wtorek, 8 maja 2012

Jak dobrze mieć przyjaciół.

  
Nasze osiedle, Royal Palms. Czyż to nie brzmi dumnie?
Żeby uspokoić wszystkich, którzy się niepokoili przedłużającą się ciszą na blogu informujemy, że żyjemy i jesteśmy w dobrym zdrowiu, czego nie można powiedzieć o naszym laptopie, który to wziął i wyzionął ducha. 
To już drugi sprzęt komputerowy, który nie wytrzymał  trudów podróży. Teraz trzymamy kciuki za numer 3-ci i zabieramy się do nadrabiania zaległości...



Do Mumbaju dotarliśmy po bardzo męczącej, 3-dniowej podróży autobusowo-pociągowej z Sikkim. Tak, tak, z Sikkim, ponieważ po wylądowaniu na ziemi indyjskiej najpierw odwiedziliśmy naszych znajomy z Gengtoku, o których już kiedyś pisaliśmy TUTAJ i jeszcze na pewno kiedyś napiszemy. Podróż z Gengtoku (stolicy Sikkim) rozpoczęliśmy wcześnie rano i od razu pojawiła się pierwsza przeszkoda. Okazało się, że mają strajk i autobusy nie jeżdżą, a trzeba dodać, że mieliśmy już, z trudem kupione, bilety na pociągi z Siliguri do Kalkuty i z Kalkuty do Mumbaju. Musieliśmy się więc dostać do Siliguri za wszelką cenę ( chociaż 3 tyś Rs jakie zaśpiewał taksówkarz trochę nas zmroziło, normalna cena to 150Rs). 

Postój taksówek na naszym osiedlu.
Tym razem (o dziwo!) to ja byłam bardziej zdenerwowana - to już nie pierwszy raz jak strajk utrudnia nam życie. Takie strajki nasilają się przed wyborami, kiedy to każda partia nagle chce pokazać, że walczy o wspólne dobro i na przykład zamyka drogę jako znak protestu przeciwko czemuś tam. Ale pieniądze z reguły załatwiają sprawę, wystarczy posmarować, żeby pojechać.
W każdym razie ja stałam wkurzona i zastanawiałam się ile to nas będzie kosztować, a Adam w tym czasie zaprzyjaźniał się z Lokalną Młodzieżą, która utknęła z podobnym problemem. Lokalna Młodzież okazała się bardzo operatywna i znająca temat. Po pewnym czasie LM uznała nas za członków swojego stada, dzięki czemu niebawem ładowaliśmy się wszyscy do jeepa. 11 osób do 7-mio-osobowego jeepa. Cena przejazdu „tylko” 300Rs za osobę.


Przy okazji przypomina mi się zabawna historia przejazdu podobnym pojazdem w innym miejscu Indii. Wg naszych norm jeep jest 7-mio osobowy:
- z przodu kierowca + 1 osoba
- w  środkowym rzędzie 3 osoby
- z tyłu 2 boczne siedzenia dla 2-ch osób.
Wg. indyjskich norm ten sam pojazd jest 11-to lub 12-to osobowy:
- z przodu kierowca + 2 osoby (czasami kierowca dzieli swoje siedzenie z jeszcze jednym pasażerem, który siedzi mu częściowo na kolanach)
- na środkowej kanapie 4 osoby
- z tyłu 4 osoby.
Wracając do naszej podróży z Gengtoku, upakowani jak sardynki w puszce ruszyliśmy zadowoleni, że jedziemy, a że ciasno, co tam, to tylko 5 godzin jazdy po krętych, dziurawych, górskich drogach. I tak stopniowo do celu. Następnym etapem był pociąg klasy sleeper (bez AC). Gorąco, że trudno oddychać, a powietrze wpadające zza okna kojarzyło się bardziej z oddechem szatana niż orzeźwieniem. Ale ważne, że jedziemy!
Nasi mumbajscy przyjaciele.
Po 3-ch dniach podróży,  zmordowani i brudni dotarliśmy na miejsce, a nasi mumbajscy przyjaciele „indyjsko –węgierscy” już czekali na nas z kolacją. Jakież to było wspaniałe. Nie trzeba szukać hotelu, załatwiać jakiś formalności, po prostu zrzuciliśmy nasze bagaże, odświeżyli się, zjedli dobrą kolację pogadali i położyli się spać w wygodnym łóżku, w klimatyzowanym pokoju. Co za luksus! Poczułam się przez chwilę jak u mamy, „cichy kąt, ciepły piec, nie ma jak u mamy, kto nie wierzy, robi błąd”. Chociaż ciepły piec w tym wypadku oznaczał chłodną klimę. Przy okazji uściski i pozdrowienia dla mojej mamy (Basia mi ostatnio napisała, że tu regularnie zaglądasz ;-).

Nasz blok w oddali.
Drugi dzień w Mumbaju to mozolne odzyskiwanie naszego mieszkanka. Wszystko wydawałoby się proste ale..... jesteśmy w Indiach. Mamy dokumenty na to, że wynajęliśmy to mieszkanie do października 2012. Na czas naszej nieobecności zajmował je ktoś inny, ale wracamy, więc mamy je odzyskać i tyle. Już od tygodnia przypominaliśmy naszemu agentowi mieszkaniowemu, kiedy wracamy. Miał dużo czasu, żeby wszystko zorganizować. Profilaktycznie przyjechaliśmy 1 dzień później, ale mamy do czynienia z człowiekiem, po którym wszystkiego można się spodziewać. Czas na przedstawienie „TegoZKtórymAdamJużNieRozmawia”.  Pośredniczy w wynajmowaniu chyba połowy mieszkań na naszym osiedlu, ale zachowuje się jakby był królem i władcą połowy Mumbaju. Przez kilka lat pracował w USA, ale wrócił i twierdzi, ze w Indiach jest dużo lepiej niż w Stanach. Dlaczego?  Ano dlatego, że tutaj można mieć służących!!! Ciekawe czy służącym też jest lepiej? 

Mini Market Warzywny ;-)
TenZKtórymAdamJużNieRozmawia zyskał swój przydomek nie bez przyczyny, a tym razem potwierdził naszą opinię o nim. Po kilku SMSach informujących kiedy wracamy otrzymaliśmy odpowiedź, że nie ma problemu, ale najpierw musimy załatwić dokumentację, więc my confused, o co mu chodzi, przecież mamy już wszystkie papiery, za które z resztą zapłaciliśmy kupę pieniędzy.  W kolejnym SMSie już nie było,  o dokumentach, tylko  próba naciągnięcia nas na podwyższoną cenę najmu oraz wadium które musieliśmy wnieść.  Ostatecznie przypomniał sobie, nasze dawno ustalone warunki i zaproponował, że możemy przejąc pokój ok. 17-tej. Pokój, owszem czekał na nas (bo gdzie miał sobie pójść), ale razem  z jego poprzednim lokatorem, który siedział na walizkach w oczekiwaniu na nowe lokum (ten chwilowo też nie miał dokąd pójść).  Podobno do godziny miał je otrzymać. No dobra, to my w tym czasie odwiedzimy naszych kolejnych mumbajskich przyjaciół „amerykański-indyjskich”, którzy już na nas czekali.

Po lewej chemiczny, po prawej budowlany:)
Dobrze, że mieliśmy u kogo posiedzieć, bo nasze odwiedziny przeciągnęły się do ok. 21-szej. Co prawda miło spędzaliśmy czas, ale narastała obawa, że będziemy spać u nich na podłodze. Po 21-szej pojawił się wysłannik, jeden ze  służących, których nazywamy PanowieCzarni, ze względu na czerń spowijającą w równej mierze twarze jak i umysły wyżej wymienionych. Spotkania z nimi mają zawsze ten sam przebieg. PanCzany przychodzi i wygłasza mowę w języku Hindi, po czym my, powoli tłumaczymy: No Hindi, English please! W odpowiedzi pada kilka zdań w Hindi, po czy następuje telefon  do  przyjaciela (TegoZKtórymAdamJużNieRozmawia). Okazało się, że szef chce pieniądze za pokój,  w którym nadal przebywa poprzedni lokator! Standartowy zagryw w jego stylu, ale nie z nami Bruner te numery! Ostatecznie pokój przejęliśmy ok 22.00, a 15 min później pojawił się PanCzarny wygłaszając kolejną przemowę, tym razem chciał chociaż część pieniędzy. O nie!!!!! Niech teraz on poczeka.  
To jak TenZKtórymAdamJużNieRozmawia potraktował nas, to jeszcze nic w porównaniu z tym , co spotkało naszego Przedmieszkacza. O 22PM dostał wreszcie klucze do pokoju, w którym:
- nie było prądu,
- nie było łóżka,
- za to była sterta gratów zwalona na środku.
Nasz Przedmieszkacz spał ostatecznie w czyimś pokoju,  a na łóżko i posprzątanie czekał jeszcze 2 dni. Prąd załatwił sobie sam. Lodówkę dostał bardzo szybko, bo już na 4-ty dzień.  
Zgadnijcie , kto odwiedził nas następnego dnia, z rana skoro świt? Oczywiście! PanCzarny. Chciał zostawić klucz z pokoju Przedmieszkacza. Gdyby po prostu pokazał klucz, wiedzielibyśmy o co chodzi, ale nieeeee....!!!!! Najpierw przemowa w języku Hindi. Prawdopodobnie PanCzarny założył, że podczas nocy zrobiliśmy znaczne postępy w nauce tego języka. Już nie próbujemy mówić do niego prostymi angielskimi słowami, tylko czystą Polszczyzną tłumaczymy mu nasz punkt widzenia. Efekt – ten sam. Kiedy PanCzarny stwierdził, że nie poczyniliśmy postępów w mowie Hindi uznał, że tylko telefon do przyjaciela uratuje sprawę.
Jak dobrze mieć przyjaciół!

4 komentarze: