poniedziałek, 4 listopada 2013

Khao Lak, zarezerwowane dla niemieckich wczasowiczów.


Pożegnawszy się z prawie bezludną wyspą Koh Phayam postanowiliśmy, że chwilowo żadnych więcej wysp. Zostajemy na stałym lądzie. Jednym z punktów w okolicy, których jeszcze nie widzieliśmy, a słyszeliśmy o nim było  Khao Lao. Miejsce znane jako baza wypadowa do nurkowania na Similan Island. W związku z powyższym spodziewaliśmy się zastać na miejscu grupy bardziej lub mniej młodych poszukiwaczy przygód i nieco ekstremalnych emocji.
Wypatrzyliśmy na mapie, sprawdziliśmy w internecie, Khao Lak jest długie (ok 16 km), dzieli się na 3  części: Nang Thong (najbardziej turystyczna), Bang Niang (średnio turystyczna) i Khuk Khak (najmniej turystyczna),  my zdecydowaliśmy, że chcemy wysiąść w Bang Niang.
A to plaża w drugą stronę
Panu kierownikowi autobusu powiedzieliśmy to kilka razy, nawet pokazaliśmy to napisane, więc kiedy dał znak, żeby wysiadać wyskoczyliśmy rześko z autobusu. I tu nam mina zrzedła, bo miejsce było rozkopane, brudne, brzydkie i wcale nie wyglądało na kurort nadmorski. Pierwszy napotkany Taj mówiący co nieco po angielsku (jakiś 10-ty zapytany) powiedział nam, że tu obok jest hotel, 800B za noc, a tam w kierunku plaży to tylko drożej, 2000B i wyżej.
- A jak daleko do tej plaży?
- No będzie z 5 kilometrów (inne źródła podały 2, jeszcze inne , że 3)
Ręce nam opadły. Tym razem nawet Rajska była zdesperowana, żeby tu nie zostawać. Na szczęście telefon do przyjaciela (spisany wcześniej z Lonely Planet numer jakiegoś Guesthousu) przekonał nas, że są tu miejsca w rozsądnych cenach, poza tym okazało się, że nie jesteśmy jeszcze u celu. Pan kierownik autobusu wysadził nas w niewłaściwym miejscu -  2 kilometry przed Bang Niang. No cóż, ktoś tam akurat wysiadał, to skorzystał z okazji, żeby się pozbyć farangów z autobusu, a że nie dojechali tam gdzie chcieli? A kto by się przejmował jakimiś farangami?
W sumie udało się znaleźć piękny pokój, z klimą, łazienką, telewizorem, lodówką........ za bardzo rozsądną kwotę. Drobną niedogodnością był zespół przygrywający pod nami do 1 w nocy, ale przecież nie można mieć wszystkiego .....
Pokój mieliśmy fajny, więc pozytywnie nastawieni wybraliśmy się na zdobywanie Khao Lak. Pierwsza niedogodność -  leje. No to może później, mamy fajny pokój, to chociaż telewizję pooglądamy. Po sprawdzeniu 99 kanałów telewizyjnych wzięliśmy parasol i ... poszliśmy zdobywać Khao Lak – Bang Niang w deszczu. I tu okazało się, że do zdobywania nie jest za wiele. Jedna uliczka prostopadła do morza, knajpa przy knajpie (jeszcze puste bo przed sezonem), drogo jak cholera. Średnia wieku wczasowiczów 55 lat (tak na oko). Wszystkie napisy po niemiecku, co więcej obsługa często nie mówi po angielsku, bo większość klientów to Niemcy. Celowo piszemy „wczasowiczów”,  bo Khao Lak, to miejsce,  gdzie niemieckie biura podróży wysyłają swoich klientów na wczasy. Ci klienci to głównie emeryci, czasem jakaś rodzinka z dziećmi (dzieci obniżyły średnią do 55 lat). Zero łowców przygód. Smutne miasteczko odbudowane po tragicznym tsunami w  2004 roku. Jest kawałek plaży, ale tylko kawałek, bo resorty dosłownie włażą betonowymi murami do morza. To wszystko tłumaczy oderwane od tajlandzkiej rzeczywistości ceny. Ci ludzie już kilka miesięcy temu zapłacili za wczasy, teraz tylko wydają kieszonkowe, a że przywieziono ich wprost do hotelu, to nie znają innej Tajlandii i innych cen. W każdym razie to nie jest miejsce dla nas.

Tłumy turystów pchają się do restauracji

Proszę o pomoc w określeniu, jaki taniec wykonuje kapitan tej łódeczki (warto powiększyć).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz