Pamiętacie
swoje wycieczki szkolne?
Zawsze działy się jakieś szaleństwa;-)
W końcu chodziło o to, żeby pobyć razem i się pobawić. No ale przyjmowaliśmy też jako fakt oczywisty, że skoro jedziemy setki kilometrów np. w Tatry czy do Krakowa to coś tam będziemy oglądać i zwiedzać.
Zawsze działy się jakieś szaleństwa;-)
W końcu chodziło o to, żeby pobyć razem i się pobawić. No ale przyjmowaliśmy też jako fakt oczywisty, że skoro jedziemy setki kilometrów np. w Tatry czy do Krakowa to coś tam będziemy oglądać i zwiedzać.
A
jeżeli jedziemy na obóz języka angielskiego to będą
się tam odbywały zajęcia z tego języka.
Wydaje
się to oczywiste, ale nie w Tajlandii.
Kiedy
nasz szef ogłosił, że organizuje English camp, przyjęliśmy to
bez entuzjazmu, nie pierwszy i nie ostatni pewno, trzeba zrobić
swoje. W pierwszej wersji miały to być dwa dni pracownicze, zajęcia
w naszej szkole. Po jakimś czasie przyszły nowe informacje,
prawdopodobnie w weekend i prawdopodobnie gdzieś wyjeżdżamy
poza Kalasin. Czyli jak to zwykle bywa w tajskiej szkole nikt
nic dokładnie nie wie. Na parę dni sprawa ucichła, więc nawet
zastanawialiśmy się czy imprezy nie odwołano. Ale nie, nasz szef
ogłosił ponownie, że na pewno na dwa dni gdzieś jedziemy, nie
wiadomo jeszcze gdzie i kiedy, bo budżet nie jest ustalony.
Przy
okazji dowiedzieliśmy się, że to nowy pomysł dyrektora,
sponsorowany przez szkołę i szumnie nazwany „Program językowy”.
Zajęcia mają być prowadzone w języku angielskim, chińskim i
wietnamskim. Uczniowie dopłacają tylko 50 zł.
Więc
teraz tylko czekać na decyzje gdzie i kiedy?
Na
dwa dni przed wyjazdem dotarła informacja: jedziemy do Parku
Narodowego Khao Yai, wyjazd weekendowy. To drugie niezbyt nam się
spodobało, ale z wyjazdu do Khao Yai bardzo się ucieszyłam,
czytałam już o nim wcześniej i miałam ochotę tam jechać.
Przedstawiono
nam program wycieczki i tu pierwsze zaskoczenie, na zajęcia językowe
przeznaczono tylko 5 godzin (w pierwszym dniu), na drugi dzień
zwiedzamy Park Narodowy (super!). Rajski od razu (nie wiedzieć czemu)
sceptycznie podchodził do tego zwiedzania.
Przygotowaliśmy
materiały na zajęcia, porobiliśmy ksera, spakowali się i
bardzo wcześnie rano zwarci i gotowi ruszyliśmy .... ku przygodzie,
która miała się rozpocząć o 5 rano. Już 6-tej, czyli po po
godzinnym oczekiwaniu na autobusy, kierowców i spóźnionych uczniów
wyjechaliśmy.
Pierwszy
szok przeżyliśmy zaraz po wyruszeniu, muzyka tak zaczęła
ryczeć, że autobus wpadł w wibracje. Czułam się jakbym siedziała
obok wielkiego głośnika i wszystko we mnie dudniło. Wydawało nam
się, że zaraz jakiś tajski nauczyciel zareaguje i przyciszy to,
ale gdzie tam, „Make them happy” – uczniowie chcą się bawić,
więc się w ten sposób bawili przez całą drogę!
Na
całe szczęście my siedzieliśmy na dolnym pokładzie gdzie (na
naszą usilną prośbę) wyłączono głośniki.
Biedni
ci nauczyciele, którzy siedzieli na górze razem z uczniami!
Zgodnie
z planem mieliśmy dojechać około 11 – dojechaliśmy o 15. Ale to
nie koniec zmian w programie.
Ponieważ
dotarliśmy z duuużym opóźnieniem, byliśmy już mocno głodni,
więc czekaliśmy na lunch, który zaplanowany był na 13.
Przeżyliśmy kolejny szok, kiedy szef poinformował nas, że lunch
już był, w 7/11 (taka polska „Biedronka”). Okazało się, że to
taki Thai style. Co więcej, jesteśmy w Parku Narodowym i nie ma w
pobliżu sklepów, a kolacja będzie dopiero o 6. Delikatnie mówiąc
nie ukrywaliśmy niezadowolenia, poskutkowało to tym, że
zorganizowano jakiś samochód, który zawiózł nas do sklepu. Ku
naszemu zdziwieniu okazało, że przy sklepie, gdzie sprzedawano
zupki nudlowe, stoi już prawie cała nasza wycieczka, wszyscy chcą
coś zjeść. Czyżby też nie wiedzieli, że trzeba było zjeść po
drodze?
Z
powodu dużego opóźnienia, zakwaterowania, spacerów do sklepu
trzeba było zmienić plany dotyczące zajęć językowych.
Przeznaczono na nie 2 godziny! W tempie przyśpieszonym i ekspresowym
realizowaliśmy więc główny cel naszego wyjazdu. A trzeba dodać,
że przyjechało 4 nauczycieli angielskiego, 2 chińskiego i 1
nauczyciel wietnamskiego. Najważniejsze to zrobić wrażenie, że
działamy!
Kolejna
niespodzianka to był nocleg. Przed wyjazdem nasz szef z dumą poinformował nas, że wynajął dla nas (nauczycieli) specjalny
domek, oddzielony od tych w których śpią uczniowie. Już na
miejscu okazało się, że mamy spać z nimi na jednej wielkiej sali,
co groziło nocnym czuwaniem, bo przecież w Tajlandii nie ucisza się
uczniów skoro mają ochotę pogadać czy posłuchać muzyki. Znowu
delikatnie wyraziliśmy swoje niezadowolenie, niech sobie tajscy
nauczyciele dyskutują z uczniami, w końcu po to tu przyjechali.
Na szczęście się udało!
I to była jedyna pozytywna część tego wyjazdu.
Na szczęście się udało!
I to była jedyna pozytywna część tego wyjazdu.
Park Narodowy Khao Yai wydaje się być piękny (na tyle na ile go
zobaczyliśmy). Nasz domek oddalony był jakieś pół
kilometra od reszty ekipy. Wokół nas cisza pomieszana z odgłosami
puszczy. Słyszeliśmy np. wrzeszczące małpy, a największe
wrażenie zrobiły na nas ryki słoni. Rano wokół naszego
domku spacerowały sobie jelenie, a wschód słońca wyglądał
bajkowo.
Wróciliśmy
jednak do naszej wycieczkowej rzeczywistości. Po śniadaniu
zapakowano nas do samochodów i ruszyliśmy .... jeszcze wtedy miałam
nadzieje, że jedziemy coś zobaczyć w Parku Narodowym, ale z każdym
kilometrem moja nadzieja malała. Pierwszy postój zrobiliśmy
przy sklepach i tyle było ze zwiedzania Khao Yai. Ciekawe czy
uczniowie w ogóle wiedzieli gdzie byli?
Program
został z niewiadomych powodów zmieniony i wyrzucono parę punktów.
W
zamian za to dwa razy mieliśmy okazję zrobić wielkie zakupy,
raz oddać pokłony Buddzie w tajskim sanktuarium przypominającym
Licheń oraz kilka razy zaliczyć słynne w Tajlandii sklepy 7/11.
Oczywiście
cała podróż upłynęła przy ogłuszającej muzyce, na szczęście
my na dolnym pokładzie rozpoznawaliśmy to tylko po dudniących
wibracjach.
Podsumowanie
2-dniowej wycieczki:
-
16 godzin w podróży, ok. 800 km
-
kilka godzin snu
-
2 godziny zajęć językowych
-
0 godzin zwiedzania
-
kilkanaście razy odwiedzanie sklepów 7/11
-
2 razy centra handlowe, 1 świątynia
-
podobno pochwały dyrektora, że tak dobrze zrealizowaliśmy
‘Program językowy’
-
postanowienie: nigdy więcej tajskich wycieczek szkolnych!
A moze ten nowy program sponsorowalo wlasnie 7/11? ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze szybko nadrobicie wyprawe. Pozdrawiam!
No rzeczywiście, to wiele wyjaśnia :-) Że też na to nie wpadliśmy ;-)
OdpowiedzUsuńno to mieliście niezłą wycieczkę....patrząc po bagażach to uczniowie spakowali sie jak na 2 tygodniowe wakacje:)
OdpowiedzUsuńRajscy,
OdpowiedzUsuńNie obijamy sie! Piszemy! ;-)
Co tak dawno notki nie bylo?
a taką czapkę z pandą to gdzie można kupić?
OdpowiedzUsuńTylko w Tajlandii ;-)
OdpowiedzUsuń