którego wynikało, że fartownie jesteśmy w najniższym sezonie a ceny zaczynają się od 400 B. Mina nam trochę zrzedła biorąc pod uwagę, że na super turystycznym Koh Tao płaciliśmy 350B w resorcie za piękny pokój z łazienką i balkonem, nawet widok na morze był, jak się z balkonu wygiąć. Ale nic, idziemy
To co widać.... |
500 m od plaży były domki murowane, duży pokój+wielka łazienka +(o dziwo) w pełni wyposażona kuchnia. 300B.
Kiedy poczuliśmy się już prawie szczęśliwi okazało się, że prąd tylko z generatora, od 6 do 11 wieczorem. No to wentylatora nie będzie, ale twardym trzeba być nie miętkim! Przyzwyczajeni do tego, że w Tajlandii, to każdy, nawet najtańszy hotelik ma Wi-Fi uruchomiliśmy naszego kompa i ... O!O! Żadnej sieci w zasięgu. Idziemy do właścicielki (notabene bardzo miłej starszej pani).
- Internet....?
- W porcie....
No to dopowiem, że zasięgu komórkowego też nie było, ale Rajski utopił swoją komórkę na Koh Tao, więc chociaż na to nie miał co narzekać.
Podsumowując wszystkie powyższe informacje postanowiliśmy, że następnego dnia się pozbieramy i pojedziemy dalej.
Rano powlekliśmy się do portu po jakąś inspirację. Inspiracja powitała nas radosnym „dzień dobry”. Odpowiedzieliśmy „Good Morning, do you know polish?”
- no tak, bo ja Polakiem jestem (odpowiedziała Inspiracja, która była płci męskiej).
W ten o to sposób poznaliśmy Wortexa, człowieka o niezwykłym życiorysie i jeszcze ciekawszej osobowości, mieszkającego na stałe na Koh Phayam w chatce z bambusa położonej literalnie pośrodku dżungli.
Tradycją jest, że jak Polacy na obczyźnie się spotkają, to...... rozmawiają. My rozmawialiśmy długo, z kilkoma przerwami na wizytę w sklepie, celem uzupełnienia zapasów.
Plaża podczas odpływu |
- Tak naprawdę, to jechaliśmy z kumplem na Koh Phangan, ale coś nam się pokićkało i wylądowaliśmy tutaj. Kumpel od razu pozbierał się i pojechał na Koh Phangan, a mnie się spodobało i zostałem......
Jakoś po tym spotkaniu spojrzeliśmy na tą wyspę innymi oczami. Koniec końców spędziliśmy tam 5 dni, Rajska dała się namówić na wypożyczenie motorka, którym zjeździliśmy wyspę wzdłuż i wszerz (na szczęście bezkolizyjnie ). Morze okazało się być całkiem nadające się do pływania (ale tylko do południa, czyli przed odpływem) a Rajski nawet donosił o istnieniu życia podwodnego w postaci koralowców i ryb różnej wielkości.
W sumie pobyt na Koh Phayam wspominamy dobrze, choć uważamy, ze to wyspa raczej dla samotników, ludzi, którzy mają ochotę uciec od cywilizacji i tłumu turystów oraz poczuć, ze plaże maja na własność.
Byłem, widziałem, miejsce eleganckie. Mina Pani skuterkowej-taxi przyjmująca prawie dwumetrowca z plecakiem na tylą kanapę bezcenna.
OdpowiedzUsuń