Praca w
Bollywoodzie bywa fajna, śmieszna, nudna, a czasami denerwująca i irytująca. Tak
było tym razem. Indyjska organizacja, a raczej dezorganizacja przybiera często
postać trudną do zaakceptowania, a co dopiero zrozumienia. Przyzwyczailiśmy się
już do tego, że plany zmieniają się z godziny na godzinę i nigdy nie można być
niczego pewnym. Kładziemy się spać z nastawieniem, że rano mamy się stawić w
wyznaczonym miejscu, a o 1 w nocy dostajemy sms, że miejsce się zmieniło lub "shooting" jest odwołany. Albo z kolei rano ktoś wydzwania, że teraz, natychmiast masz
się pojawić na planie, dlaczego nie można było tego ustalić wcześniej?? Bo
jesteśmy w Indiach i tu wszystko jest po indyjsku...
Dzień1.
Historia
zaczyna się od audycji, na której kazano mi być groźnym celnikiem. Bycie
groźnym, to coś, co wychodzi mi dobrze, więc się nie zdziwiłem, kiedy wkrótce
zadzwoniono do mnie, że mam się stawić w tym a tym miejscu, na „look test”, co oznacza, że zostałem wybrany i
chcą mnie pomierzyć, żeby dobrać kostium.
Dzień 2.
Na miejscu
okazało się jednak, że to nie żaden look test, tylko na poprzednim castingu
kamera była uszkodzona i muszę jeszcze raz poudawać groźnego celnika. To był
tzw. zły znak, którego wtedy jeszcze nie odczytałem. Jak to możliwe, że na
casting przychodzi prawie 100 osób, a potem się okazuje, że kamera była
uszkodzona?? No tak Indie, nikt tego nie sprawdził wcześniej....
Dzień 3.
Jakiś czas później znów zadzwoniono, że.....
look test. To była już 3-cia wycieczka, 3-ci dzień, który musiałem zmarnować,
żeby zauczestniczyć w tym shootingu. Ponieważ następnego dnia miał się
rozpocząć, jak twierdzono, 3-dniowy shooting na lotnisku w Mumbaju,
stwierdziłem.... aaa, co tam będę marudził.
Dzień 4.
Zdjęcia miały
się rozpocząć o 19-tej. O 13-tej dostałem SMSa z adresem i „tzw” call-timem,
czyli godziną, kiedy powinienem się stawić na lotnisku. O 15.30 dostałem
kolejną informację, że z przyczyn bliżej nieokreślonych shooting jest
przeniesiony na następny dzień. I jak tu się nie wkurzyć. Człowiek sobie
wszystko poukłada, a tu d...pa. Eeeeeeech ..... Bollywood.
Dzień 5.
Następnego
dnia o 12-tej potwierdzono shooting na 19-stą, a o 15-tej znów odwołano .
Dzień 6.
To samo.
W między
czasie odmówiłem udziału w dubbingu, bo przecież shooting....., trwam w oczekiwaniu,
stoję w blokach startowych, ale kogo to obchodzi.
Jak już się
pogodziłem, że tego shootingu nie
będzie, to przyszła wiadomość, że jednak będzie, ale na lotnisku w odległej o
200 km Punie i mam się stawić o 5 rano, ale jeszcze nie wiadomo gdzie. No.....
zobaczymy.
Dzień 7.
Do 12.30 w
nocy trwały ustalenia miejsca, skąd mamy odjechać, a że był to kawałek ode
mnie, o 4 rano miałem pobudkę. Około 9 przyjechaliśmy na miejsce. Najpierw
przez 2 godziny staliśmy pod palącym słońcem Indii, bo nie było „vanity carów”,
tylko kilka krzeseł, więc siedzieliśmy rotacyjnie.
O 11-tej
ubrali nas w mundury nowojorskich celników i tak „siedzimy, czekamy, nic się
nie dzieje (...)” aż do 15-tej kiedy to nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji.
Wszyscy zaczęli biegać, wołać „ciolo, ciolo”, bo „set is ready” i trzeba
zaczynać. No i wtedy zaczął się cyrk. Okazało się, że musimy mieć specjalne
przepustki, żeby wejść na lotnisko. Dlaczego nikt nie sprawdził tego wcześniej?
Siedzimy tu już kilka godzin i można było to załatwiać na spokojnie. No tak,
ale przecież jesteśmy w INDIACH i obowiązują INDYJSKIE zasady. Po 2 godzinach
wypisywania papierków i kłótni z celnikami, cały tłum przecisnął się przez
bramki airportu i rozpoczęliśmy pracę!
No
nieeeeeee.....!!!! Nie tak od razu. Najpierw jeszcze z godzinę postaliśmy
czekając na ....... no właśnie, nie wiadomo na co. I tu wtrącę, że w Bollywood
obowiązuje zasada, że dniówka ma 12 godzin. Skoro call time był o 5-tej rano,
więc o 5 po południu zacząłem nadgodziny. Nadmienię nieśmiało, że jeszcze do
tej pory nic nie zagrałem. W trakcie moich nadgodzin najpierw grałem plecami,
oczywiście cały czas na stojąco. Potem była kolacja, a po kolacji znów czekaliśmy, tym razem już w „vanity carze”,
który zdążył dojechać. Z czasem przyjąłem pozycję horyzontalną i zacząłem
przysypiać. Wtedy właśnie ktoś wpadał
wydzierając się, że shoot is ready. Potem okazywało się, że to fałszywy alarm i
tak aż do 2-giej w nocy.
Dzień 8.
Jadąc do Puny
byłem poinformowany, że jest to 1 dniowy shooting, z powrotem tego samego dnia.
W trakcie oczywiście nikt nie pofatygował się, żeby nas poinformować, że
cokolwiek w tej kwestii się zmieniło.
Ponieważ tego
samego dnia miałem następny shooting w Mumbaju, który rozpoczynał się o 9.30
poszedłem do Executive Producera i zwierzyłem mu się z mojego problemu.
Powiedział mi:
- No problem,
do 5-tej rano na 100% wyjedziemy, ja ci pomogę.
O 4.30 byliśmy
już „done” i wydawało mi się, że nie będzie problemu z dotarciem do Mumbaju.
No, ale jestem w Indiach i wszystko załatwia się po indyjsku. Jak tylko shoot
się skończył Executive, który zapewniał, że mi pomoże, wsiadł w samochód i tyle
go widziałem. Odcinek z Puny do Mumbaju autobus pokonuje w ok. 5 godzin, więc
zacząłem się denerwować, bo nie zapowiadało się, żeby autobus miał ruszyć. Jak
się potem dowiedziałem, wyjechał z dużym opóźnieniem i w Mumbaju był ok. 11-tej.
Mnie na szczęście udało się wcisnąć do jakiegoś vana z VIPami i po szaleńczej
jeździe dotarłem na czas.
PODSUMOWANIE.
W pracy byłem
28 godzin, wypłacono mi 150% ustalonej stawki.
Od faceta,
który jest oficjalnym koordynatorem shootingów w Airporcie Pune, dowiedziałem
się, że oficjalnie wykupiono czas do 4 rano i wszyscy od początku o tym
wiedzieli tylko jakoś nam zapomniano powiedzieć.
Przy okazji
dowiedziałem się, że od kilku lat nikt nie dostaje zezwolenia na kręcenie na
lotnisku w Mumbaju z przyczyn bezpieczeństwa. Tylko dlaczego ja o tym dowiedziałem
się bez problemu a organizatorzy przez 3 dni byli przekonani, że shooting w
Mumbaju się odbędzie? No, ale przecież jestem w Indiach....
Jak się to
wszystko widzi od wewnątrz, to aż trudno
uwierzyć, że potem w telewizji wszystko jest takie składne i ładne. Tylko najczęściej
kosztem ludzi, o których się nie dba. I nie chodzi tu o mnie, ale o całą załogę,
która pracuje dniami i nocami ... bo nie da się tego inaczej zorganizować.
Takie historie to chyba tylko w Indiach, i mowie tu zarowno o shootingu jak i serialu. Wyobrazacie sobie polski film w ktorym bohater poplakalby sie prawie, bo na lotnisku ktos rozgniotl zrobione przez mame golabki czy pierogi? ;)
OdpowiedzUsuńMasz racje, takie historie tylko w Indiach ... najlepszy bohater to taki co płacze, tęskni i rozczula się nad swoją rodziną tradycją, religią ... a Amerykanie są pokazywani jako ci źli, nieczuli, bezduszni i w ogóle...
Usuńhahahahhaha no problem indian time ;)
OdpowiedzUsuńCzytajac wypowiedz Marcina przypomnialao mi sie to powiedzenie z filmu "The Best Exotic Marigold Hotel":
OdpowiedzUsuń" In India, we have a saying; everything will be all right in the end. So if it is not all right, it is not yet the end" ;)
Mam nadzieje ze ogladaliscie :) jesli nie to warto bo na pewno byscie sie w tym filmie odnalezli ;)
marta
nooo w tym filmie nie graliśmy hahaha, dzięki za podpowiedź, chętnie obejrzymy...
Usuń