Ano dlatego,
że w komentarzu pod postem o naszej pracy w sierocińcu w Kathmandu ktoś napisał
„Czy to nie jest przypadkiem wasz Tamata?” i wysłał linka do artykułu o sierocym biznesie.
Historia
akurat nie jest o „naszym” Tamacie ale artykuł bardzo mnie poruszył, dlatego
postanowiłam o tym napisać. Właściciel sierocińca, w którym my pracowaliśmy
bardzo możliwe, że jest spokrewniony z opisanym Tamatą, mają to samo nazwisko, pochodzą z tej
samej wsi Darchula, obaj mieli też sierocińce w tej samej części Kathmandu – Lolitpur.
W sumie to nieistotne, takich Tamatów
może tam być tysiące.
W skrócie
artykuł opowiada o włoskiej wolontariuszce, która wydała ‘wojnę’ właścicielowi
sierocińca w Kathmandu panu Tamata. Wojna to może duże słowo, ale skoro jak
sama bohaterka pisze, grożono że ją zabiją i będąc w Nepalu ukrywała się w
domach dyplomatów, to sprawa jest poważna.
Jeżeli nawet
sprawa zakończy się wygraną czyli zamknięciem sierocińca pana Tamaty to i tak
będzie to sukces pozorny. Panu Tamacie,
który ma ogromne ‘zaplecze’, jest więc nietykalny i tak nic nie grozi.
Sprawa przycichnie a on utworzy sobie nowy sierociniec pod inną nazwą i dalej
będzie prowadził sierocy biznes. Nie on pierwszy i nie ostatni. W Nepalu już dawno odkryto, że to bardzo opłacalny
biznes więc sierocińców przybywa jak grzybów po deszczu.
Skoro każdy
bogaty i wpływowy Nepalczyk chce założyć
sierociniec i zarabiać na tym to skąd wziąć tyle sierot.
„Według
raportu UNICEF i szwajcarskiej organizacji Terre de Hommes w nepalskich
sierocińcach mieszka 15 tys. dzieci i aż 60 proc. z nich posiada biologicznych
rodziców. >>To bardzo ostrożne szacunki, fałszywych sierot może być nawet
80-90 proc.<< - zaznacza Philip Holmes.
Zdaniem
Josepha Auguettanta z Terre de Hommes w kraju nie ma wystarczającej liczby
sierot, dlatego są "produkowane". Ich dokumenty fabrykują właściciele
sierocińców do spółki z policją. Dzieci pozyskuje się z ubogich wiosek.”
To między
innymi bardzo poruszyło i zbulwersowało włoską wolontariuszkę. Odkryła ten fakt
dopiero po kilku miesiącach, kiedy dzieci w tajemnicy przed panem Tamata
wyznały jej prawdę.
W „naszym”
sierocińcu akurat NIE było to tajemnicą. Wiedzieliśmy, że wiele dzieci ma
rodziców lub rodzica. Na dłuższe święta wiele z nich wyjeżdżało do swoich
rodzin. Były to dzieci z górskich wiosek, wielodzietnych rodzin, które w swoich
domach nie miały szans na edukacje, natomiast mieszkanie w sierocińcu dawało im
codzienne wyżywienie, własne łóżko i możliwość chodzenia do szkoły, która w
Nepalu jest płatna. Ani wtedy ani teraz nie oceniam tego negatywnie, rozumie
też rodziców, którzy chcą zapewnić swoim dzieciom lepsze życie. Jeżeli takie
domy prowadzone są uczciwie, dzieci nie są krzywdzone to jest to dla nich
szansa na lepsze jutro. W „naszym” sierocińcu dużo brakowało do uczciwego
działania właścicieli ale widzieliśmy przykłady starszych dzieci, które
wykształciły się, nauczyły się dobrze mówić po angielsku i zapewne miały
większe szanse na znalezienie pracy w
Kathmandu niż w swoich górskich wioskach.
Poznaliśmy również
dorosłego Nepalczyka obecnie opiekuna w innym ‘sierocińcu’ czy może lepiej ‘domu
opieki dla dzieci’, który był kiedyś wychowankiem tego domu. Miał to szczęście,
że trafił do ‘dobrego’ sierocińca, „wujek z Zachodu” płacił za jego edukacje a
pieniądze trafiały tam gdzie miały trafić. Takie przykłady też istnieją.
