czwartek, 19 stycznia 2012

OPOWIEŚCI INDYJSKIE cz.4 „W rodzinie sikkimskiej”

W życiu podróżnika wiele rzeczy dzieje się przypadkiem. Kogoś poznajemy, ktoś nas poznaje z kimś innym, korzystamy z zaproszenia, jedziemy gdzieś pod wpływem chwili, zostajemy dłużej niż planowaliśmy. Mniej więcej w ten sposób, zupełnie przypadkiem, niespodziewanie staliśmy się częścią rodziny sikkimskiej, którą odwiedziliśmy trzy razy, spędziliśmy u nich ponad dwa miesiące i przeżyliśmy niezapomniane Święta Bożego Narodzenia.

Sikkim to najmniejszy stan w północno – wschodnich  Indiach, który do lat 70 był odrębnym krajem z władzą królewską. Po przeprowadzonym referendum mieszkańcy Sikkim zdecydowali, że chcą być częścią Indii i król musiał abdykować. Mimo tej decyzji, Sikkim nadal jest stosunkowo odrębnym stanem, który wymaga specjalnego pozwolenia od turystów, chcących go odwiedzić.
Pozwolenie dostaje się bez problemów, za darmo, na okres jednego miesiąca.
Kraj ten, leżący u podnóża Himalajów, odwiedzany jest głównie ze względu na piękne widoki i górskie trekingi. Można tu podziwiać ośnieżony szczyt Kondzendzunga, trzeci, co do wysokości w świecie. Piękne widoki Himalajów mamy w zasięgu wzroku tylko w porze zimowej, od listopada do marca, wtedy jednak trzeba przygotować się na niskie temperatury, nawet poniżej 0st.
 Najładniej jest w kwietniu i maju, kiedy robi się cieplej i czasami nadal widać Himalaje. Potem przychodzi pora deszczowa, jest wilgotno, ciągle pada deszcz i można zapomnieć o podziwianiu ośnieżonych szczytów. 
Naszych znajomych z Gengtoku – stolicy Sikkim – poznaliśmy właśnie w porze deszczowej. Martin Lepcha, gospodarz domu, jest 11 z 12 rodzeństwa, dzięki temu, że utrzymuje bliskie kontakty ze swoją rodziną, poznaliśmy ją prawie całą, najbliżej siostrę Ruth, która jest 6 czy 7. Żona Martina – Neelam jest od niego 11 lat młodsza, w momencie ślubu miała 16 lat. Ich małżeństwo nie było aranżowane przez rodziny, co w Indiach jest niestety nadal normą. Nie było, w związku z tym, targu co do wysokości posagu, rodzina żony nie przekazała pralki, telewizora, samochodu, komputera lub pieniędzy rodzinie męża, ani też nie organizowała hucznego wesela, które często jest ruiną finansową i powoduje zadłużenia. Jedyne co odbyło się zgodnie z tradycją hinduską to rodzina Neelam pozbyła się córki, która w tym momencie na zawsze opuściła dom rodzinny. W podobnej sytuacji syn ma niepisany obowiązek pozostać w domu rodziców, opiekując się nimi na starość. Ponieważ rodzice Neelam nie zgadzali się na jej małżeństwo, w tym momencie zerwała kontakty z domem rodzinnym.
Kolejną odmiennością tego związku był fakt, że Martin już wtedy zmienił hinduską religie swoich rodziców i został nowo narodzonym chrześcijaninem. Neelam zostając jego żoną automatycznie zrobiła to samo, podobnie jak inne kobiety, które wiązały się z mężami chrześcijanami. W tej chwili większość rodzeństwa Martina należy do chrześcijańskiej społeczności, a nasz gospodarz jest lokalnym proboszczem, nazywanym tutaj „starszym bratem”. Fakt, że również jesteśmy chrześcijanami, miał olbrzymie znaczenie dla naszej integracji, a uczestnicząc w ich spotkaniach modlitewnych, organizowanych w domach wiernych, staliśmy się bratem i siostrą. Poznając bliżej życie tych chrześcijan w świecie hinduizmu i buddyzmu doszliśmy do wniosku, że społecznie zrobiono im krzywdę wyciągając ich z tradycji, którą znali z dziada pradziada. Odrzucili wszystkie hinduskie zwyczaje, święta, które znali od dzieciństwa, w których się wychowali i którymi nadal żyje lokalna społeczność. Nowych tradycji i świąt nie znają, nie wyrośli w atmosferze bożonarodzeniowej i właściwie nie obchodzą świąt chrześcijańskich. Wiara dla mieszkańców Indii stanowi istotny element ich życia, kultywowanie tradycji i obrządków religijnych jest podstawowym obowiązkiem każdego człowieka, stanowi ich integracje w społeczeństwie.

 Rodzina Martina i Neelam, która do tej pory nigdy nie obchodziła Świąt Bożego Narodzenia i znała je tylko z filmów była bardzo zainteresowana naszymi tradycjami, a my postanowiliśmy, na ile się da, przygotować polskie święta. Nie było to proste, chociażby ze względu na różnice w sposobie przyjmowania gości. Odwiedzając liczną rodzinę Lepcha, z czasem, przestaliśmy się dziwić, kiedy jako gości sadzano nas na łóżku i po czasie przynoszą poczęstunek, którzy spożywaliśmy na tym łóżku. Mały stoliczek był już postępem. Początkowo czuliśmy się nieswojo, kiedy okazywało się, że tylko my będziemy jeść, a rodzina gospodarzy tylko się przygląda. Mimo pewnych przeciwności i różnicy zdań: „Ale po co duży stół, mamy dwa małe stoliczki, na 11 osób to wystarczy. Biały obrus, po co?” udało się zorganizować niezapomniane dla wszystkich święta. Był duży stół z białym obrusem i świątecznym stroikiem, przy którym wszyscy usiedliśmy. Wszyscy! Bo niewiele brakowało, a zgodnie z pomysłem rodziców, ich synowie mieli wyjechać w tym czasie do ciotki, stwierdziliśmy tylko, że byłoby miło gdyby święta spędzili z nami. Była też choinka (czyt. trochę gałęzi ułożonych w kształt drzewka), ozdoby świąteczne, stroik, prezenty, była też wigilia i mieszanka potraw polsko indyjskich: barszcz z ziemniakami, ryba smażona, ryba po grecku, kapusta zasmażana, wegetariańskie momo, palak paneer, piaggi i oczywiście ryż, no i były kolędy. Na święta przyjechali do nas, poznani w sierocińcu w Kathmandu, znajomi z Kanady, którzy na szczęście wiedzą, co to są święta i pomogli nam w przygotowaniu i stworzeniu atmosfery świątecznej.

Święta oraz czas spędzony w rodzinie Lepcha pokazał nam jak wiele jest różnic kulturowych między nami. Są to dobrzy, życzliwi i gościnni ludzie, ciekawi świata i ludzi. Pewne ich zachowania nie wynikają z nieuprzejmości, ale różnic między nami, trzeba z nimi dłużej pobyć żeby to zrozumieć i nie oburzać się, kiedy Martin wysiadając z samochodu bierze parasolkę, a Neelam obładowana torbami idzie za nim. A może właśnie powinniśmy się oburzyć i zwrócić mu uwagę?
Wiele ich zachowań jest dla nas dziwna i nie do zaakceptowania np.  kiedy Neelam w kółko powtarza „ja jestem tylko żoną, muszę się zgodzić jechać z nim, chociaż nie mam ochoty”.  Albo kiedy Sormila, mama, która kocha swojego trzyletniego syna, często używa kija próbując go do czegoś przekonać,  kiedy dla rodziców największą radością i dumą jest wysłać swoje kilku letnie dziecko do szkoły z internatem, a potem widywać go tylko parę razy w roku.

 Jednym z większych zaskoczeń dla nas był fakt, że w większości domów w Indiach np. u siostry Ruth i siostry Miki pracują 11 – 12 letnie dziewczynki  jako służące, najczęściej pochodzące z biednych wiosek. Rodzice otrzymują za to niewielkie wynagrodzenie, a dziewczynki około 200 - 300 Rs miesięcznie (10 - 15 zł), pracują najczęściej bardzo ciężko, codzienne ręczne pranie, sprzątanie, gotowanie, śpią najczęściej na podłodze a gospodarze tłumaczą, że przynajmniej mają dach nad głową i zapewnione jedzenie.
Dziwny jest ten świat, ze swoimi odmiennościami, ale poznając inne kultury człowiek zaczyna doceniać swoją własną. Będąc częścią rodziny sikkimskiej cieszyłam się, że urodziłam się w rodzinie polskiej :-)

1 komentarz:

  1. Wiele się na ten temat nasłuchałem od swojej dziewczyny - Hinduski z Sikkhim właśnie. Ona, choć nieco "zwesternizowana", objechana nieco po świecie, wystudiowana w Australii itd wciąż broni niektórych zwyczajów, które dla mnie są kompletnie niezrozumiałe - w tym to o czym piszecie - trzymanie małoletnich służących w domu, wysyłanie kilkulatków do szkół z internatem, skrajny patriarchat. Różnice kulturowe są powalające.

    OdpowiedzUsuń