niedziela, 28 października 2012

Pai jak Disneyland, czyli jak tworzy się atrakcje turystyczne.



Z Chiang Mai wybraliśmy się na północny zachód do miejscowości PAI. Zwykły autobus 75 B (bez klimy), 150 B van z klimą.
W przewodniku LP napisano, że Pai to drugie Khao San Road, czyli miejsce uwielbiane przez backpackersów. Rzeczywiście resortów turystycznych jest jak „mrówków”. No i żeby turyści mieli co robić tysiące knajpek i atrakcji ulicznych.

Niedzielny market, który tak nam się spodobał w Chang Mai tutaj mamy co dziennie, przy okazji  uliczne występy dziecięce, zespoły muzyczne różnego typu oraz walki Muay Thai (pierwszy raz na żywo oglądałam walki bokserskie ;-). 
Tajski boks
Wszystko to dzieje się „na ulicy”, człowiek spaceruje i raz przystanie przy tańczących, raz przy smakołykach albo zapatrzy się w niebo, żeby zobaczyć „światełka do nieba” puszczane przez turystów.  Oprócz tego mamy market popołudniowy z warzywami, market poranny i jeszcze market środowy, wesołe miasteczko z karuzelami i pełno Watów w okolicy. Wszystko to rozsiane w różnych miejscach miasteczka.
Ponieważ mamy dużo czasu i znaleźliśmy piękne zaciszne miejsce, domek  z łazienką i werandą za 170B, postanowiliśmy trochę tu pobyć...
Wypożyczyliśmy  skuter (100B =10zł/dobę) po rozpoznaniu, co oferują lokalne biura podróży ruszyliśmy na zwiedzanie okolicy. Według ich ofert atrakcji mamy co nie miara, kilka wodospadów, łowienie lub karmienie ryb, mnóstwo Watów, jakaś jaskinia, ośrodki SPA, okoliczne wsie, przejażdżki na słoniach itd. Wybieramy kilka punktów z listy i ruszamy  najpierw w północną część doliny Pai.
Pierwszy punkt programu, Wat Nam Hoo. Wat, jak wat, nic specjalnego w Tajlandii. Jedziemy dalej.
Drugi punkt, Chinese Village. Zbudowano tu nawet kawałek chińskiego muru, no bo czegóż nie robi się dla turystów. Jest chińska huśtawka (25B), kolorowe rybki w stawie, które można pokarmić (10B), punkt widokowy (20B), rowerowa riksza z którą można sobie zrobić zdjęcie (co łaska), „kuń” do jeżdżenia, kusze do strzelania i kilka innych nie rozpoznanych atrakcji. Jednym słowem Disneyland. Wszystko kolorowe i całkowicie sztuczne.
Trzeci punkt, wodospad Mhor Phaeng Waterfall, w ulotce, którą dostaliśmy określany jako jedna z głównych atrakcji Pai. No cóż, można posiedzieć w nieckach z chłodną wodą. I tyle.
Ostatnim punktem jest  Wat Mae Yen, czyli świątynia na wzgórzu. I ta całkiem nam się podobała.  Jest kolorowa, zadbana i ładnie usytuowana. Widok, który roztacza się z góry ponoć ściąga rzesze Tajlandczyków podczas zachodu słońca. Nie wyczekaliśmy do zachodu i może dlatego uznaliśmy go za ciekawy, ale nie zapierający dech w piersiach.
Tyle zgodnie z mapką lokalnych atrakcji. Ale po drodze zatrzymaliśmy się w jeszcze jednym miejscu, nie oznaczonym, który zaskoczył nas klimatem. Niby nic specjalnego, kilka ”domków dla duchów”, kilka świętych drzew i.... wrażenie, że jest tu coś jeszcze. Czego się nie da sfotografować, ani nawet nazwać....

Domek dla duchów...
Drugiego dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę w południową część doliny. Miały być tylko 3 atrakcje, więc obawialiśmy się, że będzie jeszcze słabiej niż wczoraj.
Najpierw Japoński most z drugiej wojny światowej. Most jak most, ale.... pierwsze co nas zdziwiło, to tabliczka znamionowa, American Steel 1930. Mnie uczono, że wojna zaczęła się w 1939r, a w Azji jeszcze później, ale w sumie, co ja tam wiem. No i jeszcze zdjęcia mostu z „tamtych czasów”, które trochę nie przystają do obecnej konstrukcji. Ale znów powiecie, że się czepiam, więc dajmy temu spokój.
Drugi punkt, kanion. Spodziewaliśmy się znowu jakiejś dziury w ziemi a tu.... kanion. Całkowicie naturalny, może nie tak wielki jak ten w Colorado, ale zawsze.....Kanion podobał nam się najbardziej z wszystkich atrakcji w Pai.
Ponieważ pierwszy wodospad nas nie zachwycił, jadąc do kolejnego nie spodziewaliśmy się wiele. I tu kolejne miłe zaskoczenie. Wodospad jest ładny, a że byliśmy tam jeszcze wcześnie rano, byliśmy sami, więc załapaliśmy się na klimat nie zaburzony wrzaskami gawiedzi. Pembok Waterfall załapuje się u nas na 2gie miejsce na „pudle”.
Trzecie przyznajemy Świątyni na Wzgórzu, reszta to Disneyland stworzony sztucznie dla turystów i rozdmuchany przez okoliczne agencje turystyczne.
Po  rozpoznaniu terenu stwierdzamy zgodnie, że wypada nam przyznać Tajom pierwsze miejsce  w konkurencji stwarzania atrakcji turystycznych, tam gdzie ich nie ma. Najważniejszą atrakcją tego miejsca jest wieczna atmosfera wakacji, bo nie ma wokół nic tak naprawdę interesującego,  głównie są tu niezliczone ilości resortów, z jeszcze większą ilością turystów. Przez cały czas naszego pobytu zastanawiamy się po co ludzie tu przyjeżdżają i jak się dowiedzieliśmy chodzi o .....magiczną atmosferę tego miejsca.  Czy ona jest magiczna? Trudno powiedzieć , ale faktycznie coś w sobie ma, bo my zostaliśmy na tydzień.
Nasz domek w PAI

Okoliczne świątynie, jak zawsze piękne, złociste, kolorowe...





W chińskiej wiosce.


Nasza wycieczka motorowa...

Wodospady

Most japoński podobno z II wojny światowej
PAI kanion

Uliczne atrakcje



5 komentarzy:

  1. Jakaś magia w tym miejscu musi być. Emanuje nawet ze zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
  2. a mi nawet te kiczowate tajskie atrakcje nie przeszkadza...jakoś ma to swój urok, tam nawet ciuchy na bazarze wyglądają jak firmowe..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nas trochę śmieszą te ich sztuczne atrakcje, ale masz racje, ma to jakiś urok. Przypomina mi się odpust na polskiej wsi, który jako dziecko bardzo lubiłam, tylko że ten odpust jest tutaj co dziennie ;-)

      Usuń
  3. @Sznupkowie

    hehe, jeszcze kilka lat temu te podróby z bazaru dorównywały jakością markowym ciuchom.
    potwierdziło to kilka osób obdarowanych przeze mnie ( to był najlepszy patent na prezenty dla znajomych )

    OdpowiedzUsuń