piątek, 27 grudnia 2013

Wesołych Świąt

WESOŁYCH ŚWIĄT ....  nie życzymy bo jest już za późno;-)
ale Szczęśliwego Nowego Roku jeszcze można pożyczyć, więc życzymy!
To było bardzo dziwne i nietypowe Boże Narodzenie, pierwszy raz w życiu pracowaliśmy w święta! O ile w tajskiej szkole częściej coś świętujemy niż uczymy to akurat w święta uczyliśmy i to zarówno w Wigilię jak i pozostałe dwa dni.  Ale i tak było świątecznie.
To już nasze 4 święta w Azji, zawsze staramy się aby były najbardziej świąteczne jak tylko się da.  Mamy więc choinkę jedną w domu, drugą mniejszą w pracy, była wigilia z kapustą z grzybami (osobiście przez nas ukiszoną), zupa grzybowa, ryby, zaproszeni goście i kolędy polsko angielskie.

wtorek, 17 grudnia 2013

Dzień dobry Kalasyniu czyli wizyta Frau Ruprich i księżniczki Popielowa

Jakiś czas temu odwiedziły nas dwie Rodaczki-Ślązaczki: Magda (księżniczka Popielowa) i Agnieszka (Frau Ruprich). Wybierały się właśnie w podróż po Azji i tak od bloga do bloga, od maila do maila, od słowa do słowa narasta rozmowa no i dziewczyny trafiły do nas.
Chyba im się podobało, a już wrażeń na pewno nie zabrakło. A że Magda fajnie wszystko opisała na swoim blogu więc pozwoliliśmy sobie ją zacytować:


czwartek, 12 grudnia 2013

Na prowincji cisza i spokój.

Aby uszanować 86 - te urodziny króla nawet w Bangkoku zapanował spokój, a co dopiero u nas...
życie toczy się dalej leniwie i spokojnie ...
- odwiedzili nas kolejni znajomi z Polski (chyba od zarania dziejów do Kalasina nie przyjeżdżało tylu Polaków co ostatnio, a jeszcze spodziwamy się gości, z czego niezmiernie się cieszymy). Przy okazji pozdrawiamy Martynę i Bartka ;-)
-wypiliśmy zdrowie króla;
-zaliczyliśmy kolejne wycieczki po okolicy;
-w szkole częściej coś świętujemy niż uczymy;
-cieszymy się świąteczną atmosferą, chociaż  lato wokół.... i planujemy co by tu zrobić na wigilie oraz gdzie jechać  na sylwestra...
- no i cały czas cieszymy się, że mieszkamy w Tajlandii ;-)
Na podsumowanie tego wszystkiego troche fotek z naszego życia codziennego...

niedziela, 1 grudnia 2013

Krwawe zamieszki w Bangkoku

Cały świat obiegła informacja o  zamieszkach i starciach jakie dzieją się w Bangkoku. Zginęły już dwie osoby, 45 zostało rannych, a to pewno jeszcze nie koniec zamieszania. Do starcia doszło  między zwolennikami i przeciwnikami rządu.
Antyrządowe demonstracje trwają już od tygodnia, ale wczoraj, czyli w sobotę nastąpił punkt kulminacyjny, natomiast dzisiaj (w niedzielę) rząd podjął decyzję o wysłaniu na ulice miasta wojska.

niedziela, 24 listopada 2013

Loy Krathong – najbardziej romantyczne święto w Tajlandii


Nazwa Loy Krathong pochodzi od słów „loi” co oznacza  „płynąć” albo „unosić się”, zaś „krathong” to mała  tratwa czy łódeczka, robiona z pnia oraz liści bananowca, kwiatów, świeczek i kadzidełek, czasami wkłada się również pieniążek.  Niektóre krathongi są przygotowywane ze styropianu, wafli  lub nawet chleba.
Nasze święto Loy Krathong zaczęło się od robienia  własnych  “krathongów”, Rajski uruchomił fantazję i zrobił jedynego w swym rodzaju krathonga z kokosa. Nie jesteśmy aż tak zdolni, żeby samemu wymyślić jak oni to robią, pomagali nam w tym tajscy uczniowie.
Tak przygotowane lub częściej kupione krathongi puszcza się na wodę w celu przeprosin za złe uczynki.

niedziela, 17 listopada 2013

Wycieczka do świątyni z trupami.

Dobry post powinien mieć przyciągający tytuł ;-) więc taki już mamy, co więcej naprawdę były mumie i kościotrupy.
Zaczynając od początku ... jak już wielokrotnie pisaliśmy lubimy wycieczki rowerowe po naszej okolicy i zabieramy na nie wszystkich, którzy nas odwiedzają.  Tym razem były to dwie „Ślązaczki rodaczki”, które przy okazji serdecznie pozdrawiamy ;-)
Dzień był piękny, jak wszystkie w Tajlandii, tutaj lato mamy przez cały rok.  Wycieczka zaczęła się w miarę wcześnie, bo w ciągu dnia słonko zaczyna przygrzewać, a przed nami 7 km w jedną stronę.
Pierwsze atrakcje zaliczaliśmy już po drodze: chińskie sieci, popisy dzieci i ich skoki do przydrożnego kanału, wokół pola ryżowe, palmy, bananowce, cisza, spokój i czasami radosne „Hello”. W końcu „falangi” to rzadkość na wsi, więc wzbudzamy zainteresowanie.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Khao Lak, zarezerwowane dla niemieckich wczasowiczów.


Pożegnawszy się z prawie bezludną wyspą Koh Phayam postanowiliśmy, że chwilowo żadnych więcej wysp. Zostajemy na stałym lądzie. Jednym z punktów w okolicy, których jeszcze nie widzieliśmy, a słyszeliśmy o nim było  Khao Lao. Miejsce znane jako baza wypadowa do nurkowania na Similan Island. W związku z powyższym spodziewaliśmy się zastać na miejscu grupy bardziej lub mniej młodych poszukiwaczy przygód i nieco ekstremalnych emocji.
Wypatrzyliśmy na mapie, sprawdziliśmy w internecie, Khao Lak jest długie (ok 16 km), dzieli się na 3  części: Nang Thong (najbardziej turystyczna), Bang Niang (średnio turystyczna) i Khuk Khak (najmniej turystyczna),  my zdecydowaliśmy, że chcemy wysiąść w Bang Niang.

czwartek, 31 października 2013

Koh Phayam, wyspa dla samotników

Statek Robinsona Cruzoe
Rozmawiając o planach wakacyjnych w „nauczycielskim gronie”przyznaliśmy się, że chcielibyśmy pojechać na wyspę w Tajlandii, która nie jest tak turystyczna jak Koh Phi Phi. Koh Phi Phi z niesmakiem opuściliśmy spędzając tam niecałą dobę. Mark, Brytyjczyk uczący z nami w tej samej szkole poradził:
- Jedźcie na Koh Payam. Nie ma turystów, ba, nawet dróg tam nie ma. Jak chcecie gdzieś dotrzeć to na piechotę albo motorkiem.
Koncepcja wydała nam się całkiem sensowna, szczególnie, że było tam  blisko z Koh Tao.

piątek, 25 października 2013

Koh Tao, czyli najlepsze snorkowanie w naszym życiu. Część 2



Najpopularniejszy środek transportu na wyspie Kho Tao to motorek, koszt wynajmu 150-200B + 50B paliwo. Jeżdżą tez taksówki, koszt przejazdu 2 km (bo tyle pewnie będzie z portu do waszego hotelu) to 100B. My wybraliśmy wersje hardcorową – autonogi . Wyspa nie jest duża i w większość  miejsc można po prostu dojść, ale ponieważ chcieliśmy też dotrzeć w dalsze zakątki wyspy zdecydowaliśmy się razu pewnego na wypożyczenie rowerów. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że ta wyspa to tak naprawdę wielka góra, której czubek wystaje z wody, więc pedałuje się z reguły bardzo ostro pod górę, albo zjeżdża się w szalonym tempie w dół. Męcące, a czasem strasne.

środa, 23 października 2013

Koh Tao, czyli najlepsze snorkowanie w naszym życiu. Część 1.



Pod wodą, wiadomo, może być zimno, czapka rzecz niezbędna!
No i mamy pierwsze nasze wakacje w tajskiej szkole! Wyruszyliśmy więc poznawać miejsca gdzie nas jeszcze nie było! Zaczęliśmy od Koh Tao. To niewielka wyspa leżąca w Zatoce Tajlandzkiej, będąca popularną destynacją wszystkich wielbicieli oglądania świata podwodnego. Jak to kiedyś ktoś nam powiedział, świat podwodny można oglądać przez nurkowanie i rurkowanie. Rurkowanie bywa też zwane snorkowaniem (nie mylić ze smarkaniem). My uprawiamy właśnie tą drugą dyscyplinę sportową. Do niedawna uważaliśmy, że najlepsze/najciekawsze 'rurkowanie' mieliśmy w Egipcie, w Sharm El Sheikh, na Morzu Czerwonym, ale Koh Tao dostarczyło nam takich wrażeń, że zepchnęło Egipt na drugą pozycję.

środa, 16 października 2013

Polsko - chińskie gotowanie.



Ostatni tydzień w naszej szkole to już same luzy. Kończymy pierwszy semestr. Uczniowie już mają wakacje (takie nasze ferie zimowe), a my jeszcze chodzimy do szkoły zakończyć sprawy dziennikowe, taka szkolna biurokracja, tutaj jak się okazuje ważniejsza niż samo uczenie!
Korzystając więc  z nic nie robienia, postanowiliśmy zaprosić nasze chińskie koleżanki nauczycielki na wspólne polsko –chińskie gotowanie.
W Tajlandii pracuje ich sporo, ich ojczyzna wysyła młodych studentów na roczny wolontariat, gdzie chcąc czy nie chcąc uczą chińskiego. Na chwałę ojczyzny!

sobota, 5 października 2013

Sezon na smocze owoce

Jakiś czas temu kiedy rano, wybierając się do szkoły, zasiadaliśmy na nasze dwukołowe “rumaki”, dziadeczek (czyli właściciel naszego apartamentowca) zaczął do mnie wymachiwać. Nie dość, że wymachiwał to jeszcze niósł jakiś czerwony owoc, który szybko rozpoznałam jako znany mi już dragon fruit nazywany smoczym owocem. To chyba najpiękniejszy owoc jaki widziałam.


środa, 4 września 2013

O jedzeniu zwierząt w Azji.

Bangkok - z kotkiem na zakupy.
Gdzieś tam w ukryciu, w komentarzach do posta o nauczycielach w Tajlandii, toczy się dyskusja o traktowaniu zwierząt w Azji i nie tylko. Rozmowa na tyle ciekawa, że postanowiliśmy ją wyciągnąć na światło dzienne. Filmik, który tutaj znajdziecie jest tak okrutny, że ja nie dałam rady zobaczyć do końca. Rzeczywiście w Tajlandii istnieje proceder łapania i wywożenia psów do Wietnamu, gdzie się psy zjada. Ale na usprawiedliwienie Tajlandii dodam, że naszych Tajskich znajomych tak samo to szokuje jak nas.
Miłośnikom psów radzę nie oglądać ...

Emilia H 7 lipca 2013 22:47 napisała:
Witam, Przypadkiem wygooglowalam Wasz blog szukając informacji o azjatyckich więzieniach. No i czytam teraz z zaciekawieniem, ale też jako gorliwa obrończyni zwierząt (która nota bene przyrzekła sobie stopy w Azji nie postawić) nie mogę uwierzyć, ze ktoś z cywilizowanego kraju (ekhem :p) może mieszkać w tak okrutnych miejscach dla zwierząt a nierzadko i dla ludzi :/ Przecież na pewno widzicie psy i koty w klatkach czekające na obdarcie żywcem ze skóry i pożarcie ich w restauracjach, zwłaszcza w Tajlandii. Osły też ciągną wozy aż padną, nie wiem jak można wśród tego żyć i nie oszaleć.

niedziela, 1 września 2013

Puszkowo

W trakcie dzisiejszej przejażdżki rowerowej po okolicach znaleźliśmy dom, który nas zachwycił i zadziwił. Mieści sie tam zakład naprawy motocykli i sklep. Ale prawdziwa pasją mieszkańców jest chyba picie piwa, dom to prawdziwe Puszkowo, zobaczcie z resztą sami..... i napiszcie jak wam się podoba?








środa, 28 sierpnia 2013

Pattaya na NIE!


Ci którzy wiedzą co oznacza PATTAYA, proszę się z nas nie śmiać, ci którzy nie wiedzą niech posłuchają...
Tak, tak wybraliśmy się do Pattai ... chociaż kiedyś obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej nasza noga nie stanie na przeludnionych, osławionych przez „seksturystykę” plażach Tajlandii. Kiedyś byliśmy na Ko Phi Phi i to nam miało wystarczyć jako przestroga.
Dlaczego więc w pewien lipcowy długi weekend przemierzyliśmy setki kilometrów nocnym autobusem jadąc do Pattai. Ano dlatego, że tam mieszkają nasi znajomi, którzy nas doś długo i gorąco zapraszali. Obiecali znaleźć nam noclegi, być naszymi przewodnikami, więc dlaczego nie!

wtorek, 9 lipca 2013

Dzień Nauczyciela w tajskiej szkole.



W Polsce wakacje w pełni, a ja znowu o szkole .... no ale my żyjemy ... w innej „czasoprzestrzeni” i to dlatego.  Będzie już niebawem też o wakacjach, tajskich wyspach i plażach, ale dzisiaj o świętowaniu Dnia Nauczyciela.
Przeżyłam już dziesiątki Dni Nauczycieli (lub jak kto woli Dni Edukacji Narodowej), najpierw jako uczeń, potem jako nauczyciel, ale ten w Tajlandii był wyjątkowy.
Może dlatego, że to był „Way Kru”, co można przetłumaczyć jako „Pokłon dla nauczyciela”.

piątek, 28 czerwca 2013

Rok szkolny 2556/57



W Polsce właśnie zaczynają się wakacje, a my w Tajlandii, całkiem niedawno, w maju, zaczęliśmy nowy rok szkolny 2556/57. O tym dlaczego żyjemy „w przyszłości” pisaliśmy TUTAJ.
Wakacje będziemy mieć w kwietniu i maju, a ferie zimowe w październiku;-) 
No ale przecież żyjemy teraz w innej „czasoprzestrzeni”, więc wszystko jest możliwe...
1. Nawet to, że w szkole nie ma dzwonków, to nauczyciel decyduje o tym kiedy zaczyna i kończy się lekcja. Zgodnie z planem jedna lekcja kończy się np. o 10.10, a następna zaczyna .... o 10.10 i to często w innym budynku. Czyli właściwie nikt nie zaczyna i nie kończy o czasie, ale wszystko jakoś się kręci.

środa, 19 czerwca 2013

Czym różni się nauczyciel od nauczycielki w Tajlandii?

Tym, że nauczyciel nosi spodnie. To czasami jest jedyna widoczna różnica między nauczycielem i nauczycielką w Tajlandii. Teraz rozumie dlaczego w pierwszym dniu szkoły zwrócono mi uwagę, żebym nie przychodziła w spodniach. A takie sobie ładne, eleganckie spodnie kupiłam, specjalnie do szkoły. No ale zasad trzeba się trzymać. Mają być tylko spódnice lub sukienki, w stonowanych kolorach, nie jaskrawe. Muszą być bluzki lub sukienki z rękawami, t-shirty niedopuszczalne.
Jakże byłam zdziwiona kiedy po paru dniach zobaczyłam w czasie apelu nauczycielkę w spodniach. To mnie nie wolno, a ona może co dziennie chodzić w spodniach?! Za jakiś czas, po przeprowadzeniu wywiadu, dowiedziałam się, że to nauczyciel i MUSI chodzić w spodniach. Właściwie to "ladyboy", ale w systemie szkolnym uchodzi za nauczyciela, a nie nauczycielkę. Jak to człowiek może się pomylić... Dobrze, że są takie rygorystyczne zasady dotyczące ubierania...

czwartek, 13 czerwca 2013

Miss Recycle czyli jak się bawimy w tajskiej szkole.



W tajskiej szkole prawie wszystko jest inne niż w dobrze mi znanej polskiej szkole.
Są oczywiście uczniowie i nauczyciele, klasy i tablice, krzesła i stoły, ale poza tym wszystko jest inne.
Nie ma np. tygodnia, żeby jakieś lekcje nie przepadły, co jest oczywiste, powszechne i nikomu nawet do głowy nie przyjdzie żeby się zastanawiać czy to konieczne i celowe.
Albo są święta państwowe lub religijne, albo jakieś spotkania z dyrekcją, albo imprezy szkolne.
Szczerze mówiąc my również nie narzekamy, bo i po co?
Żadnych ścisłych programów nie mamy do zrealizowania, a nasza płaca i tak jest stała czy uczymy czy nie.
Jedną z ciekawszych imprez jaką mieliśmy ostatnio był „Dzień środowiska”.  Już tydzień wcześniej zostałam poproszona o pomoc, udałam się na spotkanie gdzie miałam się dowiedzieć jakie są moje zadania. Okazało się, że cała impreza będzie w języku tajskim, a moja rola to bycie jednym z jurorów w konkurencji na  „MISS RECYCLE”. Z racji pełnionej funkcji należał mi się jeszcze darmowy obiad;-)

czwartek, 6 czerwca 2013

Spływamy ... czyli pora deszczowa w Tajlandii.

Przywykliśmy już do tego, że na przełomie maja i czerwca zaczyna się pora deszczowa. Dzięki temu jest trochę chłodniej, ale za to czasami potrzebujemy łodzi, żeby wrócić ze szkoły do domu.
Podobnie jak w Mumbaju ulice zamieniają się czasami w rzeki, ruch uliczny zamiera i wszyscy czekają aż ściana deszczu ustanie. Potem przydałyby się pontony... a jak ich nie ma pod ręką, najlepiej zdjąć buty ... i w drogę.



niedziela, 26 maja 2013

Zwiedzamy naszą szkołę.

Pod koniec drugiego tygodnia w nowej szkole wreszcie dostaliśmy plan lekcji. Od razu jednak okazało się, że jest nieaktualny, więc w oczekiwaniu zwiedzamy naszą szkołę....
Szkoła jest ogromna ...
-ok. 4500 uczniów i ok. 250 nauczycieli
- kilka budynków z klasami
- kilka pokoi nauczycielskich
- wielka, podobno bardzo nowoczesna biblioteka
- kilka boisk
- basen
- szkolna kantyna/stołówka

niedziela, 19 maja 2013

Mój pierwszy dzień w tajskiej szkole.



Nasz pierwszy dzień w tajskiej szkole rozciągnął się do jednego tygodnia, a złotą zasadą i mantrą na każdy dzień było – shanti, shanti, spokojnie, mamy czas i nigdzie się nie spieszymy...
Od początku nasz „boss” informował nas, że 14 maja jest rozpoczęcie roku szkolnego, a 16 zaczniemy uczyć. Potem pojawiły się pogłoski, że nauka zacznie się może 20-tego. Nie dotyczyło to tylko nas, ale wszystkich nauczycieli i uczniów.
Tak więc pierwszego dnia przyszliśmy rano i dowiedzieliśmy się, że najważniejszą częścią dnia jest podpisać listę obecności. Od tego zaczynaliśmy więc każdy nasz następny dzień.

środa, 15 maja 2013

RAJSCY - TAJSCY



W naszym nowym życiu podróżników wiele rzeczy zadziwia nawet nas samych i co jakiś czas sobie mówimy, gdyby nam ktoś 3 lata temu powiedział, że
- będziecie grali w filmach Bollywood,
- będziecie pracować w sierocińcu w Nepalu
- będziecie nurkować wśród zatopionych statków na Filipinach itd,
to w życiu byśmy nie uwierzyli.
To tej listy dokładamy teraz następną rzecz:
- będziecie nauczycielami w Tajlandii!
Sami w to nie możemy jeszcze uwierzyć, ale rozpoczęliśmy właśnie nową PRZYGODĘ, jako nauczyciele w Tajlandii.
Takie pomysły najpierw pojawiają się w naszych umysłach jako ziarenko zainteresowania. Podróżując po Azji spotykamy różnych ludzi, dowiadujemy się jak żyją, co robią. Poznajemy nowe miejsca, jedne nam się podobają, inne nie... i tak szukamy swojego raju na Ziemi.  A ziarenko zaczyna kiełkować...

niedziela, 12 maja 2013

Jeszcze trochę o Laosie – Luang Prabang



Sprawy wizowe załatwione, jesteśmy już w Tajlandii, ale powspominam jeszcze trochę nasz pobyt w Laosie.
Chociaż ewidentnie prześladuje nas jakiś pech w Laosie, nie mogę powiedzieć, że nic mi się tam nie podobało. Luang Prabang, jak dla mnie, jedno z ładniejszych miejsc w Laosie. Odwiedziliśmy to miasteczko w 2010r. Nasza wyprawa wyglądała następująco:

czwartek, 9 maja 2013

Laos chyba nas nie lubi.



 Wszystko wskazuje na to, że najbliższy rok spędzimy w Tajlandii, ale o tym  napiszę więcej już niebawem.... Dzisiaj będzie o naszych laotańskich przygodach.
Zmiany jakie się dzieją u nas, zagnały nas chwilowo do Laosu, gdzie załatwiamy sprawy wizowe.
Jesteśmy przy granicy tajsko laotańskiej w miejscowości Savannakhet. Znajduje się tutaj Tajska Ambasada, która jest głównym celem naszej wizyty.
Przy okazji postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę po najbliższej okolicy. Byliśmy już w Laosie w 2010 roku i bardzo nam się podobało. Ten kraj określamy jako dużą wioskę, stolica Vientien jest najmniejszą stolica azjatycką.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Kambodża - ANGKOR WAT



W tyle - Bayon.

ANGKOR to olbrzymi kompleks świątyń, najważniejszy i obowiązkowy punkt dla każdego odwiedzającego Kambodżę. Zajmuje powierzchnię 400 km2. Samo Angkor Wat jest tylko jedną z wielu świątyń na tym terenie, mimo że z nazwy najbardziej znana, to wcale nie najładniejsza. Największe wrażenie na nas zrobiły świątynia Ta Prohm, gdzie najbardziej widać jak dżungla wdziera się w pozostałości świątyń, oraz Bayon - pełna twarzy Avalokiteshvary (nie mam pojęcia, kto zacz, ale tak wyczytałam w LP), tak naprawdę (podobno) zadziwiająco podobnych do budowniczego, czyli ówcześnie panującego Jayavarmana VII.
Zwiedzanie tego kompleksu jest stosunkowo drogie, ale dobrze zorganizowane, można wybrać różne opcje:
1 dzień za 20$, 3 dni – 40$ lub tydzień – 60$. Po raz pierwszy w życiu dostałam bilet ze swoim zdjęciem ;-)


środa, 24 kwietnia 2013

Kambodża - Siem Rep


Miejscem, które odwiedzają wszyscy w Kambodży jest Siem Rep (autobus z Phnom Penh 5 USD, 8 godzin jazdy), przyjeżdżają tu z jednego powodu - zobaczyć kompleks świątyń Ankor Wat.
Siem Rep jest bardzo dobrze przygotowane na przyjęcie turystów, tylu pięknych, wypasionych hoteli nie ma w całej Kambodży. Często bardzo kontrastują i wręcz nie pasują to zwykłych, skromnych budynków jakich mnóstwo wokół. Ulice są takie same jak w całej Kambodży pełne zgiełku, straganów, tysiąca motorów i tuk tuków. 

piątek, 19 kwietnia 2013

Kambodża – stolica Phnom Penh i tragiczne wspomnienie przeszłości



Kambodża Czerwonych Khmerów
Nasze ścieżki podróżne zawiodły nas do stolicy Kambodży Phnom Penh
Pierwszego wieczoru, na placu koło naszego hotelu, przywitała nas „tańcząca fontanna” oraz grupy młodych ludzi, którzy tańczą jakieś układy z teledysków. Na placu powstała kakofonia dźwięków - fontanna miała swoje głośniki i każda grupa (a było ich kilka) swoje.
Miasto jest pełne życia, nawet po zmroku, a ilość młodych, tańczących co wieczór ludzi, zadziwiająca.
Miejsca warte zobaczenia w Phnom Penh to pałac królewski, kilka watów oraz bardzo mroczna pamiątka po Czerwonych Khmerach więzienie S-21, obecnie muzeum. 

niedziela, 14 kwietnia 2013

KAMBODŻA – w prowincji Ratanakiri czyli tam gdzie diabeł mówi dobranoc.


Przed naszą podróżą Kambodża kojarzyła mi się z krwawą wojną domową i z tym, że sławni ludzie adoptowali dzieci z tego biednego kraju. Kiedyś samo wyobrażenie, że mogę być w Kambodży, zobaczyć Ankor Wat, popłynąć Mekongiem wydawało mi się tak nierealne jak polecieć na Księżyc. Ale …. czasami marzenia się spełniają.
Byłam więc w Kambodży, płynęłam po Mekongu, widziałam Ankor Wat …. 
Jeszcze mi ten Księżyc został ;-)

środa, 10 kwietnia 2013

Granica absurdu czyli w podróży z Laosu do Kambodży.



Granica laotańska, w każdym z tych okienek trzeba zapłacić haracz
Ban Nakasang - po raz pierwszy w życiu byliśmy w miejscu oficjalnym i urzędowym gdzie panowały ogólnie akceptowane zasady przyjmowania łapówki, bez której nie dało się przekroczyć granicy.
Czytaliśmy o tym już wcześniej, więc w zasadzie byliśmy na to przygotowani. Jednak rzeczywistość przekroczyła to na co byliśmy przygotowani
Panowie na granicy ustawili sobie budki, w których kasowali łapówki, każda budka to 1 lub 2 USD.
Przy pierwszej budce - laotańskiej, żeby otrzymać stempel w paszporcie trzeba zapłacić 2 dolary, nie wiadomo właściwie za co. Postanowiliśmy w tym miejscu pozbyć się reszty laotańskich kipów. Będzie teraz trochę matematyki, ale mam nadzieję, pójdzie Wam to łatwiej niż panu w okienku, który miał duże problemy z liczeniem. 1 dolar to 8000 kipów, my płaciliśmy po 2$ za 2 osoby, czyli musieliśmy tam zostawić 32000kipów. Daliśmy 50000kip, jak łatwo policzyć do wydania jest 18000 kip, ale panu wyszło, że trzeba wydać 1dolar, po trochę irytujących negocjacjach facet z wielką łaską dał nam w końcu 2 dolary. Ale to jeszcze nie koniec.

piątek, 5 kwietnia 2013

Wesołego świętowania!



Kiedy pierwszy raz  usłyszeliśmy w Indiach życzenia "Happy Holidays" albo "Season's Greetings" byliśmy trochę zdziwieni. Można to przetłumaczyć jako “wszystkiego najlepszego z okazji świąt w tym sezonie.” Jakie to praktyczne w świecie, gdzie mamy tyle religii, a co za tym idzie tyle świąt.
Najczęściej używa się tego zwrotu w okresie świąt zimowych, kiedy to w zbliżonym czasie mamy: Święto Dziękczynienia, Boże Narodzenie, Nowy Rok, Święto Hanukkah, Divali i pewno wiele innych, których nie pamiętam. No więc,  żeby nie urazić czyjejś religijności i nie zastanawiać się czy ktoś obchodzi dane święto czy nie, życzy się ogólnie “Wesołego świętowania”, cokolwiek tam sobie świętujesz;-)

sobota, 30 marca 2013

Życzenia świąteczne


Kochani!
Z dalekiego świata ślemy Wam życzenia 
zdrowych i pogodnych Świąt Wielkiej Nocy.
                                                                                                                          Rajscy




środa, 27 marca 2013

Happy Holi czyli "święto wiosny"

Święto Holi nazywane Festiwalem Kolorów to święto radości i wiosny. Najweselej i najkolorowiej obchodzone jest w Radżastanie. Niektórzy je uwielbiają i bawią się na całego. Inni uważają , że to dzień kiedy najlepiej nie wychodzić z hotelu bo będziesz cały obsypany kolorowymi proszkami, które trudno zmyć, a ubrania nadają się już tylko do wyrzucenia.
Najbardziej znana legenda, związana z Holi opowiada historię okrutnego króla demonów – Hiranyakashyap, który chciał, aby wszyscy w jego królestwie modlili się tylko do niego. Jedynie jego własny syna – Prahlada, sprzeciwił się i żarliwie modlił się do boga Naarayana (Vishnu).

niedziela, 24 marca 2013

Kolejny brutalny gwałt w Indiach.



Świat zachodni został poruszony brutalnym gwałtem jaki dokonano na Szwajcarce podróżującej ze swoim mężem po Indiach. Do nas zwróciło się kilka osób z pytaniem, co się tam u was w tych Indiach dzieje, więc spieszymy z wyjaśnieniami.
Głośno się zrobiło, bo zgwałcona kobieta była Europejką, gdyby była Hinduską (a atak nie zakończył się śmiercią poszkodowanej), nikt by się tym zanadto nie przejął. Kilka miesięcy temu było bardzo głośno o historii dziewczyny, która jechała ze swoim chłopakiem nocnym autobusem. Autobus został WYNAJĘTY przez grupę mężczyzn, która chciała w nim „zapolować”.

środa, 20 marca 2013

Siedzimy... nic się nie dzieje...



W Indiach wszystko jest inne:  jedzenie, religie, pogoda, sposób myślenia, relacje międzyludzkie, ruch uliczny, wszystko, nawet siedzi się inaczej. Naprawdę!
„W przeludnionych Indiach znalezienie miejsca i odpowiednie usadzenie się to umiejętność nie do przecenienia. Tłok i bieda sprawiają, że zwykle nie ma na czym siedzieć. Więc siedzi się niejako na samym sobie.” Lalki w ogniu.
Brzmi to dziwnie, ale to prawda. Podpatrzyliśmy trochę jak siedzą Hindusi i rzeczywiście to dziwna metoda, my tak nie potrafimy. „Z kolanami przylegającymi do obojczyków i piętami przyklejonymi do ziemi zapewniają sobie dwie ważne sprawy: komfort i oszczędność przestrzeni.”

czwartek, 14 marca 2013

HOTELE W INDIACH czyli gdzie nocować



W naszej wyprawie po Azji staliśmy się specjalistami od podróży niskobudżetowych.  Z reguły wybieramy hotele, "Guest Housy" w niskich cenach, ale rozsądnych warunkach. Jak je wybieramy?
Są trzy metody:
1.Zdajemy się na oferty polecane w „Lonely Planet”. Informacje tam zawarte są wiarygodne, adresy i opisy dokładne, jedynie ceny się różnią. Każdy obiekt polecony w LP, zaraz podnosi ceny bo staje się bardziej znany i częściej odwiedzany.
2.Pytamy rikszarzy. Czasami to strzał w dziesiątkę, informujemy naszego wybranego kierowcę, że szukamy noclegu w cenie np. 400 – 500Rs i on nas wozi od hotelu do hotelu, aż coś znajdziemy.  Ma z tego prowizje w hotelach, więc mu się opłaca dostarczyć klienta. Ta metoda jest jednak trudniejsza, bo często usłyszymy, „nieee, za 500Rs tutaj nie znajdziecie hotelu, są tylko takie za 1000Rs”. Wiadomo, droższy hotel , wyższa prowizja. Trzeba więc być cierpliwym i stanowczym.
3.Podpytujemy spotkanych po drodze podróżników, co polecają. To bardzo dobra metoda, tylko nie zawsze znajdujemy takich informatorów.

piątek, 8 marca 2013

„Zabawa w chowanego” czyli kolejny indyjski absurd



Bez sprzedawcy...

„Można sobie wyobrazić Indie bez Radżastanu, pomników Indiry Ghandi, nawet bez krów, słoni i tygrysów, ale nie bez straganów” czytamy w „Lalkach w ogniu” i oczywiście całkowicie się z tym zgadzamy. Stragany i targowiska to centrum życia indyjskiego, przycichają trochę w południe kiedy słońce praży, a potem wieczorem wybuchają z jeszcze większą siłą.  Nawoływanie, zachwalanie towarów, pobrzękiwanie, machanie byle pokazać  co się ma , zaistnieć.  Fajny jest ten rozgardiasz i harmider wokół zakupów. Lubimy nasz warzywno owocowy targ w Goregaon. Nauczyliśmy się tam trochę  „ichniego” języka i nie dajemy się już oszukać. Jak ktoś woła „ ek kilo bara rupia” a potem informuje nas, że za kilo mamy zapłacić 20 Rs, to z uśmiechem mówię mu – nej, nej, bara rupia - i on już wie, tym razem z  „białym” się nie udało bo wiem, że bara to 12 a nie 20.  Poza tym mamy już swoich ulubionych „straganiarzy”, którzy nas znają i nawet „doważą” na naszą korzyść.  No więc lubimy nasze indyjskie targowanie.

środa, 27 lutego 2013

Przetańczyć całą noc – czyli mój pierwszy raz w Bollywood



Bollywood kojarzy się wszystkim ze scenami tańczonymi, więc perspektywa zagrania w scenie z tańcami brzmi całkiem zachęcająco. Każdy turysta się skusi… Noc na balu, długie, błyszczące suknie, mocne makijaże, drinki  … brzmi nieźle… ale to tylko plan zdjęciowy, wszystko to fikcja, udawanie. Suknie okazują się niepierwszej młodości, w dodatku pomięte, drinki to kolorowa woda niewiadomego pochodzenia, wykładzina poplamiona i jeszcze taniec bez muzyki, co to za taniec? Taki jest Bollywood, magia ułudy, a widz i tak się zachwyci jak zobaczy efekt końcowy. I tylko ci co zobaczyli wszystko “od kuchni” wiedzą jak to powstawało. Bo w Indiach wszystko się może zdarzyć ;-)
Dzisiaj swoje wrażenia opisuje Eunika Mołoń:

czwartek, 21 lutego 2013

W Bombaju na haju … czyli kolejna historia o indyjskich absurdach.



W krajach południowo azjatyckich z zaopatrzeniem się w “hasz” turyści raczej nie mają problemów. Częstość zaczepiania i okazji do zakupu jest aż nadto. Ale … zawsze jest jakieś ale … trzeba uważać co się robi, z kim się robi i gdzie się robi.
Dzisiejszy post będzie właśnie o przygodzie narkotykowo-sensacyjnej, w której pojawią się sceny kaskaderskie, policja, “przyjaciele”, szmal, hasz i dużo strachu. To historia “z życia wzięta”, która przydarzyła się naszemu znajomemu Felkowi.

niedziela, 17 lutego 2013

Historia jednego „shootingu” w Bollywoodzie.

Praca w Bollywoodzie bywa fajna, śmieszna, nudna, a czasami denerwująca i irytująca. Tak było tym razem. Indyjska organizacja, a raczej dezorganizacja przybiera często postać trudną do zaakceptowania, a co dopiero zrozumienia. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że plany zmieniają się z godziny na godzinę i nigdy nie można być niczego pewnym. Kładziemy się spać z nastawieniem, że rano mamy się stawić w wyznaczonym miejscu, a o 1 w nocy dostajemy sms, że miejsce się zmieniło lub "shooting" jest odwołany. Albo z kolei rano ktoś wydzwania, że teraz, natychmiast masz się pojawić na planie, dlaczego nie można było tego ustalić wcześniej?? Bo jesteśmy w Indiach i tu wszystko jest po indyjsku...                                                                                                    


piątek, 15 lutego 2013

Historia miłosna z „Happy Endem”.

Rupaly z Vasco, podczas kręcenia Dia Aur Bati Hum


Ponieważ wczoraj, Rajski jak co roku, udawał, że żadnych walentynek NIE MA, postanowiłam przynajmniej historie miłosną napisać.... A że historia prawdziwa, świeża i od tygodnia zamierzałam przysiąść nad nią więc dzień wydawał się idealny...
Historia będzie o Rupaly, naszej hinduskiej przyjaciółce, która postanowiła sprzeciwić się woli rodziców, wyjść za mąż za faceta, którego sama sobie  wybrała i co więcej wyjechać  z nim do Ameryki (bo on Amerykanin był).  Ci którzy nie znają lub nie pamiętają pierwszej części tej historii powinni przeczytać  TUTAJ.

środa, 13 lutego 2013

Dożywotne pozwolenie na bycie alkoholikiem czyli indyjskie absurdy.



Nie tak łatwo zostać alkoholikiem w Mumbaju. Ba ! Nie tak łatwo napić się piwa czy lampki wina, a co dopiero mówić o większym spożyciu!
I w cale nie chodzi o to, że trudno coś procentowego kupić, o nie ! Z tym akurat nie ma problemu. Całkiem legalnie można dokonać zakupów w „Wine shopie” czy restauracji, ale wypicie legalnie zakupionego piwa bez POZWOLENIA to już przestępstwo (?!). Okazuje się, że w stanie Maharasztra nadal obowiązuje stary przepis z czasów kolonialnych, zakazujący posiadania, transportowania i spożywania alkoholu bez pozwolenia.

piątek, 8 lutego 2013

Leczę hinduskie kompleksy.



Hindusi, podobnie jak inne narodowości „ciemnolice”, mają kompleksy na punkcie swojej karnacji. Jakoś to tak zawsze jest, że ludzie chcą tego, czego nie mają. Blondynki chcą być brunetkami, brunetki blondynkami, ja mam proste włosy a chciałabym mieć kręcone, wszystkie Europejki namiętnie się opalają, bo wiadomo, że „dziewczyny lubią brąz”, a w Azji  im bielszy tym lepszy.
No więc kiedy  mówię mojej koleżance, Hindusce:
- Jakie masz piękne włosy, takie czarne i gęste.
To ona na to:
- Coooo?! To ty masz piękne włosy, takie jasne i delikatne......
Żeby leczyć swoje kompleksy bogaci Hindusi mają dziwną modę zatrudniania „białych” dziewczyn na wesela, przyjęcia i tego typu „iwenty”.

sobota, 2 lutego 2013

Indyjskie placuszki cebulowe czyli ”onion badziewie”.



Jakoś zrobiło się kulinarnie na naszym blogu i dzisiaj znowu o jedzeniu ;-)
Na naszych domowych imprezkach coraz popularniejsze stają się moje placuszki potocznie przez nas nazywane „onion badziewie”. Nazwa wcale nie oznacza, że uważamy je za jakieś gorsze jedzenie, wręcz przeciwnie, stały się naszą  ulubioną przekąską w Indiach. Jak się okazuje nie tylko naszą , co mnie oczywiście bardzo cieszy. Ponieważ zostałam już posądzona o to, że specjalnie trzymam  w tajemnicy sekret robienia placuszków, postanowiłam wyjawić go otwarcie, niech świat pozna nasze kulinarne tajemnice;-) Ze specjalną dedykacją dla mumbajskich znajomych ;-)

środa, 30 stycznia 2013

Kulinarna podróż odchudzająca Odc. 4. Jak osiągnąłem rekordowe 79 kg. I znów przytyłem.

Historia mojego odchudzania rozpoczęła się 3 lata temu kiedy to wyjechaliśmy z Polski, ważyłem wtedy 123 kg, czyli mogę powiedzieć osiągnąłem wielki sukces! Schudłem około 40 kg!
Najbardziej intensywnym etapem mojej kuracji odchudzającej był czas pracy w nepalskim sierocińcu. Tylko dwa posiłki dziennie - dwa razy dziennie dahl bhat, czyli ryż z soczewicą. Po dwóch tygodniach zacząłem się obawiać, że mam jakiegoś tasiemca albo coś innego, co zżera mnie od środka. Ale nie, to była tylko “sieroca” dieta. Po miesiącu katowania się tymi nepalskimi specjałami moja waga spadła do 93 kg.
5 kg w ciągu miesiąca, to nie jest jakiś rekord świata, ale weźcie pod uwagę, że ja w ciągu tego jednego roku zrzuciłem 30 kg! Z czasem waga spadała coraz wolniej.
Z Nepalu przedarliśmy się do stolicy stanu Sikkim, Gangtoku. Tam przez około miesiąc mieszkaliśmy u zaprzyjaźnionych Indusów. Tutaj moja dieta została zupełnie zmieniona. Zaczęliśmy jeść znacznie częściej mięso (bo nasi znajomi innych potraw nie uznają), zaczęliśmy też sami gotować, na zasadzie: raz oni gotują, raz my. Tam też doświadczyłem zgubnych skutków jedzenia wieczorem. Oni mają taki strasznie głupi nawyk jedzenia o 22-giej lub nawet 23-ciej, po czym idą prosto spać. A co gorsza, potrawy gotowane w górskim Sikkim, bo to przecież Himalaje, są bardzo tłuste.
No i pierwszy raz w tej podróży waga nie spadła, a skoczyła do góry na 95 kg. Niby nie dramat, jak się schudło już 27 kg, ale sygnał był niepokojący.


