sobota, 24 marca 2012

Tarsier - czy myszomałpa naprawdę istnieje?

W poszukiwaniu myszomałpy, która zeżarła nam mydło (o czym pisaliśmy tutaj) dotarliśmy na Bohol. Naszym podejrzanym stał się TARSIER (czytaj tarsjer), którego polska nazwa brzmi trochę strasznie...... wyrak upiór.
Podobny do małej małpki, misia, IT a nawet do Mistrza Yody z Gwiezdnych wojen, jest wielkości od 10 -16 cm, mieści się więc w ludzkiej dłoni, tylko ogon jest bardzo długi. Ma nienaturalnie duże, wyłupiaste oczy, ich wielkość w proporcji do całego ciała jest 150 razy większa niż u człowieka.
Malutki, pokryty futerkiem w dzień siedzi sobie nieruchomo na drzewie, aktywność wykazuje tylko w nocy, wtedy rozpoczyna polowania na insekty i przemieszcza się na odległość do 1 km. Siedząc nieruchomo potrafi odwracać głowę prawie dookoła. Wygląda trochę jak stworzonko nie z tego świata, nic dziwnego, że na nim wzorowali się twórcy filmowych UFOludków. Nawet łapki z długimi palcami ma jak UFOludek, albo bardziej one jak tarsier.
Można go znaleźć na południu Filipin (Mindanao, Bohol, Leyte) oraz w Indonezji. Na Boholu najłatwiej go odszukać, bo znajdują się tam specjalne ośrodki gdzie turyści mogą sobie wyraka pooglądać i obfotografować. Właściwie tarsiera można zobaczyć tutaj wszędzie - na koszulkach, kubkach, breloczkach, czapeczkach, długopisach, plakatach i wszystkim co możecie i nie możecie sobie wyobrazić. Ale prawdziwe zwierzątka zobaczymy tylko w 2-ch miejscach, stosunkowo blisko siebie położonych, co powoduje, że miejscowa ludność pytana o drogę wprowadza często dezinformację.
Tak też stało się w naszym przypadku. Jedni pokazywali w tą, inni w przeciwną stronę. A gdy już byliśmy blisko celu (zostało nam jakieś 4 km) złapaliśmy stopa, który zawiózł nas w zupełnie inne miejsce, ponieważ pomyliły im się ośrodki. W drodze powrotnej (25km), w jeepneyu spotkała mnie kolejna przygoda. Trafiłam na punkt zbiorowego karmienia piersią, co dla  Filipinek jest bardzo naturalne. Bez oporów w sklepie, autobusie czy na ulicy wyciągają cyca w celu spożywczym. W drodze, jeden taki maluch, chyba lekko podduszony w trzęsącym się i podskakującym jeepneyu, doszedł do wniosku, że zjadł już za dużo i  część poszło na mnie.  Potem usłyszałam już tylko "sory ma-am, sory ma-am"..... Eeech, przygody......
 A wracając do myszomałpy to na Boholu jeden ośrodek znajduje się w Loboc, gdzie tarsiery są zamknięte w klatkach, co oczywiście ogranicza ich możliwość nocnych polowań. Kiedyś można było nawet zrobić sobie zdjęcie z tym stworzonkiem, trzymając go na rękach, ale praktyk tych już zaniechano.
Drugi punkt, między Corella i Sikatuna, jest bardziej przyjazny wyrakom, żyją sobie tu na wolności. Pracownicy codziennie rano robią obchód po okolicy, wypatrując gdzie maluchy zatrzymały się na dzienny odpoczynek, potem wskazują je zwiedzającym. Machanie gałęziami, branie na ręce czy używanie lamp błyskowych jest surowo zabronione. Jakby mu tak błysnąć w te wielkie, pozbawione powiek ślepka, biedak mógłby spaść z drzewa!
No i czego się gapisz...
Ośrodek w Corelli jest zdecydowanie bardziej polecany, ze względu na pracę jaką wykonują na rzecz tych stworzeń, ale może się zdarzyć, ze pracownicy w czasie porannych poszukiwań nie znajdą żadnego i w takim dniu turyści nie są przyjmowani.
 Nam (z małymi trudnościami) udało się dotrzeć do wybranego celu i zobaczyć 4 okazy. Wyglądają przezabawnie, szczególnie jak próbują szczerzyć zęby, robią wtedy minę jakby się ironicznie uśmiechały i mówiły "no i czego się gapisz ....."
Nic dziwnego, że były bardzo popularne jako zwierzątka domowe i traktowane jak zabawki, obecnie zagrożone wyginięciem są pod ścisłą ochroną.
Nasz podejrzany pożeracz mydeł, co prawda skacze bardzo daleko (na odległość 6 m. czyli 20 długości jego ciała), ale na Palawan, gdzie miała miejsca akcja, raczej by nie doskoczył. Poza tym żywi się głównie owadami, mogą być też pająki, małe jaszczurki czy ptaszki, ale mydeł nie ma w swoim jadłospisie, ale z drugiej strony, zgadzamy się z naszym czytelnikiem, że "Nie należy zwierzętom odbierać prawa do higieny osobistej układu pokarmowego".
Ostatecznie postanowiliśmy zakończyć nasze śledztwo stwierdzeniem, że w przyrodzie wszystko jest możliwe.
A nasz mały "upiór" nie jest ani myszomałpą, ani misiem, ani ufoludkiem, nawet nie jest małpką, to najmniejszy na świecie rodzaj naczelnych, czyli ewolucyjnie (!?) blisko z nami spokrewniony. Jest też najstarszym żyjącym naczelnym, taki nasz pra, pra, pra.... dziadek sprzed 45 mln lat. Czasami żartobliwie nazywany Primatus Spilbergus. Występuje ich na świecie kilka gatunków, a ten oglądany przez nas to był Tarsius Syrichta.

2 komentarze:

  1. polska nazwa to wyrak filipinski :) mnie urzekly swoim wygladem :)pozdrawiam i zycze kolejnych udanych podrozy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za informację;-) Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń