Nasze ‘zimowe ferie’ spędziliśmy w tym roku podróżując po
Tajlandii i odwiedzając kolejne tajskie miasteczka, wyspy i plaże. ‘Zimowe
ferie’ nie mają bynajmniej NIC wspólnego z zimą ;-) Nazwałam je tak dlatego, że
są odpowiednikiem polskich ferii zimowych czyli wypadają po pierwszym semestrze
tylko, że u nas są w październiku, kiedy kończy się pora deszczowa i zaczyna
sezon turystyczny. Właściwy sezon turystyczny zaczyna się w listopadzie, więc jest to dla nas idealna
pora na wakacje, plaże jeszcze nie zapchane turystami a ceny jeszcze nie
wywindowane w góre ;-)
Cała trasa (600km czyli tyle co mielibyśmy nad polskie morze) była cudowna, pola ryżowe z prawej, pola
ryżowe z lewej, palmy, bananowce, piękna słoneczna pogoda, wszystko super. Co prawda od czasu do czasu zaskakiwali nas Tajowie wyprawiając cuda na drodze, ale zasady ruchu drogowego w Tajlandii (lub raczej ich brak) to już temat na innego posta. W każdym razie dojechaliśmy szczęśliwie do miejscowości Trat, potem jeszcze przeprawa promowa i już byliśmy na wyspie Ko Chang. Pobyt na wyspie zaczęliśmy niestety z problemami. Niby wszystko było pięknie zaplanowane, nawet mieliśmy już znaleziony i zarezerwowany pokój za bardzo dobrą cenę, więc jechaliśmy zgodnie z opisem i adresem na Long Beach.
No więc dzwonimy do naszego resortu i pytamy jak mamy do was dojechać, skoro nie ma drogi? Po pierwszych problemach z dogadaniem się i poszukiwaniu kogoś kto coś tam po angielsku daje radę usłyszeliśmy, że droga jest dobra (!?) Jak dobra, jak jej NIE MA! Byłam pewna, że to problemy językowe i się nie rozumiemy, więc zaczynamy tłumaczyć od nowo, że Ko Chang, że Long Beach, że rezerwacja, wszystko się zgadza tylko drogi NIE MA. Co więcej od lokalnych dowiedzieliśmy się w miedzy czasie, że tej drogi nie ma już od 3 lat i na Long Beach już dawno zamknięto wszystkie resorty! No więc jeszcze raz tłumaczymy i tak w kółko:
No to szczęka nam opadła, mamy super zarezerwowane noclegi ale na innej wyspie, jakieś tysiąc kilometrów stąd i też mają Long Beach, ale zbieg okoliczności. Dobrze, że nie chcieli zaliczki ….
W tym roku zrobiliśmy sobie trasę na północ, a potem
dłuugą wycieczkę na południe aż na wyspę Ko Chang (trzeciej co do wielkości po
Phuket i Ko Samui) i o niej dzisiaj będę pisać ;-)
Cała trasa (600km czyli tyle co mielibyśmy nad polskie morze) była cudowna, pola ryżowe z prawej, pola
ryżowe z lewej, palmy, bananowce, piękna słoneczna pogoda, wszystko super. Co prawda od czasu do czasu zaskakiwali nas Tajowie wyprawiając cuda na drodze, ale zasady ruchu drogowego w Tajlandii (lub raczej ich brak) to już temat na innego posta. W każdym razie dojechaliśmy szczęśliwie do miejscowości Trat, potem jeszcze przeprawa promowa i już byliśmy na wyspie Ko Chang. Pobyt na wyspie zaczęliśmy niestety z problemami. Niby wszystko było pięknie zaplanowane, nawet mieliśmy już znaleziony i zarezerwowany pokój za bardzo dobrą cenę, więc jechaliśmy zgodnie z opisem i adresem na Long Beach.
Drogi na Ko Chang są odcinkami strasznie niebezpieczne,
wąskie i bardzo kręte. To najbardziej strome drogi jakie w życiu widziałam,
więc mijanki przyprawiały mnie o zawał serca, tym bardziej, że lokalni kierowcy
spychali nas z drogi i niczym się nie
przejmowali. Na motorku w życiu bym nie pojechała! Ale Rajski dzielnie dawał radę tylko fukał,
żebym nie piszczała na każdym zakręcie ;-) W takiej oto kręto piszczącej
atmosferze szukaliśmy Long Beach i naszego noclegu, gdy nagle ... droga nam się
skończyła. Najpierw była jakaś barierka a za nią wielka przepaść, droga
rozpadła się na pół jakby po trzęsieniu ziemi.
No więc dzwonimy do naszego resortu i pytamy jak mamy do was dojechać, skoro nie ma drogi? Po pierwszych problemach z dogadaniem się i poszukiwaniu kogoś kto coś tam po angielsku daje radę usłyszeliśmy, że droga jest dobra (!?) Jak dobra, jak jej NIE MA! Byłam pewna, że to problemy językowe i się nie rozumiemy, więc zaczynamy tłumaczyć od nowo, że Ko Chang, że Long Beach, że rezerwacja, wszystko się zgadza tylko drogi NIE MA. Co więcej od lokalnych dowiedzieliśmy się w miedzy czasie, że tej drogi nie ma już od 3 lat i na Long Beach już dawno zamknięto wszystkie resorty! No więc jeszcze raz tłumaczymy i tak w kółko:
- Gdzie jesteście? Odbierzemy was z promu.
- Nie trzeba, mamy samochód, przyjechaliśmy już promem z
Tratu i jesteśmy na wyspie, tylko nie ma drogi....
- Skąd przyjechaliście?
- Z Tratu.
- A … to wy jesteście na innej wyspie!
- Jak to na innej wyspie, Ko Chang, Long Beach, wszystko
się zgadza tylko drogi nie ma….
- Ale nasz resort jest na tej drugiej wyspie Ko Chang
koło Ranong nie Ko Chang koło Tratu…
No to szczęka nam opadła, mamy super zarezerwowane noclegi ale na innej wyspie, jakieś tysiąc kilometrów stąd i też mają Long Beach, ale zbieg okoliczności. Dobrze, że nie chcieli zaliczki ….
No więc ruszyliśmy dalej, a właściwie z powrotem bo wyspy nie da się objechać
dookoła (nie ma drogi) i już po dwóch godzinach atrakcji kręto-piszczących, na
drugim krańcu wyspy znaleźliśmy uroczą zatoczkę, niezatłoczoną, właściwie
prawie pustą ;-) I było cudownie, snorkowanie, plażowanie, kajakowanie,
wycieczka do Parku Narodowego i okolicznych wysepek.
Generalnie Ko Chang oceniamy pozytywnie, chociaż nie jest
to nasz numer jeden w Tajlandii ;-)
PLUSY:
PLUSY:
- Relatywnie blisko Bangkoku, bardzo dobrze zorganizowany transport z Bangkoku, nawet z
lotniska mogą cię zabrać i odwieźć z powrotem.
- Są fajne miejsca do snorkowania (które
uwielbiamy) i nurkowania (którego póki co nie próbowaliśmy) ;-) ale jest ich
niewiele i nie zapierają tchu w piersiach.
- Można znaleźć zarówno miejsca imprezowe jak i zaciszne,
spokojne zatoczki.
- Ceny różne, w zależności od tego kiedy jedziesz i
co wybierasz.
- Jak zawsze w Tajlandii wszystko dla turysty: dobrze
zorganizowany transport po wyspie, możliwość wypożyczenia motorka, atrakcje w
postaci trekingu w dżungli czy jazda na słoniach, wycieczki na okoliczne wyspy itd.
-
Jest to znana i bardzo turystyczna wyspa więc jak
dla nas za dużo farangów, szczególnie w sezonie i szczególnie Rosjan.
-
Jeżdzenie po wyspie bardzo niebezpieczne.
-
Jeżeli wybierzesz jakąś zaciszną zatoczkę z dala
od centrum turystyczno rozrywkowego to wszędzie masz daleko.
-
Jeżeli chcesz posnorkować, to znacznie ciekawiej
jest na Ko Tao.
-
Najładniejsze plaże są zatłoczone. Można też
znaleźć mniej popularne, ładne plaże,
ale “daleko od szosy” .
Witaj Ewo! Jak zwykle ciekawy i zabawny post! My podczas naszej listopadowej wyprawy odwiedziliśmy właśnie Koh Chang i też nie żałujemy!
OdpowiedzUsuńWitaj, Czyli widzę, że wyjazd się udał ;)
OdpowiedzUsuń