Wat Chong Klang nocą. |
W Mae Hong Son świątynia Wat Chong Klang przegląda się w jeziorze. Brzmi poetycko? No i tak też
wygląda. Biało złote chedi świecące odbitym blaskiem i niezwykłe zdobienia świątyni robią naprawdę duże wrażenie.
W nocy, oświetlona tak, że bije od niej blask, wygląda wręcz
bajkowo. Nie wiem gdzie Rajska wyczytała o tym Mae Hong Son, bo jest to
tajlandzki koniec świata, ale jak dla mnie, jest tu dużo ciekawiej niż w
przereklamowanym Pai. Jest spokojnie,
nie ma tłumu turystów i jest ... tajsko.
Wat Chong Klang |
Właśnie, nie turystycznie, a tajsko.
Jest market dla lokalsów, niemal nie odwiedzany przez białasów, a w „Wacie” uchwyciliśmy
lokalne aktywistki przygotowujące pieniądze na patykach dla kolejnych wiernych.
No i jest market dla turystów, na którym nie ma turystów, a od pobliskich
świątyń tchnie autentyczna atmosfera spokoju i duchowości.
Wyjazd z Pai do
Mae Hong Son zaczął się od falstartu. Najpierw czekaliśmy na spóźniony ponad
godzinę lokany autobus, a jak już przyjechał, to okazał się być tak załadowany,
że zdecydowaliśmy się przełożyć podróż na dzień następny i jechać nieco
droższym minibusem, na który dało się kupić bilety w przedsprzedaży. Lokal bus 70B,
mini van 150B.
Chedi - Wat Phrathat Doi Kong Mui. |
W Mae Hong Son
znaleźliśmy nocleg w skromnym gesthausie, ale położonym nad samym jeziorem. Nawet
mieliśmy okno wychodzące na Wat Chong Klang.
Jako, że Mae
Hong Son położone jest w dolinie, zewsząd dookoła mamy góry. Na wzgórzu wyrastającym
zaraz obok jeziora zbudowano Wat Phrathat Doi Kong Mui. W dzień z dołu nie
widać wiele, ale w nocy pięknie oświetlony, intryguje i przyciąga wzrok. Idzie
się do niego stromo pod górę, wijącą się ścieżką. Po drodze odsłaniał nam się
powoli widok rozciągającego się w dole miasteczka.
Świątynie w
Mae Hong Son są nieco inne od tych w południowej Tajlandii, to wpływy birmańskie,
jako, że znajdujemy się dosłownie kilka kilometrów od granicy z Birmą.
Mieliśmy okazję
nawet kupić birmańską whisky, dzięki poznanemu Tajlandczykowi, który zabrał nas na wycieczkę nad samą granicę. Przy okazji z daleka oglądaliśmy wioski „Long Neck
Karens”, czyli jak to u nas mówią "kobiet żyraf".
W ramach
zwiedzania okolicznych atrakcji wypożyczyliśmy „piździka” i wybraliśmy się na
wycieczkę po okolicy.
Po drodze oglądaliśmy piękny wodospad, a
potem dojechaliśmy do malowniczo położonej (znów nad jeziorkiem) China
Village, czyli chińskiej wioski.Tu jak zwykle knajpki w chińskim stylu,
lampiony, herbata i niestety duża ilość tajlandzkich turystów.
Czyż ta Pani nie jest urocza....? |
China Village w okolicy Mae Hong Sot |
Piknik w tajskim stylu |
takie miejsca najbardziej lubię w podrózy, niby nic a ma w sobie magię..Pozdrawiam..:)
OdpowiedzUsuńTo jest prawdziwa Tajlandia. Super widoki i fajny opis jak zwykle!
OdpowiedzUsuńTakie Kubusiowe małe "conieco", niby nic a jak cieszy ;-)
OdpowiedzUsuń