Dzisiaj
napiszę o jednym z piękniejszych miejsc jakie widzieliśmy w Indiach - o
Kerali.
To
niewielki skrawek lądu w południowo-zachodniej części kraju, na mapie wygląda
jak mały paseczek niewart zainteresowania. Ale to fascynujący stan ze względu
na swoją historię, przyrodę i wspaniałych ludzi.
Chyba rzeczywiście za dużo narzekamy na ten kraj. Najczęściej pokazujemy rzeczy, które nas drażnią, denerwują i brzydzą. Może też za długo siedzimy w Mumbaju, mieście które trudno nam polubić. Doszło do tego, że nasz syn stwierdził, że nie zachęciliśmy go do przyjazdu tutaj;-)
To
wielki kraj i można tu znaleźć piękne plaże, góry, zarówno te mniejsze jak i
ośnieżone Himalaje, parki narodowe, pustynie oraz zabytki
architektury: forty, pałace, świątynie itd, itd, można by wymieniać
i wymieniać.
Tym
razem będzie więcej o Kerali.
Ciekawostką
tego stanu jest między innymi to, że już od 1957 r. rządzą tu komuniści, którzy doprowadzili do tego, że Kerala ma najlepiej rozwiniętą służbę zdrowia i najniższy poziom
analfabetyzmu. Ale nie to jest najciekawsze na Kerali.
Kerala
słynie ze swoich świąt religijnych i
festiwali kulturalnych. To zadziwiające, że tak mały stan rozwinął
charakterystyczne tylko dla siebie elementy kultury i sztuki np.: sztuka walki kalari payattu, keralski
taniec rytualny tejjam czy klasyczny teatr Kathakali. Stan ten znany
jest też z ośrodków terapii ajurwedycznej, a spokój i
przyroda wokół dopełniają tej metody leczenia.
AJURWEDA to bardziej filozofia
leczenia, która zakłada, że choroba jest skutkiem utraty równowagi i harmonii
ciała i ducha. Leczy się więc nie jedną chorobę, ale przywraca równowagę w
całym organizmie. Taka definicja ajurwedy bardzo mi pasuje do Kerali, która
kojarzy mi się ze stanem równowagi, spokoju i wyciszenia.
Ale
trzeba wiedzieć, że Kerala to również słynne indyjskie monsuny, które czasami
wyglądają jakby ktoś z nieba wylał całą cysternę wody i tak może być przez dwa
tygodnie non stop. Pora deszczowa to okres od czerwca do września i wtedy
lepiej się tu nie wybierać . Ciekawostką jest też to, że tutaj przez cały rok temp. nie spada
poniżej 20 st.
Będąc na Kerali
zatrzymaliśmy się w Kochin (Koczin) –
samo miasto jest bardzo ciekawe, a przy okazji stanowi doskonałą „bazę
wypadową” w najbliższą okolicę. To jedno z ładniejszych miasteczek jakie
widzieliśmy w Indiach, przeciwieństwo naszego Mumbaju, czyste, nieprzeludnione, nikt nie trąbi, jak nie Indie;-)
Z ciekawych miejsc
do zwiedzania można wymienić:
1. „Chińskie sieci” – swoista metoda połowu polegająca
na wyciąganiu ryb za pomocą olbrzymich podbieraków.
2.
Katedra Św. Franciszka, której głównym atutem jest fakt, że znalazł tu
miejsce swojego pochówku Vasco da Gama, pierwszy Europejczyk, jaki dotarł do
Indii opływając Afrykę (po 14 latach ciało ekshumowano i przewieziono do
Portugalii).
3. Pałac Holenderski, który wbrew
nazwie zbudowali Portugalczycy dla indyjskiego Radży (starali się go przekupić i
uzyskać lepsze warunki handlowania).
4. Żydowskie Miasto z synagogą czyli
dzielnica z mnóstwem sklepików, szczególnie ciekawe są te z przyprawami.
Kochin jest ciekawym przykładem
miasteczka, gdzie obok siebie zgodnie mieszkają społeczności różnych wyznań. Brak jest jakichkolwiek konfliktów pomiędzy wyznawcami
różnych religii, co w warunkach postępującego w Indiach fanatyzmu religijnego
jest prawdziwym ewenementem. Większość stanowią Hinduiści, ale bardzo duża
grupę stanowią chrześcijanie oraz muzułmanie, od stuleci mieszka tu też liczna
gmina żydowska.
My mieszkaliśmy u rodziny
muzułmańskiej, z którą bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Doszło do tego , że
wzajemnie uczyliśmy się gotować nasze narodowe potrawy. My zrobiliśmy dla nich kapustę
smażoną ze schabowym i ziemniaczkami a oni nauczyli nas jak robić chicken curry.
A 10 letnia Farzeena, córka gospodarzy, została naszym przewodnikiem po
okolicy, przesympatyczna gadatliwa dziewczynka towarzyszyła nam wszędzie.
Byliśmy tam w czasie Świąt Wielkanocnych, mieliśmy więc okazję zobaczyć jak
świętują chrześcijanie na Kerali. Najbardziej uroczystym dniem był Wielki
Piątek, kiedy to ustawiły się kilometrowe kolejki do Grobu Bożego, a na placu
przed kościołem ustawiono wielki krzyż z płonącymi pochodniami, wrażenie
niesamowite.
Współżycie mieszkańców
różnych wyznań mieliśmy okazje poznać
robiąc zakupy spożywcze. W Wielki Piątek wszystkie sklepy chrześcijańskich
właścicieli były zamknięte, trzeba było iść do części Muzułmańskiej, natomiast
jak świętowali Muzułmanie chodziliśmy na ulice gdzie mieszkają Chrześcijanie. W
tym wszystkim Farzeena była niezastąpionym przewodnikiem.
Kochin jest pięknym
miasteczkiem, jednak główną atrakcją
Kerali jest spływ łódkami po kanałach ciągnących się
praktycznie wzdłuż całego wybrzeża.
W niektórych miejscach wybrzeże to więcej wody niż lądu.
Cały ten obszar to rzeki , zlewiska, rozlewiska, delty, sztuczne kanały czyli
wielki labirynt dla transportu wodnego. Najdłuższy kanał ma 367 km. Życie toczy
się tu właściwie na wodzie, pływające domy, sklepy oraz “autobusy” czyli łodzie
przewożące wszystko. Zwiedzać rozlewiska można w różny sposób np. zakotwiczyć
się w tzw. hotelu na wodzie i spędzić tu kilka dni. Częściej jednak turyści
wybierają mniej ekstremalne wersje.
Najczęściej
oferowaną trasą jest droga z Allapuza do Kollam – zajmuje ona cały dzień, ale
lepiej skorzystać z krótszej wersji. My
wybraliśmy taką właśnie skróconą wersję z przerwą na lunch, tradycyjne
keralskie thali na liściu bananowca.
Widoki wspaniałe… czas mijał nam powoli… leniwie…atmosfera spokoju,
wyciszenia…wręcz usypiała czasami…gdyby nie Farzeena!!! Dobrze, że wzięliśmy ją
ze sobą, zabawiała całą ekipę, wymyślała zabawy, w które zaangażowali się
wszyscy turyści na łódce. A potem uczyła wszystkich jak jeść rękami keralskie
thali, nie byliśmy pojętnymi uczniami i pozostaliśmy przy łyżce.
Kolejną atrakcją Kerali są piękne puste plaże. Są to
jednak najczęściej plaże nieprzygotowane dla turystów. No tak najczęściej
narzekamy, że komercja, że za dużo
turystów, a tu wszystko puste, dzikie…ale przydałby się jakiś hotel …albo
chociaż pensjonat, jakaś knajpka? chociaż mały bar? Nic… tylko wioski rybackie
wokół. Na Kerali są tylko dwie
“zagospodarowane” plaże Kowalam i w mniejszym stopniu Warkala. Ale uroki
plażowania zostawiliśmy sobie na inne cudowne miejsce Indii GOA, ale o tym już
w następnym poście…
kochani, ale ten schabowy to chyba byl z kurczaka, bo nie sadze by muzulmanie jedli swinke ???:-))
OdpowiedzUsuńTak, tak słuszna uwaga...Już tak dawno nie jedliśmy schabowego ze świnki, że jakoś nie zwróciliśmy uwagi na to;-)To był kurczak oczywiście i to jeszcze zabijany na naszych oczach, tak wyglądają w Indiach sklepy mięsne ha, ha...Pozdrawiamy uważnego czytelnika!
OdpowiedzUsuń