Na takie hasło
wpisane w googlach wyskakuje mnóstwo informacji zachęcajacych ‘białasów” do
spędzania emerytury pod palmami. Coraz głośniej mówi się też o tym, że polscy emeryci mogą liczyć na niewielką jałmużnę, która wystarczy na dostatnie życie np. w Tajlandii ale nie w Polsce.
Tajlandia jest ulubioną destynacją
„zachodnich” emerytów ze względu np. na ułatwienia wizowe. Kraj ten wręcz
zaprasza dając roczną wizę emerytalną dla osób w wieku 50 +. Oczywiście nie
wystarczy mieć skończone 50 lat, są jeszcze wymagania finansowe ale możliwości
są.
Drugim powodem
dla którego Tajlandia jest mekką dla ‘białych emerytów’ to towarzystwo młodej
Tajki, która zadba o wszystkie potrzeby straszego pana, ale to już temat rzeka
na inny post...
Tym razem nie o
europejskich emerytach będę pisać, ale o tajskich czyli jak się przechodzi na
emeryturę w Tajlandii.
Historię tajskiego emeryta należy zacząć od tego, że
taki przywilej dotyczy niewielkiej części społeczeństwa, która pracuje w
państwowych instytucjach. Dla większości
Tajów, szczególnie w rolniczej części Isaan gdzie mieszkamy, instytucją
emerytalną jest rodzina. Czyli tak jak to było za dziada pradziada, za nim
wymyślono ZUS ;-)
Wiek emerytalny w
Tajlandii to 60 lat, a sam moment przechodzenia na emeryturę to chyba
najważniejsze wydarzenie w życiu, nawet wesela nie obchodzi się tak hucznie!
Jak to wyglądało
w naszej szkole? Cała grupa emerytów z danego rocznika, przygotowywała się do
tej imprezy kilka miesięcy. Jest to baardzo kosztowne wydarzenie, ale jak się
dowiedzieliśmy przysługuje im baardzo wysoka odprawa emerytalna, którą chyba w
połowie poświęcają na świętowanie.
Najpierw
pojawiają się plakaty oznajmujące, że to szacowne grono udaje się na zasłużoną
emeryturę. Plakaty wiszą wszędzie na ulicy wokół szkoły, na stołówce, na placu
apelowym, obok gabinetu dyrektora itd.
Emeryci przygotowują pamiątkową książkę (którą potem wszyscy dostajemy) oraz
pokaz filmowy o całym ich życiu zawodoym, edukacji, osiągnięciach i bardzo
ważne wszystkich wyjazdach zagranicznych, czyli chwalą się gdzie byli i co
robili. Potem przygotowują prezenty dla wszystkich nauczycieli w szkole. Ta
część najbardziej mnie zaskoczyła. Razu pewnego siedzimy sobie w naszym biurze,
a tu wpada grupa uczniów i rozdaje każdemu jakieś zestawy naczyń, za jakiś czas
pojawiają się następni i rozdają szklanki z napisem i zdjęciem nauczyciela (jak
się potem dowiedzieliśmy, szacownego emeryta), potem były jeszcze kubki,
sztućce i tak wyposażyliśmy całą kuchnie ;-) Biorąc pod uwagę, że w szkole mamy
około 300 nauczycieli, trochę kosztowało obdarowanie każdego.
Po serii
prezentów rozpoczęła się seria imprez, najpierw najważniejsza w szkole ze
śpiewami i tańcami, potem kolejne w domach emerytów i jeszcze, jakby było mało,
pożegnalny obiad. Pożegnania trwały jakieś dwa tygodnie ;-)
Szacowne grono
emerytów pożegnane a kolejne imprezy już za rok. W tak dużej szkole co roku
mamy powód to żegnania jakiś emerytów.
Występy artystyczne amatorskiego zespołu nauczycielek ;-) |
Szacowni emeryci i prezenty dla nich. |
SMACZNEGO ;-) |
hehehe...to się uśmiałam...:) A u nas co? Kwiaty i pamiątkowy zegarek..;-D Tajowie to wiedzą jak się cieszyć z życia..:)
OdpowiedzUsuńFakt faktem, że tych emerytów to malutko w Taj i jest to w sumie dla nich coś nowego, mało kto może się pochwalić funduszem emerytalnym.
A taką odprawę emerytalną dostają jednorazowo, czy miesięcznie też mają płacone ?
Taką dużą odprawę emerytalną (wysokości połowy samochodu ;-) dostają tylko raz, a potem dodatkowo co miesiąc normalna emeryturka więc nic tylko cieszyć się życiem ;-)
UsuńPodoba mi się to. Dlatego Azja jest często tak niesamowita. Te więzi międzyludzkie (nawet jeśli często na pokaz, ale jednak!) i powody do wspólnego świętowania. Mój wujek kiedyś skwitował, że azjaci mają wywrócone do góry nogami priorytety życiowe, a pieniądze wywalają na bzdury. Czyżby!? W Polsce przeraża mnie ta straszna samotność i oschłość. Każdy pilnuje tylko własnego nosa.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony zgadzam się z Tobą, podoba mi się w Azjatach chęć świętowania wszystkiego i przy każdej okazji, ale z drugiej strony uważam, że przydałby się jakiś umiar. Jak patrze na to, że w szkole ważniejsze jest świętowanie niż nauka, święto świętem pogania i lekcje to drugorzędna sprawa to trochę zgadzam się z twoim wujkiem, że priorytety troche odwrócone do góry nogami. Będąc nauczycielem w Polsce nie wyobrażałam sobie, że może tyle lekcji 'przepadać' . Tutaj częściej NIE uczymy niż uczymy i wszyscy są zadowoleni a poziom uczniów (przynajmniej w ang.) dramatyczny.
UsuńO kurcze, faktycznie o tym nie pomyślałam! To chyba też inaczej niż w Indiach, gdzie w szkołach wyścig szczurów, a każdy kto chce cokolwiek osiągnąć musi znać angielski. To faktycznie niedobrze. W Indiach dzieciaki też dużo świętują, ale np. jak jest święto państwowe i dzień wolny to muszą iść do szkoły odrobić "program rozrywkowy" z tej okazji, żeby w inne dni lekcje nie przepadły. A jednak nadal mi się to podoba. W Polskich szkołach różne obchody są strasznie wymuszone, a ludzie - nauczyciele i uczniowie mają nastawienie: "odbębnić to" i do domu. Przynajmniej tak było zawsze u mnie.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie w Indiach poziom edukacji jest zupełnie inny, ale dotyczy to tylko dzieci, które chodza do płatnych szkół. Problemem natomiast jest ogromna ilość dzieci, która nie chodzi do szkoły albo chodzi do szkół państwowych, darmowych gdzie właściwie się nie uczy (w Mumbaju taka szkoła jest przez 2-3 godziny dziennie, a w klasie może być około 70 dzieci).
UsuńTaki sam 'wyścig szczurów' maja w Chinach, Singapurze, Tajwanie czy Korei, tam przegięcie poszło w drugą stronę. Np. w Korei uczniowie siedzą w szkole do wieczora, a potem w domu uczą się jeszcze do późna w nocy. Po tym względem Tajlandia jest bardzo słabo wyedukowana i nikt się nie przejmuje, że lekcje przepadają, nie odrabiamy żadnych 'programów rozrywkowych' ;-) A co do "odbębniania" to czasami jest podobnie, tylko do domu nie wolno iść, w szkole trzeba siedzieć do 16stej, nie wazne czy sie cos dzieje czy nie...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń