piątek, 12 października 2012

O tym jak NIE wyjechaliśmy z Bombaju, czyli przyjaciół poznaje się w biedzie.

Misternie przygotowany i ułożony plan zakładał, że 8 października powinniśmy opuścić Bombaj i być w drodze do Tajlandii, wszystko szło zgodnie z planem. Do czasu! Ale jak się wali to już na całego i wtedy sprawdza się przysłowie „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” , dokładnie tak było tym razem...


1. Przygotowania do wyjazdu.
a) Zakup biletów dokonany z dużym wyprzedzeniem. W promocji kupione bilety lotnicze z Kalkuty do Bangkoku, bilety na pociąg do Kalkuty też w dobrej cenie, wszystko ok.

b) Plan podróży (jak zawsze) mniej więcej ustalony, szczegóły wychodzą w trakcie.

c) Noclegi w CS zaplanowane, mamy 4 zaproszenia, jest super!

d) Impreza pożegnalna, przeszła nasze oczekiwania.

Zaprosiliśmy 8 osób (impreza miała być w polskim gronie), w pewnym momencie grupa rozrosła się do 15 osób w międzynarodowym towarzystwie. Było super: polskie kiełbasy, śledzie, serek żółty, oscypki, ogóreczki kiszone nawet szyneczka była, no i żeby nie zapominać, że w Indiach jesteśmy, danie główne to Adamowy dahl bhat, pyyszny! 
Była „woda rozmowna”, a jakże, no i poszły potem „Hej sokoły”, „Szła dzieweczka”, aż nasi zagraniczni goście patrzyli z podziwem... i tak do 3 nad ranem...

e) Potem pakowanie, czyli rozdzielenie naszych zgromadzonych dóbr na 4 różne domy znajomych, gdzie mają przeczekać aż wrócimy. Niewielki bagaż ze sobą, w końcu jedziemy tylko (?!) na 2 miesiące, więc jako doświadczeni podróżnicy już wiemy, żeby nie brać  za dużo.

f)) ... i ostania sprawa zdać mieszkanie i odebrać wpłaconą kaucję. Jasne i oczywiste, ale nie w Indiach!
Właśnie ten ostatni punkt programu zmienił wszystko...


2. Jak NIE wyjechaliśmy z Mumbaju
Wiedząc o tym, że nasz broker TenzktórymAdamJużnieRozmawia doprowadził nas już nie raz do stanu wrzenia, wybuchu, szewskiej pasjii i kur....cy, jest absolutnie niewiarygodny, a jego słowo jest jak pierdnięcie, umówiliśmy się z nim na odbiór mieszkania i kaucji na 2 godziny przed planowanym wyjściem na pociąg.
Od kilku dni  wysyłamy mu smsy kiedy wyjeżdżamy i żeby przygotował pieniądze.
- O ustalonej godzinie pierwszy tel. „Tak, tak za  5 minut, zaraz tam będzie mój człowiek”, już widzimy to twoje INDYJSKIE  5 min...
- minęło pół godziny “coo, jeszcze go tam nie ma?? I trzask telefonem, wyłączył się”
- po kolejnych 10 min “już jest w drodze… 5 min”
- minęła już godzina … “zaraz będzie, czekajcie..”
- po półtorej godzinie postanowiliśmy, że zabieramy klucz od mieszkania i wychodzimy, na co TenzktórymAdamJużNieRozmawia zaczął wrzeszczeć do tel, że nie możemy tak zrobić bo on ma już następnego klienta na to mieszkanie, mamy czekać.... wrzenie, kur...ca, jak by tu był to zabić faceta...
- plan „B” zakładał, że zostawiamy klucz u Toma i Rupaly i oni odbierają kaucję, tak też postanowiliśmy zrobić, w tym czasie pojawia się PanCzarny czyli wysłannik, który oddaje nam tylko część kaucji!
- eksplozja złości!! Podczas całej tej akcji byli z nami (jako wsparcie) Tom i Rupaly. Tom proponuje, żeby zostawić mu klucz,  on odzyska resztę kaucji od... wiadomo kogo. Umawiamy się, że ma nie oddawać klucza, dopóki nie dostanie do ręki reszty kaucji, guzik nas to obchodzi, że nowy lokator już czeka!! A my pędem ruszamy w drogę, zmitrężyliśmy już 2 godziny i 40 min.

W tym momencie wydawało nam się, że najgorsze mamy już za sobą. Jakże głęboko się myliliśmy. W drodze nastąpił splot nieprzewidzianych wydarzeń:
- nie udało się złapać rikszy do stacji i pojechaliśmy autobusem
- po drodze stanęliśmy w korku
- stacja, z której odjeżdżał pociąg do Kalkuty była oddalona od stacji do której dociera pociąg podmiejski o kilka kilometrów, o czy nie wiedzieliśmy
- a kiedy stacja docelowa wydawała się w zasięgu ręki, riksza utknęła na przejeździe kolejowym,
- a cały czas lało tak, że nawet nie wiedzieliśmy dokąd idziemy/jedziemy i przemokliśmy do suchej nitki.

Na stacji dopadły nas zaraz „taksówkowe sępy”, które poinformowały nas, że pociąg już odjechał ale oni dogonią go swoją taksówką, o ile zapłacimy im jakieś kosmiczne pieniądze ...  i w tym właśnie momencie okazało się, że podczas tej zwariowanej podróży Adam zgubił bilet na pociąg.

