wtorek, 9 października 2012

Uwaga na wolontariaty AIESEC -u w Indiach! Cz. 2




Dzisiaj 2 część historii studentek, które chciały czynić dobro w Indiach za sprawą organizacji AIESEC. Pierwsza część TUTAJ. Tym razem głos oddajemy Tosi Zarakowskiej, która po raz pierwszy była na takim wolontariacie i zdecydowała się na dwa programy, w dwóch różnych miejscach Indii. Pierwszy w Chennai był w miarę ok, ale drugi w Suracie to już katastrofa...  ale cała historia dała jej wiarę w siebie i niebywałą siłę wewnętrzną.  Przeczytajcie jak to było...

1.Skąd wziął pomysł wyjazdu na wolontariat z AIESEC-iem i dlaczego do Indii? Czy to była twoja pierwsza współpraca z tą organizacją?


Z organizacja zapoznała mnie rok temu moja przyjaciółka Gosia. Jednak w tym okresie, dostałam się do programu wymiany Studenckiej Erasmus, a jako że była to moja ostatnia szansa (gdyż byłam już na ostatnim roku studiów) wybrałam w pierwszej kolejności Erasmusa.
Po powrocie z półrocznego okresu studiów w Portugali, moje życie miało być idealne jak na samym Erasmusie. Mimo to dość szybko zderzyłam się z rzeczywistością… Wszystkie plany, cudowne wizje życia po powrocie legły w gruzach, dlatego też postanowiłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie szybka ucieczka (zaraz po zakończeniu studiów w czerwcu). Do Aieseca zapisałam się dość spontanicznie, reszta toczyć zaczęła się już sama zaskakująco szybko. Była to moja pierwsza współpraca z organizacją.
Indie były założeniem od górnym,  już od powrotu z pierwszej wyprawy do tego kraju (3 lata temu) w głowie snułam plany kiedy, jak i za co tam wrócić. Dzięki Aiesecowi problem rozwiązał się sam ;-)

2.Co ci zaproponowano, jakie były ustalone warunki? Ile kosztował cię ten wyjazd? Jaki program wybrałaś?
Zapisując się na wolontariat, chciałam zostać w Indiach minimum 3 miesiące, w związku z czym zapisałam się na 2 programy wolontariatów (gdyż zazwyczaj projekty wolontariatów oferował współprace na jedyne 6-8 tygodni).
Pierwszy projekt odbywała się w Chennaiu/Madrasie i umowę podpisałam na 6 tygodni. W umowie  miałam zapewnione zakwaterowanie oraz wyżywienie. Wolontariat ten obejmował pracę w sierocińcu Good Life Centre. Ja ze względu na swoją skromność nie wypytywałam o żadne szczegóły dotyczące warunków pracy, mieszkania, gdyż uważałam, że to nie wypada skoro dają mi to wszystko za darmo. Mieszkanie było rewelacyjne, miałam własny pokój z moją osobistą łazienką, łóżkiem (co może wydawać się śmieszne ale było dobrobytem), z klimatyzacją. Jedynym minusem było to, że mieszkanie dzieliłam z hinduskim dziadkiem (lak ok 60). Ale jak to bywa strach ma wielkie oczy, a dziadek okazał się przyjemnym i niegroźnym współlokatorem, a czasem nawet dostarczał nie lada rozrywek ;-) Praca była bardzo ciężka, gdyż w sierocińcu było ok 160 dzieci, w tym 40 upośledzonych umysłowo lub fizycznie,  jak się okazało po przyjeździe byłam jedyną wolontariuszką w ośrodku, która wbrew informacji zawartej w „ogłoszeniu” nie dostała specjalistycznego treningu przed przystąpieniem do pracy z dziećmi upośledzonymi. Jedzenie było zagwarantowane codziennie, jednak czego  można się spodziewać po sierocińcu, który ledwo wiąże koniec z końcem 3 razy dziennie, 5 dni w tygodniu te same dania…

W swojej pracy oprócz pracy z dziećmi, która opierała się na edukacji językowej (podstawy słownictwa angielskiego, edukacji międzykulturowej, wspólnym oglądaniu kreskówek Tom&Jerry czy koncertów Michaela Jacksona (co sprawiało dzieciom nie lada radość)) zajmowałam się również stroną marketingową ośrodka Good Life Centre. Stworzyłam dla nich profil na Facebooku, tłumaczyłam stronę internetową na język polki, wysyłałam listy do dużych polskich korporacji z prośbą o nawet najmniejszy datek.
Z przebiegu projektu jestem bardzo zadowolona, gdyż czułam, że robię coś ważnego i dobrego dla innych. Jedynym minusem było to, że AiesecChennai nie poinformował mnie wcześniej, iż na tej praktyce będę jedynym wolontariuszem (w związku z czym po moich licznych zażaleniach, groźbach zerwania umowy lub jej skrócenia przysłali mi jeszcze jednego wolontariusza z Wietnamu( co świadczy o ich zainteresowaniu moją sytuacją :-)

Noclegownia w Suracie
Z drugim projektem było znacznie gorzej… Nauczona  już po Chennaiu zanim dojechałam do kolejnego punktu Indyjskiej przygody – Suratu, wymieniłam wiele maili z osobą, która była członkiem Aiesec Surat. Zapytałam o ilość wolontariuszy na projekcie, ilość ludzi w mieszkaniu, warunki zakwaterowania (dostęp do wody ciepłej). Dowiedziałam się, że w projekcie ma uczestniczyć około 15 osób, zakwaterowana będę w domu dla wolontariuszy z Suratu, który posiada 6 pokoi, a mieszkać w nim będzie 30 osób. Woda będzie, ale nie będzie ciepła.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami przyjechałam do Suratu 2,5 tygodnia po oficjalnym terminie rozpoczęcia projektu HIV/AIDS.
Poznałam ludzi i mieszkanie… Okazało się, że projekt ruszył dopiero 5 dni przed moim przyjazdem po wielkich walkach i interwencjach innych wolontariuszy, dom to była rozpadająca się brudna ruina, w której na tamten moment mieszkało ok 42 osób (część spała w kuchni na podłodze lub balkonach), ja zostałam zakwaterowana w piwnicy na materacyku o grubości 1cm na podłodze. W domu od 2 dni był problem z wodą i prądem, prąd wrócił następnego dnia, ale wodę przez okres 5 dni mieliśmy zaledwie 2h dziennie w godzinach porannych (8-10), a i tak było jej stanowczo za mało na prysznic dla 30-42 wolontariuszy (liczba ciągle się wahała).
Toaleta w Suracie
 Już nie wspomnę o tym, że aby skorzystać z toalety trzeba było iść do kawiarni obok,  kupić sobie napój a następnie skorzystać jak człowiek z łazienki. Sam projekt nie był tym czego oczekiwałam, wiele się nauczyłam o sytuacji HIV i AIDS w Indiach, lecz czułam się bezużyteczna gdyż oczekiwałam, że będę komuś pomagać, a jedyne co to jeździliśmy po kolejnych szpitalach i ośrodkach  poznając ich historię. W związku z tym, że warunki zakwaterowania były tragiczne i projekt sam w  sobie miał mało wspólnego z wolontariatem po tygodniu postanowiłam zrezygnować i ruszyć na podbój Indii jako traveller!

Wyjazd jeszcze nie wiem ile mnie kosztował, sam bilet 2500pln, wiza 224pln, na życie założyłam sobie 10$ dziennie i w zasadzie swobodnie udawało mi się za to wyżyć do czasu moich prawdziwych indyjskich wakacji w Kerali i na Goa, gdzie zdecydowanie mniej liczę się z wydatkami. Ale około 72 dni żyłam za 10$ następnie przez 16 ostatnich dni podejrzewam, że będę wydawać około 20$ dziennie.

3.Jak wyglądały realia po przyjeździe do Indii?
Indie po przyjeździe nie były dla mnie zaskoczeniem gdyż jak wspominałam była w nich 3 lata temu i marzyłam o powrocie. Jedynym szokiem były informacje, że jestem jedynym wolontariuszem i to niebywałe uczucie samotności (które w takim wymiarze nigdy wcześniej mnie nie dopadło). A właśnie to parszywe uczucie i spotykane na każdym kroku w sierocińcu przykre obrazki, biednych i niechcianych dzieci spowodowały u mnie ogromny kryzys, który trwał około 2 tygodni i niewiele brakowało a zaprowadziłby mnie do Polski. Jednak zacisnęłam zęby i wytrwałam, co teraz wiem było jedną z moich najlepszych decyzji  w życiu.

Niektórzy nocowali na balkonie

4. Jaki był twój kontakt z organizatorami?
Jako członek Aieseca zostaje przydzielony Ci opiekun, tak zwany EP Buddy. Mój w Chennaiu był wspaniały, w najtrudniejszych chwilach nawet on mnie wspierał. Może nie do końca był kompetentny w tym co mówił, ale udawało się to zweryfikować inną drogą, mimo to odpisywał szybko, dzielił się własnymi wspomnieniami, próbował znaleźć wszystkie możliwe rozwiązania, interweniował mailowo do strony Indyjskiego Aieseca.  Jestem mu bardzo wdzięczna za to wszystko. 

5. Jak ostatecznie zakończyła się twoja przygoda?
Przygoda zakończyła się lepiej niż tego oczekiwałam. Praca w Chennaiu w sierocińcu była dla mnie niebywale owocna. Byłam szczęśliwa dając tym dzieciakom uśmiech i robiąc coś dobrego. Dała mi wiarę w siebie i niebywałą siłę wewnętrzną, bo teraz wiem, że wytrwam wiele a jeszcze więcej mogę osiągnąć w życiu!
Jestem bardzo szczęśliwa, że wytrwałam i dałam rade podołać tym wszystkim trudom.
Tak samo się cieszę z rezygnacji z współpracy z Suratem :-) dzięki termu miałam okazję zagrać w Bollywoodzie, zwiedzić nowe i wspaniałe miejsca w Indiach, zaplanować właśnie odbywające się wakacje ;-)
Zostało mi w Indiach jeszcze 11 dni i mam nadzieję, że każdy będzie lepszy od poprzedniego i wszystko ostatecznie skończy się fantastycznie!

6.Jakie porady i wskazówki mogłabyś udzielić innym studentom, którzy zastanawiają się nad takim wolontariatem?
Po pierwsze zadawajcie pytania. Zero skrupułów, gdyż AiesecIndia nie ma skrupułów! Pytać należy o wszystko, nawet to co wydaje się dla Wam głupotą.
Z drugiej strony polecam taki wyjazd. Nawet jak nie wytrzymasz i wrócisz, to i tak wiele skorzystasz, nauczysz się i poznasz świata i ludzi. A jeśli wytrzymasz to dostaniesz niezła szkole życia, a tego doświadczenia już nikt nigdy Ci nikt nie odbierze. A nauki wyniesione stąd, z Indii są naukami niepowtarzalnymi.

10 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze, ze nagłaśniacie takie sprawy. Ciekawy wywiad!No i znów wszystko skończyło się w Bollywood..:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie nas to złości, że tylu młodych ludzi z zapałem i chęcią pomagania przyjeżdża tutaj, a oni tego nie doceniają i jeszcze zniechęcają wszystkich do swojego kraju. Dlatego będziemy pisać, a co!! Jeszcze jeden wywiad czeka w kolejce, znowu trochę ponarzekamy na Indie...

    OdpowiedzUsuń
  3. narzekanie jest jak najbardziej na miejscu, daje idealny obraz danego miejsca czy tez sytuacji. Jak będę chciała zobaczyć idealne Indie to sobie obejrze katalog biura podrózy z ofertami hoteli na Goa..;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    Wlasnie sie zastanawialam, czy dotarliscie na miejscy i czy wszystko jest ok. Ale widze jest nowy post, czyli macie sie ok;-)
    Dobrze, ze naglasniacie takie przypadki, bo osobiscie uwazam to za chamstwo. Mlodzi ludzie leca tyle tysiecy km, by komus pomoc, a na miejscu okazuje sie, ze nie ma na to warunkow! Tak trzymac!!!:-)
    Pozdrawiam was!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Edyta!
    Dodarliśmy na miejsce, ale nie było łatwo... Poczytaj dzisiejszy post. Mamy nadziej, że teraz już będzie lepiej. Miło nam , że do nas zaglądasz ;-) do zobaczenia na imprezie powitalnej za dwa miesiące...
    pozdrowienia z Bangkoku!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczełam czytać Państwa bloga ponieważ piszę, prace magisterską związaną z podróżami o Indii. Sama byłam w Indiach na wolontariacie z AIESEC i historie tu opisane są bardzo bliskie memu sercu...

    OdpowiedzUsuń
  7. Mysia, chciałabym pomóc finansowo opisywanemu sierocińcu Good Life Centre, mogę prosić o namiary, link, nr konta ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam do Tosi w tej sprawie, mam nadzieję ze sie odezwie;-)

      Usuń
    2. cześć!
      Tutaj jest strona internetowa sierocińca ze wszystkimi informacjami - http://www.goodlifecentre.org.
      Widzę, że od moich czasów nie uległa zmianie, ale mam nadzieje, że informacje są aktualne.

      w razie czego w zakładce kontakt jest adres email. Warto pisać z pytaniami :)
      Za moich czasów obsługiwał go sam szef :)

      Usuń