Najgorsze i
najpodlejsze jest natomiast odbieranie dzieciom tożsamości i kontaktu z
rodzinami. Jeżeli są to malutkie dzieci zabierane od rodzin i sprzedawane do
adopcji to już podłość.
W Nepalu
istnieją dwa sposoby:
1.Adopcje
"Adopcje
międzynarodowe stały się świetnym biznesem w Nepalu" - komentuje dla PAP
Philip Holmes z organizacji Freedom Matters zajmującej się walką z handlarzami
dziećmi. Według nepalskiego prawa opłata za adopcję to 5 tys. USD dla
sierocińca i 3 tys. USD dla Centralnej Rady ds. Opieki nad Dziećmi (CCWB),
organu nadzorującego adopcje.”
W ”naszym” sierocińcu
było 12 dzieci w wieku do 4 lat, po 8 miesiącach (kiedy ponownie tam
pojechaliśmy) okazało się, że została tylko czwórka najstarszych, reszta poszła
do adopcji. Łatwo policzyć ile na tym zarobił sierociniec.
Wtedy nie
przypuszczaliśmy nawet, że mogą to być dzieci które mają rodziców lub rodzica.
Myśleliśmy, że to dobrze dla nich, znajdą
rodziny, w których będą kochane...
Zarabianie na
wolontariuszach i nieuczciwe wydawanie pieniędzy od sponsorów to coś o czym dowiedzieliśmy się bardzo
szybko. W Nepalu nie ma kontroli nad budżetami organizacji pozarządowych więc
bardzo łatwo przeznaczać otrzymane pieniądze na cele prywatne.
Akurat „nasz”
pan Tamata jeszcze chyba nie wiedział jak zarabiać na wolontariuszach bo ani my
, ani inni wolontariusze NIE płaciliśmy za możliwość pomagania i pracy z
dziećmi.
Natomiast
dowiedzieliśmy się, że za 2 tygodnie pobytu w sierocińcu w Nepalu stawka wynosi
200 Euro/osobę. W zamian za to dostaje się bardzo skromne warunki noclegowe,
czasami na wsiach spanie na materacu i wychodek na dworze oraz wyżywienie takie
jak dostają dzieci czyli dwa razy dziennie 'dal bat'.
Ja jeszcze
rozumiem, że trzeba zapłacić organizacji, która pośredniczy w skontaktowaniu
cię z sierocińcem, załatwia formalności, odbierze cię z lotniska, zawiezie na
miejsce, ale to nie o to chodzi. Jesteśmy w Nepalu, zgłaszamy się do sierocińca
lub szkoły, pytamy o możliwość pracy wolontariackiej i dowiadujemy się, że
stawki są takie a takie.
Łatwo więc
policzyć jaki to zarobek, a wolontariuszy nie brakuje...
Włoszka,
opisana we wspominanym artykule razem z dwójką innych wolontariuszy przyjechali
do Nepalu dzięki programowi wolontariatów Unii Europejskiej.
"Za
każdego z nas, za osiem miesięcy pracy w sierocińcu, Fresh Nepal otrzymał 1500
euro. To jak na Nepal ogromne pieniądze"
Wstrząsające
jest również, że właściciele sierocińców CELOWO zaniedbują dzieci, ponieważ
nikt nie zlituje się nad zadbanymi dziećmi. A jak widzi się biedne, brudne,
bose dzieci to wszystkim ‘białym’ serce się kraje a portfele łatwiej otwiera.
Istnieją dwa
rodzaje pomocy, która dociera do Nepalu:
1.Mniejsze
kwoty wpłacane przez indywidualne osoby.
Niestety
często jest to pomoc od biednych ludzi w
bogatych krajach dla bogatych ludzi w biednych krajach.
Dlaczego
wysyłamy pieniądze? Żeby pomóc czy żeby poczuć się lepiej, że pomogliśmy?
Jeżeli to
drugie to ok. wysyłajmy gdziekolwiek, ale jeżeli na prawdę chcemy pomóc to
warto sprawdzić organizacje która zbiera pieniądze. Czasami wystarczy wrzucić w
internet nazwę i sprawdzić, nawet brak
informacji jest już sygnałem i powodem do podejrzeń. Oczywiście nie daje to jeszcze
gwarancji i tak można źle trafić.
Może warto
samemu poszukać w internecie organizacji, która ma dobre opinie lub człowieka,
który jest na miejscu i któremu możemy zaufać.
A może lepiej
zrobić paczkę i wysłać ubranka, zabawki to raczej właściciel nie wykorzysta na
kupno nowego samochodu.
2. Duże kwoty
od organizacji sponsorujących
Paweł Skawiński
(współzałożyciel piekarni w Nepalu, autor wielu reportaży o Nepalu i Indiach) w
artykule w ‘Wysokich obcasach’ pisze:
„W przypadku
sierocińca Happy Home, którym się zajmowałem, tylko od jednej grupy sponsorów
co miesiąc wpływały 4 tys. euro. A takich grup było kilka. Po naszym śledztwie
się okazało, że pieniądze nie są wydawane zgodnie z wolą sponsorów, czyli na
dzieci, które wciąż żyją w strasznych warunkach, są bite, zastraszane.”
Nie wyobrażam
sobie jak sponsorzy, którzy dają takie pieniądze mogą nie kontrolować tego na co one idą. Dlaczego dopiero jakiś
wolontariusz, który pojawia się na miejscu odkrywa prawdę.
Jedyny ‘dobry’
sierociniec jaki widzieliśmy w Kathmandu opierał się na tym, że co jakiś czas
przyjeżdżał przedstawiciel sponsorów i sprawdzał co tam się dzieje. NIESTETY
nie można wierzyć w uczciwość nepalskich organizacji.
Nepal to chyba
jedyny kraj na świecie, który tak bardzo uzależnił się od pomocy finansowej
innych. Nepalczycy nie tylko się uzależnili, ale doskonale nauczyli zdobywać te pieniądze.
Niemal każdy
polityk, policjant czy inny ‘ważny’, bogaty Nepalczyk korzysta z działania
organizacji czy fundacji finansowanej przez Zachód. Każdy chce uszczknąć coś
dla siebie.
Nigdzie nie
widziałam tak wielu szyldów informujących, że to organizacja pozarządowa
finansowana przez... najczęściej Szwajcarię, ale nie tylko.
Skoro Zachód
daje pieniądze na budowę dróg, ochronę zwierząt i środowiska, elektryfikacje
wsi to jakby mógł nie dać na biedne dzieci. Więc biznes kwitnie.
Skoro
przyjeżdżają wolontariusze z całego świata i płacą za to, żeby pobyć w
sierocińcu przez dwa tygodnie to dlaczego nie skorzystać. Ich praca jest w
sumie mniej potrzebna, ale ich pieniądze mile widziane. W ten sposób pojęcie
wolontariusz zostało zastąpione pojęciem darczyńca. Pracując w sierocińcu w
Kathmandu często mieliśmy wrażenie, że Nepalczycy nie rozumieją na czym polega
wolontariat.
Włoska
wolontariuszka to oczywiście bardzo odważna i zdesperowana osoba, godna podziwu
ale... no właśnie czy jej wysiłek w celu utarcia nosa panu Tamacie jest
rzeczywiście wart zachodu? Oczywiście byłoby to sprawiedliwe i bardzo to
popieram, ale Nepalu NIE ZMIENIMY, nie
wpłyniemy na panujące tam układy i układziki, na wszechobecną korupcje, na rząd
który zmienia się co roku i dba tylko o swoje stołki.
Jeżeli
podejmowane działania doprowadzają do łączenia rodzin, odebrane dzieci wracają
do swoich rodziców to cudowne i wpaniałe. Natomiast walka z nepalskim systemem
jest skazana na niepowodzenie.
Czy nie lepiej
np.
- nagłaśniać informację
o tym co się dzieje w Nepalu, każdy sponsor, darczyńca, wolontariusz z zachodu
powinien to wiedzieć i brać odpowiedzialność za to komu pomaga dając pieniądze,
- dotrzeć do
organizacji, która wysyła wolontariuszy i zmusić ich do tego aby kontrolowali
na co są wydawane wysyłane do Nepalu pieniądze,
- nie
wyobrażam sobie jak organizacje wysyłając wolontariuszy nie informują ich o tym
co mogą tam zastać, może każdy kto tam był jako wolontariusz powinien o tym
pisać, dzielić się swoimi wrażeniami, niech kolejni wiedzą.
aż nie wiem co napisać... jak w tym wszystkim znaleźć złoty środek, jak pomagać i nie szkodzić jednocześnie...
OdpowiedzUsuńCzłowieka ogarnia tylko złość i bezradność...
Usuń