Dałam trochę upust całej złości, wściekłości i bezsilności. Przez cały czas tej 3 letniej podróży płakałam tylko raz, jak nas okradli w Laosie, to był drugi raz, po prostu pękłam. Cała ta nerwowa sytuacja, pościg do pociągu, zgubiony bilet, co jeszcze??... deszcz spływał po mojej twarzy razem ze łzami...
Ale trzeba się pozbierać, coś zrobić, zaplanować co dalej... 

3. Są jeszcze na świecie dobrzy ludzie.
Oczywiście teraz na spokojnie jak się zastanawiamy nad tym wszystkim, stwierdzamy, że to czy tamto można było zrobić inaczej. Nie czekać na kaucję, gonić pociąg?  Ale stało się...


Pierwszą osoba, która zaczęła odczarowywać pasmo niepowodzeń był ... rikszarz, ten który nas przywiózł na stację. Okazało się, że Adam płacąc mu za przejazd dał mu razem z pieniędzmi nasz bilet na pociąg, a może mu wypadł, w każdym razie facet biegł za nami, żeby nam oddać bilet. 
Byłam w szoku, mógł go po prostu wyrzucić, mógł iść go zwrócić i dostałby pieniądze, a on przybiegł do nas w tym deszczu i nam oddał.  Ten rozmoczony, pobrudzony bilet, który jeszcze rozpadł się na 4 części, my cali zmoknięci, ja zapłakana i uśmiechnięty rikszarz, który cieszy się, że nas znalazł... scena jak z bollywoodzkiego filmu ;-) 

Bilet zwróciliśmy bez problemu i dostaliśmy zwrot kasy. Teraz gdzieś trzeba wracać, więc dzwonimy do Toma i Rupali. Nasz broker  na pewno nie zapłacił pieniędzy, więc wrócimy do starego mieszkania.  Wyraźnie umówiliśmy się z Tomem, że nie oddaje klucza, zanim nie dostaje kasy. Tom jednak, nie odbierając pieniędzy oddał klucz jak tylko wsiedliśmy do autobusu. Naprawdę nie mogę tego zrozumieć i cały czas zadaję sobie pytanie: DLACZEGO?  No cóż, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Na szczęście mamy w Mumbaju prawdziwych przyjaciół, telefon do Rajesha i już wiemy gdzie będziemy nocować, nawet kolacje dostaliśmy chociaż dotarliśmy do niego już po północy, a na drugi dzień musiał rano iść do pracy.
Prawdziwym światełkiem w tunelu był Michał, od tej pory zwany Aniołem. Zadzwonił w krytycznym momencie i kiedy tylko dowiedział się co się stało, powiedział, daj mi 15 min. mam program do wyszukiwania najtańszych połączeń lotniczych.  Na drugi dzień byliśmy już u Michała, znalazł nam bilet w dobrej cenie z Mumbaju prosto do Bangkoku, zdążymy więc wylecieć zanim skończy się ważność wizy indyjskiej. 

W ten sposób:
- straciliśmy trochę kasy (AIR ASIA nie zwraca pieniędzy za niewykorzystany bilet),
- dostaliśmy dwa dodatkowe dni w Bombaju, które spędziliśmy u Rajesha,
- odzyskaliśmy resztę naszej kaucji (nie będzie broker pluł nam w twarz...),
- przeprowadziliśmy „weryfikację” naszych przyjaciół...


8 komentarzy:

  1. :), nieszczęścia idą parami, a nawet grupami, tak jak sploty niefortunnych zdarzeń :), najważniejsze że daliście radę, i zawsze wtedy jakaś życzliwa dłoń się znajdzie, a przyjaciół weryfikuje życie :)
    P.S. Mam nadzieję, że rikszarzowi za dobre serce też się znaleźne dostało ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna przygoda oczywiście nie jest tak świetnie podczas realizacji ale za dwa miesiące będziecie się z tego śmiali no i fajnie potem po wspominać takie akcje.
    Kiedyś utkneliśmy w Munar 3 godziny szukaliśmy połączenia na Goa bo z Goa mieliśmy lot do Mumbaju i powrót do domu a tam zero szans na autobus na pociąg z Kochi 36 osób na liście oczekujących albo samolot z Bengaluru albo taxi za 15000r za 1000km wybraliśmy taxi
    To był błąd miało być 15-17h jazdy zrobiło się 36h ale jakoś się udało przepadł nam tylko extra dzionek na plaży.
    pozdrawiam i życzę mniej takich przygód na Tajlandii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To masz, racje, na takie przygody po czasie patrzy się inaczej.
      Kiedyś czekaliśmy na pociąg w Agrze, byliśmy w drodze do Waranasi, godziny spóźnienia przeciągały się, aż w końcu wyszło na to, że całą noc spędziliśmy na dworcu, 10 h spóźnienia. Ale teraz na wszystko patrzymy już jak na przygodę. A ruszając do Bangkoku powtórzyłam nasze motto przewodnie "cała naprzód, ku nowej przygodzie.." Pozdrowienia z Bangkoku!

      Usuń
  4. Złe dobrego początki...teraz juz będzie tylko fantastycznie!Bawcie się dobrze w Taj...zresztą inaczej się nie da.>:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już zaczynamy bawić się dobrze ;-)i wierzymy, że wszystko w życiu jest po coś. Pozdrowienia z Bangkoku!

      Usuń
  5. Niesamowite przygody, co nas nie zabije to nad wzmocni. Czekam na relacje z Tajlandia. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  6. Nooo..... to to faktycznie o mało nas nie zabiło......

    OdpowiedzUsuń