piątek, 25 października 2013

Koh Tao, czyli najlepsze snorkowanie w naszym życiu. Część 2



Najpopularniejszy środek transportu na wyspie Kho Tao to motorek, koszt wynajmu 150-200B + 50B paliwo. Jeżdżą tez taksówki, koszt przejazdu 2 km (bo tyle pewnie będzie z portu do waszego hotelu) to 100B. My wybraliśmy wersje hardcorową – autonogi . Wyspa nie jest duża i w większość  miejsc można po prostu dojść, ale ponieważ chcieliśmy też dotrzeć w dalsze zakątki wyspy zdecydowaliśmy się razu pewnego na wypożyczenie rowerów. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że ta wyspa to tak naprawdę wielka góra, której czubek wystaje z wody, więc pedałuje się z reguły bardzo ostro pod górę, albo zjeżdża się w szalonym tempie w dół. Męcące, a czasem strasne.

Tym sposobem dotarliśmy do punktu widokowego Nangyuan Terrace, widok rzeczywiście wspaniały, błękitne morze i dwie połączone wyspy Koh Nang Yuan,  ale dopiero to co zobaczyliśmy pod wodą wprawiło nas w prawdziwy zachwyt.
Rafa koralowa z tysiącem kolorowych ryb jest dosłownie w zasięgu ręki. No ... może połączonej z nogą w „żabce” lub „crawlu” jak tam kto woli. Rafy są na głębokości 2- 5 metrów, więc w krystalicznie czystej wodzie widać doskonale, a jak ktoś potrafi zanurkować, to może nawet pościgać się z rybkami. Rajski próbował,  ale rybki jakoś zawsze szybsze były. Mówi, że to przez brak płetw, ale wiadomo jak to z tą baletnicą i rąbkiem.....

Rajska wdrapująca się na kolejna górkę
Następna plaża, do której popedałowaliśmy nazywa się Ao Leuk, o której słyszeliśmy, że jest świetnym miejscem do snorkowania. Na mapie to odcinek  1 cm, więc wydawało nam się, że dotrzemy tam na luzie w 15 min. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nasz hotel od owej plaży odgrodzony jest Mont Everestem, który to nie jest pokryty śniegiem tylko dlatego, że jest w Tajlandii. Drapaliśmy się z wielkim mozołem pod niemal pionowo wznoszące się drogi  i kiedy mieliśmy się już poddać spotkaliśmy  Szwajcarów, którzy powiedzieli, że plaża, jest tuż, tuż.  Minuta drogi stąd. Zbudowani tą radosną nowiną pomknęliśmy. Chociaż ....pomknęliśmy, to chyba złe określenie, droga w tym miejscu opadała w dół pod niewyobrażalnym wręcz kątem , więc ...... Rajski zsuwał się hamując na szlag, a Rajska prowadziła rower w dół. Po pół godzinie umordowani jak „nieboskie stworzenia” wypiliśmy piwko na plaży Ao Leuk. Boski nektar nie smakowałby nam wtedy lepiej!Niestety okazało się, że plaża jest prywatna i zamykają ją o 17.00 i grzecznie poproszono nas o opuszczenie po dopiciu piwka. Pewnie się zdziwicie, ale nie zrobiliśmy już drugiego podejścia pod rurkowanie w Ao Leuk....
Plaża Ao Leuk

Jeszcze jedno rurkowanie zaliczyliśmy „z brzegu”, w zatoce Shark Bay, gdzie podobno można zobaczyć czasem małe rekiny. My widzieliśmy sporo małych i całkiem sporych kolorowych rybek i cmentarzysko korali, które wygląda trochę groźnie, trochę przykro, ale żadne rekiny nas nie zaatakowały, ale faktem jest, że Shark Bay należy do najbardziej urokliwych miejsc na Koh Tao. Cała zatoka otoczona jest malowniczo porozrzucanymi głazami przeplatanymi palmami i małymi domkami dla turystów.
Żelaznym punktem pobytu na Koh Tao jest wycieczka statkiem wokół wyspy. Kosztuje 750B +100B bilet wstępu na Koh Nang Yuan- dwie malownicze góry wystające z morza, połączone deptakiem. Nie należy się martwic o sprzęt do nurkowania, bo organizator zapewnia maski i rurki. W planie jest 5 postojów, z czego ostatni na wspomnianych połączonych wyspach z 2-godzinnym  plażowaniem. Na deptaku rozstawiono leżaki i parasole (w cenie biletu), można więc zażyć kąpieli słonecznej, po czym chlupnąć do wody i z odległości 50cm oglądać pasące się na koralowcach kolorowe „parrot fishe”. Tam też zaobserwowaliśmy dwie kłębiące się ławice małych rybek, dosłownie w odległości  1m od brzegu. Ostatnia atrakcja, już przy wyjeździe, to wrzucanie do wody kawałków chleba, lub kto co tam ma, na co zlatują się ryby z całej zatoki i woda pod statkiem wygląda jakby się gotowała.
Shark Island
Snorkowanie, które zrobiło na nas największe wrażenie mieliśmy w zatoczce Hin Wong Bay gdzie oprócz ogromnych koralowców wyglądających jak mózgi, sałaty i podwodne drzewa trafiliśmy na olbrzymią, gigantyczną  ławice ryb. Miliony żółto -niebieskich ryb wyglądały jak jeden wielki, kilkumetrowy stwór, który przemieszczał się i falował. Rajski wpływał w środek tej „buły” wtedy robiła się w niej dziura i cała ławica wyglądała jak wirujący  pączek z dziurką. Niesamowite wrażenie!
W zatoce Mango Bay przeważały żółtawe i gdzieniegdzie niebieskie  koralowce i  setki wielkich żółtych ryb, które kłębiły się próbując wyskubać z korali coś smacznego. Wszystko to wyglądało  jak na filmie przyrodniczym, tylko oglądanym na żywo.
Podsumowując. Obawialiśmy się trochę Koh Tao, jako najpopularniejszego (co nie oznacza najlepszego) miejsca do nurkowania i rurkowania w Tajlandii, a co za tym idzie cen pozbawionych rozsądku i tłumu turystów pływających  w wodzie ławicami. Być może dzięki temu, że był to październik żadna z obaw się nie potwierdziła.  Co do pogody to warto nadmienić, ze najbardziej ulewnym miesiącem jest tam grudzień, ilość opadów na m2 jest wtedy dwukrotnie większa niż w październiku, pozostałe miesiące są zdecydowanie mniej deszczowe.
Koh Tao nam się podobała i być może tam kiedyś wrócimy.
Część 1 TUTAJ






4 komentarze:

  1. Fantastyczne wakacje! Koh Tao,to tez moja ulubiona wyspa w Tajlanii.Serdecznie pozdrawiam Grazynka

    OdpowiedzUsuń
  2. Grażynka, jak to miło, że ktoś jeszcze o nas pamięta!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamieta,pamieta!Podrozuje razem z Wami po odwiedzonych kiedys tajskich wyspach .Aktualnie jestem Stanach i zastanawiam sie w ktorym "swiecie" jestem szczesliwsza ,/oprocz domu/.Sciskam ,G

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamięta, pamiętaią i pozdrawiają!?!
    Ewa i Sław

    OdpowiedzUsuń