piątek, 25 stycznia 2013

Dharavi czyli o slamsach w Mumbaju



Mumbai liczy - podobno - 20 mln mieszkańców, z czego połowa mieszka w slumsach. „Podobno” bo nikt tego dokładnie nie policzył, to dane szacunkowe.
Slamsy w Mumbaju można zobaczyć wszędzie, jeżeli tylko wyjedzie się poza „centrum” czyli Colabę i okolice. Prowizoryczne budy czy płachty materiału przypominające  namioty ustawione są w każdym miejscu „ niczyim”, przy ulicach, pod mostami, przy torach kolejowych, przy dużych, bogatych osiedlach. Przyklejone są do każdego krajobrazu mumbajskiego.

piątek, 18 stycznia 2013

Poobiednia drzemka w stylu indyjskim.

To że w Indiach ludzie śpią na ulicy to utarty slogan i nikogo już nie dziwi, nawet w Polsce. Ale oprócz układania się do snu na nocny odpoczynek Hindusi, podobnie jak wszyscy mieszkańcy ciepłych krajów, lubią zdrzemnąć się w ciągu dnia, kiedy to robi się zbyt ciepło, żeby robić cokolwiek innego. W niektórych krajach poobiednia drzemka nazywana jest sjestą, w Indiach takiego określenia się nie używa, ale chodzi o to samo. W tym czasie stragany są zamykane, czyli przysłonięte płachtą materiału, a gdzieś za ladą właściciel ucina sobie drzemkę. Ruch handlowy spowalnia, chociaż w Indiach nigdy nie zamiera...

wtorek, 15 stycznia 2013

Przez Indie w poszukiwaniu McDonalda i KFC



Po długiej przerwie wracamy do serii „Wywiady z podróżnikami”. Dzisiaj oddajemy głos Grzegorzowi z Zielonej Góry, który przez 2 tygodnie, w porze deszczowej przemierzał Indie. Oprócz typowych porad co zobaczyć i jak się poruszać, Grzegorz podpowiada jak sobie radzić jeżeli się nie przepada za kuchnią indyjską i jeszcze na dodatek lubi się mięso czyli "ryżowo warzywne papki z domieszką dużej ilości przypraw" raczej nie zachęcają. A trzeba pamiętać, że Indie to raj dla wegetarian.
Z głodu nie umrzecie;-) W Indiach też można ... czasami ... znaleźć McDonalda i KFC...

piątek, 11 stycznia 2013

Droga Joanno, czyli co nas irytuje w Mumbaju?



Niedawno napisała do nas Joanna, która wkrótce rozpoczyna pracę w Indiach. Miała bardzo wiele pytań dotyczących mieszkania w Mumbaju, kosztów, dojazdów, stosunków z Hindusami itp. No i Rajska odpowiadała jej punkt po punkcie, aż dotarła do pytania: a co wam najbardziej doskwiera w Mumbaju? Zaczęliśmy się zastanawiać i doszliśmy do wniosku, że prościej będzie odpowiedzieć co nam nie doskwiera, czyli co lubimy.
Lubimy robić zakupy na lokalnym markcie, wszyscy nas tam znają, nie oszukują, traktują jak swojaków.
Lubimy chodzić do knajpek na Mohamed Ali Road, gdzie za wypaśny obiad dla 4 osób ostatnio płaciliśmy 300RS, czyli jakieś 18 zł.
Rajska powiedziała, ze lubi pogodę, na co ja, że teraz mi jest w nocy zimno, a w kwietniu będzie mi za ciepło. Ale niech będzie, że pogoda jest na plus.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Prace na wysokościach czyli BHP po indyjsku.



Wszyscy, którzy byli w Indiach lub przynajmniej czytali „Lalki w ogniu” wiedzą, że tutaj wieżowce buduje się przy pomocy bambusowych rusztowań powiązanych linami, po których pracownicy, najczęściej na boso, przemieszczają się z zadziwiającą sprawnością i odwagą. Takie widoki można obserwować w Mumbaju niemalże na każdej ulicy, bo miasto pnie się w górę. Hindusi pracują jak mróweczki, nosząc na głowach miski z gruzem, piaskiem, cementem i to bez wyjątku mężczyźni czy kobiety, może nawet kobiety częściej bo są mniej opłacane.
Na naszym osiedlu jest nie inaczej. Rosną domy z prawej, z lewej rosną też...
Razu pewnego, zabawiłam się w obserwatora z aparatem w ręku i oto efekty. Dodam, że było to w niedzielę, w Indiach również jest to dzień wolny od pracy, ale nie dla pracowników na budowie...

czwartek, 3 stycznia 2013

Indyjska ściąga jedzeniowa.



Ile razy zdarzyło wam się w podróży, że dostajecie manu w knajpce, z zadowoleniem patrzycie, że napisana znanymi wam literami, a nie jakimiś ślimaczkami, ale w miarę czytania mina wam rzednie:
Masala Dosa, Kashmiri Biryani, Paneer Pulav czy Gobi Manchurian no i co tu wybrać, co to w ogóle jest? Dopytywanie się u kelnera czasami tylko utrudnia sprawę, więc pozostaje eksperymentować...
Zawsze zajmuje nam parę dni zorientowanie się w podstawowych nazwach lokalnych specjałów, a wszystkiego i tak nigdy nie jesteśmy w stanie rozszyfrować.
Stąd pomysł na „ściągę jedzeniową”!