Wiele miejsc na
prowincji Tajlandii przez 354 dni w roku to senne miasteczka gdzie życie płynie
leniwie a turysty nie uświadczysz. Bo i po co miałby tu przyjeżdżać? Żeby
zobaczyć kolejną tysięczną świątynie?
Ale raz w roku
niektóre z takich miasteczek przeżywają swoje ‘pięć minut’, może ono trwać
dzień, dwa a czasami jeden wieczór, jedną noc. Znaleźć się wtedy w takim
miejscu to niezwykłe przeżycie.
Nam się już parę
razy udało ;-) Ostatnio trafiliśmy właśnie na taki moment do Nakhon Phanom.
Oczywiście trafiliśmy nie przez przypadek. Najpierw szukamy gdzie odbywają się
ciekawe festiwale w danym miesiącu, potem planujemy wyjazd, rezerwujemy hotele
(co w tym wypadku jest bardzo ważne bo cała Tajlandia chce przyjechać zobaczyć
;-).
Nakhon Phanom to mała miejscowość w Isaanie, przy granicy z Laosem malowniczo położona nad Mekongiem. Gdyby trafić do niej w któryś z pozostałych 354 dni można zobaczyć parę świątyń, dom Ho Chi Minha, który mieszkał tu przez trochę, zjeść wietnamskie jedzenie, zobaczyć wieżę zegarową ufundowaną przez Wietnamczyków mieszkających tutaj w czasie wojny, połazić po targu wzdłuż Megonku i chyba tyle. Ale jak przyjedzie się tutaj w tą jedną odpowiednią noc można zobaczyć zachwycające przedstawienie. Nasze emocje i zachwyty związane z tym co widzieliśmy w zadziwiający sposób nam się stopniowały.
A było to tak:
Dowiedzieliśmy,
że na zakończenie okresu medytacji (Buddhist Lent czyli jakby Buddyjski Wielki
Post) w czasie pełni księżyca, w wielu miejscach nad Mekongiem odbywają się
ciekawe festiwale np. Festiwal Ognia czy Kuli Ogniowych w Nong Khai lub
Procesja Świecących Łodzi w Nakhon Pahnom. (O rozpoczęciu tego okresu medytacji pisałam tutaj). Nakhon Phanom jest bliżej, poza tym z opisów wynikało, że festiwal z łodziami jest
ciekawszy, zdecydowaliśmy się więc jechać. Wiedzieliśmy, że jakieś świecące
łódki będą pływać po Mekongu i tyle. Na miejscu mieliśmy okazje zobaczyć siedem
takich łódek, które stały na brzegu i czekały.
Zrobione były z bambusowego rusztowania, przystrojone
kwiatami, wstążkami, świecidełkami,
owocami a przede wszystkim ręcznie robionymi ‘pochodniami’. Wyglądało to
tak jak na zdjęciu. Puszki po piwie, coli czy innych napojach wypełnione jakimś
łatwopalnym płynem z przymocowanym knotem.
Stwierdziliśmy,
że się napracowali robiąc te 2-3 metrowe łódki i setki takich pochodni. Wiele
osób przychodziło do czekających łódek, modliło się i składało pieniężną
ofiarę.
Tłumy ludzi
zbierały się wokół, wyglądało to jak wielki piknik wzdłuż Mekongu. Oczywiście
na ulicy rozkładało się tysiące straganów, knajpki rozkładały stoliki a przy
wielkiej scenie grupy taneczne szykowały się do występów.
Dowiedzieliśmy
się, o której łódki ruszają, poszliśmy odsapnąć w hotelu i wróciliśmy kiedy się
już ściemniło. Łódki już płynęły, tak szybko? Byłam nawet trochę zawiedziona,
że nie zobaczę wszystkich siedem.
Po chwili okazało
się, że płynie jakaś następna, dużo większa (jakieś 5 metrów) i bardziej
oświetlona.
Byłam zachwycona, że to jeszcze nie koniec. No więc szukamy dobrego miejsca, żeby było widać i robimy setki zdjęć. Na rzece oprócz oświetlonej łódki migotało tysiące małych światełek, a w niebo unosiły się ‘światełka do nieba’, wszystko wyglądało bajecznie.
Byłam zachwycona, że to jeszcze nie koniec. No więc szukamy dobrego miejsca, żeby było widać i robimy setki zdjęć. Na rzece oprócz oświetlonej łódki migotało tysiące małych światełek, a w niebo unosiły się ‘światełka do nieba’, wszystko wyglądało bajecznie.
Za chwilę
okazało się, że zabawa dopiero się zaczyna ;-) Wypatrzyliśmy kolejne łódki, płynęły coraz większe i coraz bardziej
oświetlone. Największe miały jakieś 50 metrów. I do tego rozpoczął się pokaz
sztucznych ogni ;-) Każda wielka oświetlona łódź prezentowała 5 – 10 minutowy
pokaz. Czasami kilka takich pokazów! Patrzyłam i buzia mi się śmiała! Uwielbiam
pokazy sztucznych ogni, a jeszcze w takiej scenerii z wielkich oświetlonych
łodzi płynących na Mekongu!
Wow, wow i jeszcze raz wow!!!
To było PRZE – CU – DOW - NE!
Wow, wow i jeszcze raz wow!!!
To było PRZE – CU – DOW - NE!
Łodzie płynęły i płynęły, było ich podobno 19, bo tyle jest dystryktów w tej prowincji. Te mniejsze miały skromniejsze pokazy, te większe prześcigiwały się w tym kto dłużej, kto huczniej i kto piękniej.
Zastanawialiśmy
się jak one są oświetlone, ja stawiałam że to elektryczne światełka. Do głowy
by mi nie przyszło, że mogą to być te same ręcznie robione ‘puszkowe pochodnie’.
Przecież to niebezpieczne przy strzelających sztucznych ogniach.
Bajecznie pięknie!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Felek
Ach, przepiekne zdjęcia i niezapomniane widoki...
OdpowiedzUsuńTak chciałabym odwiedzic Tajlandie, czy mogę prosić o maila?
Natalia
Jstesmy teraz w podróży więc odpisuje z opóźnieniem ;-) Do Tajlandii zapraszamy ;-) Mozna ja zwiedzać albo pomieszkać tutaj i popracować. Podaje emaile rajscy2012@gmail.com i pozdrawiam z pieknej wyspy Ko Chang;-)
UsuńŚwietnie to wygląda, chciałabym to ujrzeć na własne oczy :) A te rusztowania są bambusowe? :)
OdpowiedzUsuńTak, wszystkie rusztowania były bambusowe.
OdpowiedzUsuń