środa, 19 lutego 2014

Szkolna wycieczka w tajskim stylu.

Pamiętacie swoje wycieczki szkolne? 
Zawsze działy się jakieś szaleństwa;-) 
W końcu chodziło o to, żeby pobyć razem i się pobawić. No ale przyjmowaliśmy też jako fakt oczywisty, że skoro jedziemy setki kilometrów np. w Tatry czy do Krakowa to coś tam będziemy oglądać i zwiedzać. 
A jeżeli  jedziemy na  obóz języka angielskiego to będą się tam odbywały zajęcia z tego języka.
Wydaje się to oczywiste, ale nie w Tajlandii.
Tu jak zawsze obowiązuje zasada „Make them happy!” , mając na myśli uczniów oczywiście.


Kiedy nasz szef ogłosił, że organizuje English camp, przyjęliśmy to bez entuzjazmu, nie pierwszy i nie ostatni pewno, trzeba zrobić swoje. W pierwszej wersji miały to być dwa dni pracownicze, zajęcia w naszej szkole. Po jakimś czasie przyszły nowe informacje,  prawdopodobnie  w weekend i prawdopodobnie gdzieś wyjeżdżamy poza Kalasin.  Czyli jak to zwykle bywa w tajskiej szkole nikt nic dokładnie nie wie. Na parę dni sprawa ucichła, więc nawet zastanawialiśmy się czy imprezy nie odwołano. Ale nie, nasz szef ogłosił ponownie, że na pewno na dwa dni gdzieś jedziemy, nie wiadomo jeszcze gdzie i kiedy, bo budżet nie jest ustalony.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że to nowy pomysł dyrektora, sponsorowany przez szkołę i szumnie nazwany „Program językowy”. Zajęcia mają być prowadzone w języku angielskim, chińskim i wietnamskim.  Uczniowie dopłacają tylko 50 zł.
Więc teraz tylko czekać na decyzje gdzie i kiedy?
Na dwa dni przed wyjazdem dotarła informacja: jedziemy do Parku Narodowego Khao Yai, wyjazd weekendowy. To drugie niezbyt nam się spodobało, ale z wyjazdu do Khao Yai bardzo się ucieszyłam, czytałam już o nim wcześniej i miałam ochotę tam jechać.
Przedstawiono nam program wycieczki i tu pierwsze zaskoczenie, na zajęcia językowe przeznaczono tylko 5 godzin (w pierwszym dniu), na drugi dzień zwiedzamy Park Narodowy (super!). Rajski od razu (nie wiedzieć czemu) sceptycznie podchodził do tego zwiedzania.
Przygotowaliśmy materiały na zajęcia, porobiliśmy ksera, spakowali się i  bardzo wcześnie rano zwarci i gotowi ruszyliśmy .... ku przygodzie, która miała się rozpocząć o 5 rano. Już 6-tej, czyli po po godzinnym oczekiwaniu na autobusy, kierowców i spóźnionych uczniów wyjechaliśmy.
Pierwszy szok przeżyliśmy  zaraz po wyruszeniu, muzyka tak zaczęła ryczeć, że autobus wpadł w wibracje. Czułam się jakbym siedziała obok wielkiego głośnika i wszystko we mnie dudniło. Wydawało nam się, że zaraz jakiś tajski nauczyciel zareaguje i przyciszy to, ale gdzie tam, „Make them happy” – uczniowie chcą się bawić, więc się w ten sposób bawili przez całą drogę!
Uczestnicy wycieczki - nasza 1 liceum
Na całe szczęście my siedzieliśmy na dolnym pokładzie gdzie (na naszą usilną prośbę) wyłączono głośniki.
Biedni ci nauczyciele, którzy siedzieli na górze razem z uczniami!
Zgodnie z planem mieliśmy dojechać około 11 – dojechaliśmy o 15. Ale to nie koniec  zmian w programie.
Ponieważ dotarliśmy z duuużym opóźnieniem, byliśmy już mocno głodni, więc czekaliśmy na lunch, który zaplanowany był na 13. Przeżyliśmy kolejny szok, kiedy szef poinformował nas, że lunch już był, w 7/11 (taka polska „Biedronka”). Okazało się, że to taki Thai style. Co więcej, jesteśmy w Parku Narodowym i nie ma w pobliżu sklepów, a kolacja będzie dopiero o 6. Delikatnie mówiąc nie ukrywaliśmy niezadowolenia, poskutkowało to tym, że zorganizowano jakiś samochód, który zawiózł nas do sklepu. Ku naszemu zdziwieniu okazało, że przy sklepie, gdzie sprzedawano zupki nudlowe, stoi już prawie cała nasza wycieczka, wszyscy chcą coś zjeść. Czyżby też nie wiedzieli, że trzeba było zjeść po drodze?
Z powodu dużego opóźnienia, zakwaterowania, spacerów do sklepu trzeba było zmienić plany dotyczące zajęć językowych. Przeznaczono na nie 2 godziny! W tempie przyśpieszonym i ekspresowym realizowaliśmy więc główny cel naszego wyjazdu. A trzeba dodać, że przyjechało 4 nauczycieli angielskiego, 2 chińskiego i 1 nauczyciel wietnamskiego. Najważniejsze to zrobić wrażenie, że działamy!
Kolejna niespodzianka to był nocleg. Przed wyjazdem nasz szef z dumą poinformował nas, że wynajął dla nas (nauczycieli) specjalny domek, oddzielony od tych w których śpią uczniowie. Już na miejscu okazało się, że mamy spać z nimi na jednej wielkiej sali, co groziło nocnym czuwaniem, bo przecież w Tajlandii nie ucisza się uczniów skoro mają ochotę pogadać czy posłuchać muzyki. Znowu delikatnie wyraziliśmy swoje niezadowolenie, niech sobie tajscy nauczyciele dyskutują z uczniami, w końcu po to tu przyjechali.
Na szczęście się udało!
I to była jedyna pozytywna część tego wyjazdu.
Park Narodowy Khao Yai wydaje się być piękny (na tyle na ile go zobaczyliśmy).  Nasz domek oddalony był jakieś pół kilometra od reszty ekipy. Wokół nas cisza pomieszana z odgłosami puszczy. Słyszeliśmy np. wrzeszczące małpy, a największe wrażenie zrobiły na nas ryki słoni.  Rano wokół naszego domku spacerowały sobie jelenie, a wschód słońca wyglądał bajkowo.

Wróciliśmy jednak do naszej wycieczkowej rzeczywistości. Po śniadaniu zapakowano nas do samochodów i ruszyliśmy .... jeszcze wtedy miałam nadzieje, że jedziemy coś zobaczyć w Parku Narodowym, ale z każdym kilometrem moja nadzieja malała.  Pierwszy postój zrobiliśmy przy sklepach i tyle było ze zwiedzania Khao Yai. Ciekawe czy uczniowie w ogóle wiedzieli gdzie byli?
Program został z niewiadomych powodów zmieniony i wyrzucono parę punktów.
W zamian za to dwa razy mieliśmy okazję zrobić wielkie zakupy,  raz oddać pokłony Buddzie w tajskim sanktuarium przypominającym Licheń oraz kilka razy zaliczyć słynne w Tajlandii sklepy 7/11.
Oczywiście cała podróż upłynęła przy ogłuszającej muzyce, na szczęście my na dolnym pokładzie rozpoznawaliśmy to tylko po dudniących wibracjach.
Podsumowanie 2-dniowej wycieczki:
- 16 godzin w podróży, ok. 800 km
- kilka godzin snu
- 2 godziny zajęć językowych
- 0 godzin zwiedzania
- kilkanaście razy odwiedzanie sklepów 7/11
- 2 razy centra handlowe, 1 świątynia
- podobno pochwały dyrektora, że tak dobrze zrealizowaliśmy  ‘Program językowy’
- postanowienie: nigdy więcej tajskich wycieczek szkolnych!

Dojechaliśmy
Misie też przyjechały.


Wschód słońca w Khao Yai

Czego nie wolno robić w autobucie wycieczkowym....
A co wolno.....
Tajski Licheń.

6 komentarzy:

  1. A moze ten nowy program sponsorowalo wlasnie 7/11? ;)
    Mam nadzieje, ze szybko nadrobicie wyprawe. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. No rzeczywiście, to wiele wyjaśnia :-) Że też na to nie wpadliśmy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. no to mieliście niezłą wycieczkę....patrząc po bagażach to uczniowie spakowali sie jak na 2 tygodniowe wakacje:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rajscy,
    Nie obijamy sie! Piszemy! ;-)
    Co tak dawno notki nie bylo?

    OdpowiedzUsuń
  5. a taką czapkę z pandą to gdzie można kupić?

    OdpowiedzUsuń