piątek, 4 marca 2016

NASI MALI UCZNIOWIE

O naszych perypetiach z korepetycjami pisaliśmy TUTAJ. Z reguły wszystko kończyło się ‘słomianym zapałem’ tajskich uczniów ;-) No cóż tabletek na wiedzę nie rozdajemy, jednak się trzeba uczyć, jakieś zadania robić, zapamiętywać słówka, błeee...
Tym razem pochwalić się możemy prawdziwym sukcesem – 7 miesięcy nauki to nie lada wyczyn. Wszystko dzięki temu, że to rodzice, a nie uczniowie decydowali, a nauka bardziej przypominała zabawę. Nie ma się co dziwić w przypadku 4-latków ;-)

To było NIESAMOWITE przeżycie dla mnie! Dzieciaki są cudowne, pokochałam te lekcje od razu, chociaż były męczące i wymagały zaangażowania na 200%. To zupełnie inna bajka niż uczenie w szkole, nowe doświadczenia na maxa ;-) 
Wystarczyło, że Noop stwierdził, iż jest zmęczony i się położył, zaraz cała czwórka leżała na ziemi J  DK, najbardziej nieśmiały, przez pierwsze 15 min. z reguły nie reagował wcale, rozkręcał się dopiero po czasie, a czasami przychodził na lekcje w masce np. Spidermena i jej nie zdejmował przez całą godzinę ;-)
Oj, działo się, działo, co myśmy nie wymyślali, żeby było wesoło i ciekawie. Nieraz nam też ręce opadały jak wszyscy naraz zaczynali biegać, a Ichi (mały cudowny uparciuch) stwierdził, że jego krowa będzie różowa i koniec ;-) 
Nawet nie wiecie jakie ważne są krzesełka w czasie lekcji angielskiego, działają cuda, dupcia się ‘przykleja’ i już wiadomo, że mam siedzieć  a nie biegać i jeszcze ważne, że każdy ma krzesełko innego koloru. To jest moje i tu mam siedzieć.  Siedzenie na podłodze absolutnie nie działa, wiercipięty nie wytrzymają ;-) Kolejne ważne doświadczenie, wszystkie samochodziki, laleczki, książeczki, czekoladki i inne ‘przeszkadzajki’, kładziemy pod krzesełko, parking podkrzesełkowy sprawdzał się super.  Po paru lekcjach działo się to już automatycznie. Ale jak krzesełko zmieniało miejsce to wtedy cały arsenał ‘podkrzesełkowy’ też musiał zostać przesunięty.
Mieli jednak rację arystokraci, że zatrudniali francuskie guwernantki dla dzieci, to najłatwiejsza i najlepsza nauka języka obcego. Nasi mali uczniowie wiedzieli, że my nie mówimy po tajsku, można się z nami porozumieć tylko po angielsku, to było wspaniałe obserwować jak starają się mówić, nie ważne że niegramatycznie, ważne że się coś powiedziało. Tego wszystkiego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć:


Mikrofon to kolejny magiczny atrybut, od razu się buzia otwiera do śpiewania :-) Szczególnie jak stolik staje się sceną ;-)



Climb the ladder!

ICHI zapragnął być prawdziwym strażakiem, więc musiał się przebrać w strój i nałożyć hełm strażacki ;-)

Five little monkeys ;-)



Idą święta...

Robimy łańcuchy na choinkę...












Jakie słówko potarza ICHI? 


Nauczyciel pracuje twarzą ;-) :-)






ładną 
Ładną zrobiłam pacynkę? U Suzie robi się zakupy ;-)




Najpierw robimy pizzę, a potem się zajadamy ;-)



Bye bye teacher!

3 komentarze:

  1. lekcje wygladaja bardzo ciekawie :) Chyba zostajecie w Tajlandii na dobre, czyz nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze dwa lata planujemy a potem mamy kolejne plany, ale na razie nie zdradzę jakie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dwa lata az mnie bedziecie trzymac w niepewnosci? To niesprawiedliwe ;-) A tak na marginesie to lecimy do kilku krajow Azajtyckich w sierpniu, z Tajlandia wlacznie. Juz sie nie moge doczekac, zwlaszcza czytajac Wasz blog :)

    OdpowiedzUsuń