piątek, 31 sierpnia 2012

Czy mieszkanie w Indiach znieczula na biedę?


Chyba tak – muszę to szczerze przyznać.
Mieszkam tu już dwa lata i widok babci bez palców u rąk nóg, żebrających dzieci, niewidomego dziadka i ludzi mieszkających pod mostem stał się dla mnie codziennością. Mijam ich jak wystawy sklepowe, które już mi się opatrzyły.
Prawdą natomiast jest, że nigdy w życiu nie widziałam tylu ludzi z fizycznymi ułomnościami, zniekształconych, oszpeconych, poparzonych, bez rąk, nóg, palców, nosów, z garbami.... Te wszystkie kalectwa są dodatkowo eksponowane, prezentowane, wystawione na widok publiczny, są przecież sposobem zarabiania pieniędzy.

 Tak jak codziennie sprzedawcy rozkładają swoje małe kramiki, na kawałku folii, rozłożonej na ziemi układają pomidory czy ziemniaki, tak samo obok siada babcia z kikutami rąk i nóg, które wyciąga do góry, żeby wszyscy widzieli. Każdy prezentuje to na czym może zarobić.
To straszne, ale prawdziwe, w Indiach to codzienne, powszechne obrazki i jakoś trzeba sobie z tym radzić, żyjąc w tym kraju.
Przyjeżdżając  tutaj naczytałam się o mafiach, które zarabiają na żebrakach, wykorzystują dzieci, starców i kaleki. Naczytałam się przerażających historii o samookaleczeniach lub okaleczeniach dzieci, żeby wzbudzić większą litość, dostać więcej pieniędzy. Naczytałam się i nasłuchałam, żeby nie dawać pieniędzy bo w ten sposób napędzam ten rynek, wspieram wszystkich, którzy na tym zarabiają. Postanowiłam sobie, że pieniędzy nie daje! Przyjechałam tutaj z workiem długopisów, jak się skończyły kupowałam worki cukierków do rozdawania. Ale z czasem i cukierki się skończyły, coraz rzadziej je kupowałam... aż zaczęły dopadać mnie myśli o tym jak to Indie znieczulają na ludzkie nieszczęścia.
Dostaliśmy długopisy

Ale z drugiej strony czy rzucenie 2 Rs (ok. 10 gr.) czyni kogoś lepszym człowiekiem.  Czy robi się to po to, żeby komuś pomóc czy raczej zagłuszyć  swoje wyrzuty sumienia. Tych, którzy tylko siedzą i stukają o puszkę z pieniędzmi można łatwo ominąć. Ale takich, którzy natarczywie ciągną cię za ubranie, idą za tobą, dotykają cię, ciągle coś wołają już trudniej zbyć. Czy dawanie im pieniędzy nie oznacza „odczep się wreszcie ode mnie!” Czy to jest wyraz dobrego serca?
Nadal uważam, że dawanie pieniędzy to moja zgoda na rozwój czarnego rynku opartego na żebraniu.
Jak myślisz co zrobi dziecko z pieniążkiem, które mu dajesz? Pójdzie kupić  sobie czapati czy odda temu, który go tu wysłał, który kazał mu żebrać. A co zrobi dziecko z cukierkiem, które dostanie?

Dlatego daje cukierka, jeżeli właśnie zrobiłam zakupy daje pomidora lub ogórka. I tak nigdy nie widzę wdzięczności,  radości czy podziękowania. Nie ważne co dajesz i czy w ogóle coś dajesz, żebrak się nie ucieszy,  nie zobaczysz emocji na jego twarzy.


Kiedyś w Nepalu zdarzyła nam się taka sytuacja, że rozdawałam cukierki i jakiś chłopiec  łamaną angielszczyzną powiedział mi, że nie chce cukierków bo psują się zęby, on chciałby, żebyśmy kupili mleko dla jego młodszego rodzeństwa. Byłam pod wielkim wrażeniem, co za mądre dziecko! Kupmy mu to mleko! Potem okazało się, że takie zwykłe nie może być bo jakaś alergia, musi być specjalne w proszku. Chłopiec miał już dokładnie wybrany sklep gdzie można to kupić. Cena nie była niska, ale  byliśmy tacy dumni z siebie, że robimy dobry uczynek. W ten oto sposób wpadliśmy w pułapkę, w którą wpada co drugi turysta. Teraz już wiemy, że chłopak oddał mleko z powrotem do sklepu. Zarobił na tym i on, i sprzedawca, który tą samą paczkę sprzeda następnemu naciągniętemu turyście.
Taki biznes na litościwych turystach. I jak tu być dobrym, nikt nie lubi być oszukiwany.


Sami widzieliśmy sytuacje, jak z całkiem niezłego samochodu wysiadła stara „babulinka”, podpierana przez młodego, dobrze ubranego mężczyznę, usiadła na ziemi i rozłożyła puszkę na pieniądze. Wnuczek (jak przypuszczamy) przyjedzie po nią wieczorem. Inną historię opowiadał nam znajomy Amerykanin. Na dworcu w Goregaon dopadły go dwie dziewczynki, szarpiąc za rękaw i wołając „khana, khana....” (jedzenie, jedzenie). W pewnym momencie jednej z nich zadzwonił telefon. Wyciągnęła komórkę z dotykowym ekranem i mówi, „Zadzwonię później, mam foreignera”. Nie lubimy być naciągani i oszukiwani...
A teraz fragment z książki „Lalki w ogniu”, smutny, ale prawdziwy: „... Na dworcu kolejowym New Delhi pojawiał się co rano kaleka zdeformowany tak potwornie, że trudno było określić jego wiek. Poczerniała, wykrzywiona bólem twarz mogła należeć do starca lub młodzieńca. Nie miał rąk ani nóg. Promienie z każdą godziną rozgrzewały asfalt, zmuszając go do makabrycznego tańca – przewracania się z boku na plecy i z powrotem, ratowania palonej gorącej skóry. Konwulsyjne poszukiwanie ulgi trwało do wieczora. Leżące obok srebrne monety lśniły w słońcu dopełniając obrazu rozpaczy. Trzeba było zatrzymać wzrok, pokonać pierwszy szok, bezradność i odrazę, żeby dostrzec najgorsze: ten człowiek nie mógł sam zebrać rozsypanych Rupii, nie dostał się tu o własnych siłach. Ktoś go przyniósł i  ktoś zabierze jego zarobek. Kaleka został wystawiony na ludzkie spojrzenia jak budząca trwogę i litość cyrkowa atrakcja.”
Z jednej strony widzimy więc ogrom ludzkiego nieszczęścia, z drugiej strony biznes robiony na biedzie, który my wspieramy i napędzamy rozdając pieniądze.

Życie w slamsach
Trzeba pamiętać, że Indie nie są biednym krajem, jest tu tylko dużo biednych ludzi. Ale jest też ogromna grupa klasy średniej oraz bogaczy. Ci Indusi przyzwyczaili się do otaczającej ich biedy i rzucając drobne monety często nie myślą o udzielaniu pomocy, ale o tym jak odciąć się od tej części społeczeństwa. W Mumbaju powstaje coraz więcej zamkniętych osiedli i kompleksów handlowych, do których nie wpuszcza się żebraków. To takie enklawy, gdzie można zapomnieć o otaczającej biedzie. Ale czy można mieć  im to za złe? Czy turysta wyjeżdżający z Indii nie czuje ulgi, że ten świat biedy, żebrania i slamsów zostawił za sobą?

Siostry na dworcu w Maduraj




10 komentarzy:

  1. Masz zupełną rację. Marzę o wyjeździe do Indii, ale nie wiem jak bym poradziła sobie z tą otaczającą biedą. Często, kiedy tu w Polsce, widzę żebraka na ulicy ściska mnie w gardle. Chciałabym pomóc wszystkim, jednak wiem, że nie potrafię. Smutne, aczkolwiek prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie przygnebiajace. Wasz dzisiejszy wpis przypomnial mi ta histore gdy pracowaliscie w sierocincu w Nepalu, gdzie nawet ten sierociniec to bylo zrodlo niemalych zarobkow dla wlascicieli, i los dzieci ich malo obchodzil. Nasuwa mi sie pytanie, czy my jako odwiedzajacy Indie mozemy cos zrobic by pomoc...

    OdpowiedzUsuń
  3. “pz” pod innym postem zamieścił komentarz, który bardzo mi tu pasuje , dlatego zdecydowałam się go skopiować:
    “rozdawanie dlugopisow czy innych drobiazgow uczy tylko żebractwa. do nastepnego bialasa te dzieciaki wyciagna lapke w oczekiwaniu na podobny prezent, jesli naprawde chce sie pomoc, warto wesprzeć jakas lokalna organizacje pomagajaca tym dzieciakom..”
    Jest to jakby odpowiedź na pytanie Magdy “czy można jakoś pomóc”. Ja jednak byłabym ostrożna z tymi organizacjami. Nie twierdzę, że nie ma w Indiach rzetelnych i uczciwych organizacji, które pomagają dzieciom, na pewno są, ale… no własnie jaką mamy pewność, że nasze pieniądze trafia tam gdzie powinny. Według mnie najpewniejsze są organizacje prowadzone przez ludzi z “zachodu” gdzie kontroluje się przepływ pieniędzy. Może jestem niesprawiedliwa i nieufna, ale zbyt dużo widziałam sytuacji gdzie pod przykrywka pomocy biednym zarabia sie duże pieniądze, bo nikt nie sprawdza na co one idą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry i poruszający artykuł. Co do wyrzutów sumienia warto pamiętać, że jest to zwykła reakcja obronna organizmu.
    Brawo za świetny poziom :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj synu ;-) "zwykła reakcja obronna organizmu" dobrze to nazwałeś, chyba moje znieczulenie na to co widzę na co dzień to tez taka reakcja obronna organizmu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie tez tu uderzyl ten ogrom kalectwa...nigdzie indziej czegos takiego nie widzialam. Mimo, iz mieszkam tu juz kilka lat ( z przerwami), to jednak widok nagich, brudnych, zasmarkanych dzieci, zebrajacych na ulicach nadal sciska mi serce. Nie daje im jednak pieniedzy. Jesli nie przestaniemy ich wspierac, to to nigdy sie nie skonczy. Najgorsze jest to, ze politycy zarabiaja na tym ogromne pieniadze (czywiscie "nikt nic nie wie") i dlatego nikt z tym nic nie robi. To jest ogromny biznes. W wiekszosci Ci ludzie wcale nie sa biedni i bezdomni. Czesto maja wlasnosciowe mieszkania lub domy, ktore wynajmuja innym (jako dodatkowy zarobek),sami decyduja sie zamieszkac na ulicy i zarabiac na zebraniu. Inni zas mieszkaja w swoich domach, a tylko na zebranie ida jak do pracy. Bardzo czesto dzieci, ktore sa zmuszane przez doroslych do zebrania, nie sa nawet ich dziecmi - zostaly porwane aby pracowac na ulicy. Im wiecej zebrajacych dzieci, tym wieksze "dochody", a ze dzieci sa ekonomiczniejsze w utrzymaniu niz dorosli, to porwania zdarzaja sie bardzo czesto. Rzad i policja sa na to slepe, biora swoje dzialki i biznes sie kreci na calego, a dzieci cierpia. Szlag mnie na to trafia !!! Sama sie zastanawiam nad zalozeniem jakiejs organizacji pomagajacej dzieciom i walczacej z rzadem o prawa maluchow, ale niestety moja pozycja tutaj nie jest na tyle silna abym teraz mogla cos zdzialac. Mam jenak plany, ktore mam nadzieje pomoga mi rowniez w realizacji tego przedsiewziecia. Czas pokaze.
    Twoj wpis utwierdza mnie tylko w przekonaniu, w ktorym zyje od dawna - Indusi maja monety zamiast serc. Smutne to, bo wydawaloby sie, ze tak religijny narod powinien byc bardziej wyczulony na nieszczescia innych.
    Pozdrawiam. Aga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z tobą w 100%, a jak już zdecydujesz się na swoje działania, możesz liczyć na nasza pomoc;-)

      Usuń
  7. Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń