piątek, 5 października 2012

Indie jak słodko – kwaśne cukierki.



„Indie... są za trudne dla mnie... niestety.”
Kasia Krawiec z racji zawodu w podróże wybiera się tylko w czasie wakacji, ale pora deszczowa w Indiach nie taka straszna, więc nie stanowiła problemu.  To nie był jej pierwszy kraj azjatycki wiedziała więc mniej więcej czego się spodziewać, jednak ... najbardziej zawiodła się na ludziach. Pozostały  negatywne odczucia, ale też przeświadczenie, że to fascynujący kraj, warto go odwiedzić i poznawać wszystkimi zmysłami.


1.      Skąd pomysł, żeby przyjechać do Indii? Jakie były twoje oczekiwania?

To była bardzo spontaniczna decyzja: od kilku lat poznaję Azję, byłam w Tajlandii, Kambodży i w Chinach no i… po prostu przyszedł czas na Indie. Przyznaję, że z tych krajów mam bardzo ciepłe wspomnienia i na przykład do Tajlandii wrócę na pewno. Jeśli chodzi o Indie to moje wrażenia są takie słodko-kwaśne – jak moje ulubione cukierki. Czasem zbyt kwaśne, ale właśnie dlatego nie są nudne i za to je lubię. 

2.       Zwiedzałaś Indie w porze monsunów (lipiec - sierpień) czy deszcze bardzo dawały wam się we znaki? Co myślisz o wyjeździe do Indii w tym czasie?
Myślę, że określenia „pora deszczowa” (Chiny, Tajlandia) czy „pora monsunowa” (Indie) to określenie bardzo już „przeterminowane”. Niestety. Oczywiście bywają bardzo silne deszcze, ale pora deszczowa powoli zaciera swoje granice: deszcze nie są już tak obfite i często się opóźniają.  Dla turystów to może dobra wiadomość ale dla wielu milionów Hindusów to po prostu katastrofa… Rolnicy z utęsknieniem czekają na deszcze i czas jego nadejścia to prawdziwe święto dla nich. 

Ulica w czasie monsunu

Przecież ich życie zależy od monsunu – nadal większość upraw jest nawadniana wodą deszczową – brak deszczu to brak jedzenia. Udało mi się przeżyć jeden monsun w czasie miesięcznego pobytu – na przełomie lipca i sierpnia. Nareszcie wiem jak to wygląda. A wygląda tak, jakby ktoś wiadrami wodę lał. Drzewo, pod którym sobie stanęłam, momentalnie zaczęło przeciekać, ulica zamieniła się w rwący potok i płynęło sobie to wszystko zabierając ze sobą tony śmieci... Przepływały kolejno obok mnie papiery, resztki jedzenia,, szmaty... Zauważyłam, że od biedy w Indiach można się kompletnie ubrać, podczas spaceru kompletując powoli strój: tu leży koszula, co prawda z jednym rękawem, ale zawsze, tu bucik, jak się ma szczęście, to kilka metrów dalej można znaleźć drugi do pary:), tam pasek, tu spodnie i … elegancja „made in India” gotowa. A jaka oszczędność! 

3.       Jakie miejsca zwiedziłaś, które z nich mogłabyś polecić, które nie warte są oglądania? Określ ranking swoich destynacji.

Udało mi się zwiedzić parę miejsc, ale zdaję sobie sprawę, że to jedynie malutki okruszek Indii. Okruszek, który jedynie daje przedsmak tego, co mogłoby mnie spotkać, jaki smak miałyby Indie, gdybym zobaczyła więcej. Na razie pozostał leciuteńki smak na języku i delikatny obraz w głowie. Mój ranking będzie bardzo subiektywny i na pewno znajdzie się wielu podróżników, którzy złapią się za głowę… Dla mnie wartość miejsca nie zależy od nagromadzonych zabytków, ale od spotkanych ludzi, mojego samopoczucia w danym dniu…

KHAJURAHO -  dlatego pierwsze miejsce, bo mam fioła na punkcie świątyń, podobnie było w Ayutthai czy podczas zwiedzania Angkor Watt… Dla mnie to wieki zaklęte w kamieniu – piękne i nieruchome a jednocześnie tak pełne wyrazu.

Świątynia Lotosu w Delhi
RISHIKESH (Haridwar) – wielki plus za atmosferę… Okazało się, że akurat jest święto boga Siwy i ciągną zewsząd nieprzebrane tłumy pielgrzymów z całych Indii. Miasto jest niewiarygodnie kolorowe, pomarańczowe głównie i... okropnie duszne i głośne – ale tylu ciekawych ludzi nie spotkałam nigdzie (no, może w Varanasi). 
A pielgrzymi jak zaczęli wędrować  przez cały wieczór, całą noc, tak ciągnęli przez kilka najbliższych dni. Nie wiem skąd ich się tyle bierze... Wszyscy idą nad rzekę. Główny ghat (rodzaj schodów, schodzących do rzeki) zbudowany został w tym miejscu, gdzie Ganges rozlewa się na równinę. Hindusi wierzą, że to tutaj woda ma największą siłę obmywania z grzechów


ORCHHA - Orchha jest bardzo mała, nie ma tu tylu ulicznych przekupniów, tak natrętnych jak w Khajuraho. W Khajurho czas, szczególnie wokół świątyń, się zatrzymał. Tutaj w Orchhy – mam wrażenie jakby się pomieszał. Trochę tradycji, gdzie nie gdzie ciut nowoczesności, jak sadhu z komórką :) np. ludzie nie mówią tu zbytnio po angielsku. Chciałam kupić od Pani ciapatkę, bo widziałam jak piecze na ulicy, bezpośrednio na ogniu, a nie na patelni. Na początku nie rozumiałam, dlaczego nie chce nam sprzedać, ale potem okazało się, że były przeznaczone na rodzinny obiad. Pani po prostu przygotowywała posiłek :) Dała nam w końcu nie jedną, a dwie.

AGRA – o wyborze zadecydowała moja słaba wola… Bo jak tu być w Indiach i nie zobaczyć Tadż Mahal? Zachowałam się jak typowa turystka i tyle. No to ruszam na podbój Tadż Mahal. Hotel Sheela jest wspaniale usytuowany, dosłownie 2 minuty od wschodniej bramy Tadż Mahal, ale... po bilety trzeba się udać ponad 2 km w... przeciwną stronę. Pytam się i rikszarza, i pana sprzedającego bilety, gdzie tu logika i obaj mi odpowiadają, że to „rząd”, co wiele zresztą mi nie wyjaśnia. Tzn. domyślam się, że to sprawka rządzących, ale w jakim celu?    W każdym razie Tadż Mahal naprawdę robi wrażenie. Warto.





VARANASI - Oczywiście cały urok miasta kumuluje się nad Gangesem – ale czy to urok, czy nie można by dyskutować. Na wschód słońca nie zdążyłam, ale widziałam rytualne kąpiele, potem praczki, które suszyły na wietrze swoje kolorowe kilkumetrowe sari.  Varanasi jest najważniejszym ośrodkiem kultu nad Gangesem. Jak tłumaczyła nam współpasażerka z pociągu, każdy pobożny wyznawca hinduizmu chce przynajmniej raz w życiu zanurzyć się w wodach świętej rzeki, by zmyć swe grzechy. Wierni schodzą do wody po słynnych ghatach – ogromnych kamiennych schodach, ciągnących się wzdłuż nurtu, które w pewnych 
miejscach są cały czas mokre i śliskie jak cholera. Jest tu ponad 100 ghatów. Varanasi jest jak do tej pory najbrudniejszym miejscem jakie widziałam. Pełne wąskich uliczek, oczywiście już się zgubiłam. Nie za bardzo jest gdzie jeść, bo wszystko pełne. W końcu w małej knajpce zamówiłyśmy poori z sosami. Cena 40 rupii. Stwierdziłyśmy, że może być ostre i weźmiemy tylko 1 danie na 2 osoby. Zamiast jednego, dostałyśmy 2 talerze, a zamiast 40 za danie (czyli 80 za 2) zapłaciłyśmy 30 rupii za wszystko. No i jak to rozumieć...


AJANTA - Ajanta to wielki kanion, który przez większość roku wypełnia na dole rzeka, przynajmniej tak mówi „helping man”, który się napatoczył (250 rupii – chodzi za nami, nosi nam wodę i buty, a tak w ogóle... to nie jest w ogóle potrzebny, no ale łośki się dały naciągnąć...), no a teraz ani rzeki ani wodospadu niet... Na wysokości kilkuset metrów w skalach wydrążone są jaskinie, które pochodzą chyba z XVII wieku.  Przepiękne rzeźby i obrazy na ścianach dają jakąś namiastkę tego, jaki wpływ na ludzi miała religia na przełomie wieków. Ja się chyba już źle trochę czułam, zmęczenie robi swoje, bo na mnie ta „mowa wieków” jakoś nie robi wrażenia... Faktem jest, że zadziwia ogrom detali, z jakimi oddane zostały naścienne malowidła i rzeźby: epizody z życia Buddy, całej jego rodziny chyba :) oraz wcześniejszych jego wcieleń. Ja jednak myślę już o kolejnej nocy w pociągu...


Ostatnie miejsce to Delhi. Generalnie nie lubię dużych miast. Bardzo ciekawy był dla mnie np. Targ przypraw i Quitab Minar. 

4.       Plusy i minusy Indii. Dlaczego Indie okazały się za trudne? Co cię zraziło? Czy coś ci się jednak podobało?
Plusy:
 - przepiękne wiejskie pejzaże i zapachy unoszące się z ulicznych straganów,

 - Ganga Aarti, ceremonię ognia, która trwa ok. 30 minut tuż przed zmrokiem nad brzegami Gangesu (uczestniczyłam w kilku – Rishikhes oraz Varanasi). Na wodę puszczane są płonące łódki z liści, wypełnione kwiatami, a mistrzowie ceremonii roznoszą ogień wśród zgromadzonych na brzegu. Za bardzo nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale wygląda to po prostu bajecznie i można chłonąć wszystkimi zmysłami.
 Indyjska melodia (niestety z głośników, ale jak się za bardzo nie przypatrywać co skąd pochodzi – to ujdzie), odbija się echem po Gangesie, który już powolutku zasnuwa mgła. Do tego dym z lampek i mamy lekko przydymiony, magiczny pejzaż. Mężczyźni tańczą z latarenkami w kształcie piramid, potem zapalają ogień w lampkach kształtem przypominających te z baśni o Alladynie, na koniec wylewają pachnące olejki do Gangesu. 
Swój klimat to ma, trzeba przyznać, kobiety roznoszą płatki kwiatów, z którymi nie za bardzo wiem co zrobić, a które wybitnie przeszkadzają mi w robieniu zdjęć.  Po ostatnich dźwiękach melodii wszyscy zebrani na brzegu podchodzą do Gangesu i zanurzając dłonie, oblewają się wodą. Nie chcę obrażać niczyich uczuć religijnych, ale ja za kontakt z gangeską wodą serdecznie dziękuję. Chyłkiem więc się wycofuję.

- jedzenie – generalnie jestem wszystkożerna, ale najbardziej zasmakowały mi
a) chlebki nan – rodzaj cienkiego pieczywa. Smaczne i pożywne.
b) dal – sos do polania ryżu z soczewicy, oraz dosa – cienki placek naleśnikowy z warzywami, jajkiem i przyprawami.
c) curry z tofu


d) lassi – wspaniale gasi pragnienie, jeśli jest zimny oczywiście
e) poori – pusta bułeczka w środku – podczas pieczenia nadyma się jak balon, podana z cienką zupką z soczewicy i łyżką warzyw przeokropicznie przyprawionych – czad zupełny. 
Jak zobaczyłam jak gościu rzuca kulkę ciasta na blat, to wolałam odwrócić oczy i sama przed sobą udałam, że nic nie widzę. Blat się kleił, nożem można by zeskrobywać resztki poori, które pamiętają pewnie zeszły sezon albo i kilka wstecz. Geslerowa powiedziałaby „K..., jaki wy tu macie syf!” Oczywiście z piip. No cóż. Geslerową nie jestem. Placuszek zjadłam. I... smakował.


- atmosferę nad Gangesem – mogłabym przesiedzieć nad brzegiem cały miesiąc ;-)  To chyba czas toalety wszystkich Hindusów, zmierzają nad brzeg rzeki z ręczniczkami i przyborami toaletowymi. Jedni czyszczą zęby jakimiś patyczkami,  inni się cali namydlają, a jeszcze  inni załatwiają własne potrzeby i... to wszystko spływa do Gangesu.  Zawsze na jakimś ghacie urzędują pracze i praczki. Bielizny od groma, fajnie wyglądają kobiety jak suszą swoje sari, jakby miały wielkie chorągwie w rękach. 


-  hinduską wieś – obojętnie w jakim regionie – dla mnie krajobrazy wiejskie pozostaną urocze a ludzie jeszcze nie zepsuci pieniędzmi… Domki malutkie i ulepione z gliny, czasem z ręcznie robionych cegieł czy z kamieni. Po dróżkach chodzą psy, koty, świnie, bawoły i krowy. Bawoły to najczęściej tkwią oblepione błotem od czubka rogów po koniec ogona w bajorkach i przeżuwają. Mają uroczo durne wyrazy pysków, szczególnie jak patrzą się na człowieka wprost. A jak przeżuwają, to mam wrażenie, że szczęki wypadną im z bocznych zawiasów. Ale nie. Jakoś się trzymają. Kobiety biorą wodę ze studni i noszą ją na głowie. 
Plątanina kabli

 
Mniejsza z tym, jeśli to jakieś naczynie, to jeszcze fajnie wygląda, ale zdarza się, że kobieta niesie butelkę po coli wypełnioną wodą na czubku głowy. Wtedy to wygląda fantastycznie:) We wsiach chyba nie ma elektryczności, bo nie widzę plątaniny kabli. Pewnie siedzą przy świeczkach albo idą spać z kurami.   Wody też nie ma w domach, bo na każdym placyku są przedpotopowe studnie, które chyba służą za punkt spotkań mieszkańców. Tutaj siedzą, rozmawiają, czerpią oczywiście wodę, myją się i nas obserwują.  

Dla mnie jednak bardziej interesujące jest zanurzenie się w indyjską wieś. To już nie „wsie – rezerwaty”, jakie widziałam w Chinach, czy Tajlandii, a rzeczywiście odcięte od świata miejsca, gdzie nawet dzieciaki nie wołają za często „money”, ale już podejrzewam, że rodzice niedługo zaczną tego uczyć swoje pociechy. Dla mnie to Indie w czystej postaci. Dla nich pewnie normalność – dla mnie średniowiecze. Pasterze kóz czy bawołów siedzący na drodze, to obraz wyjęty z podręcznika czy książki podróżniczej. Dzieci bawiące się kawałkiem drewna czy klapkiem, bądź biegające za toczącą się oponą, ale i berbecie ledwo umiejące chodzić i mówić, ale jednak „rupies” to już powoli kojarzą... Ale są też szkraby cieszące się z cukierka czy małego batonika. 

Wszystko zależy od stopnia „przesiąknięcia” zachodnimi turystami i wpływu tychże na mieszkańców. Łebki biegające za tobą, którzy niby nic od ciebie nie chcą, tylko podszkolić angielski (akurat), a w rzeczywistości zręcznie, acz niezauważalnie kierujący cię w stronę ich sklepów, w nadziei na wydojenie naiwnego turysty i niezły zarobek, ale i chłopak przejeżdżający obok na rowerze i rzucający „miło cię widzieć” bez żadnych podtekstów i znikający w sinej dali, czy kobiety mijające cię na drodze z pozdrowieniem „namaste” i nawet się za tobą nieoglądające. Ta... Zawsze są dwie strony.

No a teraz minusy, a może nie minusy bo przecież nie mam do tego prawa. Jestem w Indiach gościem, ja powinnam się dostosować do przyjętych obyczajów, zachowań, nawet jeśli wydają mi się nieco … szokujące, dziwne czy nie do przyjęcia.


- fałszywi sadhu. Prawdziwy Sadhu jest nomadem. Nie ma nic. Całe życie poświęca temu, aby wyzwolić się z „mokshy”, reinkarnacyjnego koła wcieleń, by stać się jednością z Bogiem. Żyje z tego, co otrzyma od ludzi, nie prosi o nic. Widziałam wielu takich ale  część, na moje oko to zwykłe cwaniaczki, które chcą wyciągnąć jak najwięcej kasy od ludzi. Zatrzymuje mnie jakiś pseudo – Sadhu i maluje pomarańczową kropkę na czole, oferując w zamian błogosławieństwo różnych bogów. Oczywiście, im więcej kasy dasz, tym więcej błogosławieństw otrzymasz.

Sadhu z komórką

- chciwość, pazerność większości Hindusów, oraz, co dla mnie okazało się już nie do przełknięcia – kapłanów świątyń – Pamiętam jak po świątyni jinijskiej w Delhi oprowadzał mnie bardzo chciwy kapłan (oprowadzał zresztą to dużo powiedziane – zaświecił światło i chodził za mną krok w krok) Bardzo zresztą był niecierpliwy – przebierał nogami i nie pozwalał nawet porządnie się rozejrzeć, a na dodatek bardzo naciskał na DOBROWOLNĄ opłatę na świątynię... Fascynujące ale również bardzo smutne  jak uśmiechy zacierają się od razu, jak  Hindusi zdadzą sobie sprawę, że z pieniędzy nici, bo biały turysta nie da się nabrać… Nawet „do widzenia” nie chce im się odpowiedzieć.

- niekompetencję kierowców autobusów –przytoczę historyjkę… Chcemy dojechać w pewne miejsce – Waterfalls kilka kilometrów za Rishikhesem. Pokazuję kartkę kierowcy, kiwa głową i jedziemy, przyjemność ta kosztuje 10 rupii od osoby. Nie mam pojęcia, jak autobus może jechać po górach i na zakrętach z taką szybkością. Obijamy się jak muchy w butelce. Jak na moje oko, to jedziemy już za długo, z 5 minut. No ale skoro kierowca wie gdzie... Po kolejnych kilku minutach nie wytrzymuję i przesuwam się do przodu – pytam, gdzie te wodospady. 

Kierowca budzi się i zatrzymuje pojazd i mówi, że mamy wysiadać. Dopiero jak położyłam stopy na ziemi mówi, że musimy się ze 2 km wrócić w przeciwną stronę. 

Myślałam, że mnie szlag trafi. Trochę się awanturuję, aż przychodzi z naprzeciwka policjant, dopytuje się o co chodzi i zaprasza na swoją stronę, na plastikowe krzesełka. Po kilku minutach zatrzymuje autobus jadący w przeciwną stronę, tłumaczy kierowcy, gdzie mamy jechać. No to wracamy. Dam głowę, że zajedziemy z powrotem do Rishikheshu. Kiedy mijamy przydrożną restaurację „Waterfall inn”, a kierowca się nie zatrzymuje, pytam czy to przypadkiem nie tu. Zanim jednak może się zatrzymać mija kolejnych paręset metrów. I znowu pokazuje nam ręką, że trzeba odrobinę zejść na dół. Czyli tak sobie podjeżdżamy i przejeżdżamy i za każdym razem wracamy. Na szczęście tym razem nikt nie bierze ode mnie pieniędzy.  W przydrożnej  restauracji  nie wiedzą gdzie są wodospady, do których wejście mają dokładnie na przeciwko. Podejrzewam, że to dlatego, że nic nie chciałam zjeść.


- chaos na indyjskich dworcach, brak kompetencji (no i znajomości angielskiego) wielu pracowników, częste próby oszustw i wymuszania kupna nowego biletu. A wygląda to tak: Wchodzimy na stację, przechodzimy przez bramkę i... oczywiście łapie nas gostek w mundurze. Każe sobie pokazać bilet, ogląda go i mówi, że pociąg został anulowany i trzeba kupić nowy bilet. Oczywiście wszystko to bzdura. 

- KIEROWCY nawet jeśli droga wije się serpentynami stromo pod górę  kierowcy hinduscy: wyprzedzają na trzeciego, jadą prosto na pojazd z naprzeciwka, wymijają dopiero w ostatnim momencie, na zakrętach nie zdejmują nogi z gazu... Nasz kierowca do wyjątków niestety nie należał. A jestem coraz wyżej, z mojej strony przepaść, szukam w dole sławetnych wraków ciężarówek, które nie zdążyły się wyrobić na zakrętach, niestety albo może i stety, żadnego nie widać. Za to po obu stronach drogi „złote myśli” typu: „jedź wolniej – żyj dłużej”, „ciesz się pięknem natury – wybierz życie”, „zwolnij – warto”, itd. Tylko, że z moich obserwacji wynika, że to czysta teoria, bo nikt się do tego nie stosuje. Jeżdżą jak wariaci. Jakoś jednak dojeżdżamy na miejsce, kierowca jest bardzo z siebie zadowolony – nie wiem dlaczego.

- zawyżanie rachunków hotelowych – kolejna historia ;-) Przy wymeldowaniu z hotelu Alka w Varanasi facet zawyżył mi rachunek za hotel o 250 rupii. Ale ja się nie dam, trochę to śmieszne wykłócać się o jakieś 15 zeta, ale mam czarno na białym, że miało być 950 rupii za noc z AC (a było prawie pół tej klimy na dodatek). Pokazałam mu mail – on powiedział, że ceny wzrosły w górę, a ja na to, że rezerwowałam za tyle i więcej nie dam. Coś tam pomruczał, ale już się nie stawiał.


5.       Z tego co wiem większość biletów na pociągi miałaś wcześniej zabukowane, odpadły problemy z szukaniem wolnych miejsc. Jakimi klasami głównie  jeździłaś? Jak oceniasz środki transportu?

Jeździłam klasą pierwszą, druga i trzecią AC. Bilety już miałam zabukowane przez internet, oprócz incydentów opisanych wcześniej (oszustwa mające na celu zmuszenie do kupna nowego biletu), to większych niedogodności nie zauważyłam. Na kilkanaście pociągów jeden spóźnił się o około 40 minut, reszta kursowała w miarę punktualnie.

Bardzo często brak tablicy odjazdów i przyjazdów AKTUALNEJ znaczy się, bo zawsze coś wisi ale niekoniecznie pociągi jadą wg tego rozkładu. Czasem, jak stacja jest mała niby nie ma problemu, bo jeśli pociąg nie odjedzie z 1 peronu to odjedzie z 2 :) Tyle, że... tutaj nie ma przejścia. Na wielu zresztą stacjach nie ma przejść, albo jeśli są, to tak daleko, że wszyscy ładują się i przechodzą przez tory. Nawet jeśli nic nie jedzie i nie byłoby to niebezpieczne, to ja dziękuję tarabanić się tak po nasypie z plecakami.  Ceny  przystępne dla polskiego turysty.
Obrazki z okien pociągu są najciekawsze:) Właśnie stoi pociąg, chyba przez godzinę i nikt nie wie dlaczego, a tutaj pod moje okienko podchodzi  Sadhu z jakimś uczniem chyba, pyk, pyk, rozkłada sobie kocyk kładzie się na brzuchu i dawaj – uczeń po nim chodzi i masuje. Mijane po drodze wsie to uczta dla zmysłów… Szkoda, że najczęściej okna są tak brudne, że mało co widać…

6.       Jak wyglądały twoje kontakty z Hindusami? Jak ich oceniasz? (chęć udzielania pomocy, znajomość angielskiego, otwartość, interesowność).
Niestety miałam przyjemność z osobami, których chęć pomocy była proporcjonalna do interesowności – za każdą informację żądali pieniędzy – czasem wprost, a czasem opowiadając ckliwą historyjkę o stracie pracy, chorobie dziecka.  To, że Hindusi są interesowni już mnie nie dziwi. Za każdym razem spotkane dzieci, małe berbecie ledwo potrafiące mówić – znały jedno słowo „rupies” bądź „dolar”. Nie powiem, żeby traktowanie mnie jak dojną krowę było przyjemne...

7. Jakich rad możesz udzielić osobom wybierającym się do Indii po raz pierwszy?

Błogosławię niebiosa, że nie był to dla mnie pierwszy azjatycki kraj – miałam jakie takie wyobrażenie o tym co może mnie spotkać – klimat, brud, miasta (podobnie było i w Chinach i Tajlandii), jednak zdecydowanie zawiodłam się na ludziach – chyba, że miałam do nich wyjątkowego pecha. Przed przylotem do Indii przeczytałam  wiele blogów i mniej więcej wiedziałam czego się spodziewać, jednak kontrast między Chińczykami  czy miłymi Tajami – był dla mnie zbyt wielki. Zdaję sobie sprawę, że moje negatywne odczucia, to nie wina Indii tylko moja. Widocznie zbyt mało przeczytałam  na temat tego kraju i nie za dobrze się przygotowałam (psychicznie) na wyprawę.  To fascynujący kraj i pewnie kiedyś tam wrócę. Tak więc radzę jechać i poznawać ten kraj wszystkimi zmysłami.






3 komentarze:

  1. Kasiu,czy po Chinach podrozowalas indywidualnie?
    Grazyna/pierwszy wywiad/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń