niedziela, 12 października 2014

Ogniste łodzie na Mekongu, czyli kolejny tajski festiwal.



Wiele miejsc na prowincji Tajlandii przez 354 dni w roku to senne miasteczka gdzie życie płynie leniwie a turysty nie uświadczysz. Bo i po co miałby tu przyjeżdżać? Żeby zobaczyć kolejną tysięczną świątynie?
Ale raz w roku niektóre z takich miasteczek przeżywają swoje ‘pięć minut’, może ono trwać dzień, dwa a czasami jeden wieczór, jedną noc. Znaleźć się wtedy w takim miejscu to niezwykłe przeżycie.
Nam się już parę razy udało ;-) Ostatnio trafiliśmy właśnie na taki moment do Nakhon Phanom. Oczywiście trafiliśmy nie przez przypadek. Najpierw szukamy gdzie odbywają się ciekawe festiwale w danym miesiącu, potem planujemy wyjazd, rezerwujemy hotele (co w tym wypadku jest bardzo ważne bo cała Tajlandia chce przyjechać zobaczyć ;-).
 
Nakhon Phanom to mała miejscowość w Isaanie, przy granicy z Laosem malowniczo położona nad Mekongiem. Gdyby trafić do niej w któryś z pozostałych 354 dni można zobaczyć parę świątyń, dom Ho Chi Minha, który mieszkał tu przez trochę, zjeść wietnamskie jedzenie, zobaczyć wieżę zegarową ufundowaną przez Wietnamczyków mieszkających tutaj w czasie wojny, połazić po targu wzdłuż Megonku i chyba tyle. Ale jak przyjedzie się tutaj w tą jedną odpowiednią noc można zobaczyć zachwycające przedstawienie. Nasze emocje i zachwyty związane z tym co widzieliśmy w zadziwiający sposób nam się stopniowały.
A było to tak:
Dowiedzieliśmy, że na zakończenie okresu medytacji (Buddhist Lent czyli jakby Buddyjski Wielki Post) w czasie pełni księżyca, w wielu miejscach nad Mekongiem odbywają się ciekawe festiwale np. Festiwal Ognia czy Kuli Ogniowych w Nong Khai lub Procesja Świecących Łodzi w Nakhon Pahnom. (O rozpoczęciu tego okresu medytacji pisałam tutaj).  Nakhon Phanom jest bliżej, poza tym z opisów wynikało, że festiwal z łodziami jest ciekawszy, zdecydowaliśmy się więc jechać. Wiedzieliśmy, że jakieś świecące łódki będą pływać po Mekongu i tyle. Na miejscu mieliśmy okazje zobaczyć siedem takich łódek, które stały na brzegu i czekały. 



Zrobione były z bambusowego rusztowania, przystrojone kwiatami, wstążkami, świecidełkami,  owocami a przede wszystkim ręcznie robionymi ‘pochodniami’. Wyglądało to tak jak na zdjęciu. Puszki po piwie, coli czy innych napojach wypełnione jakimś łatwopalnym płynem z przymocowanym knotem.
Stwierdziliśmy, że się napracowali robiąc te 2-3 metrowe łódki i setki takich pochodni. Wiele osób przychodziło do czekających łódek, modliło się i składało pieniężną ofiarę.
Tłumy ludzi zbierały się wokół, wyglądało to jak wielki piknik wzdłuż Mekongu. Oczywiście na ulicy rozkładało się tysiące straganów, knajpki rozkładały stoliki a przy wielkiej scenie grupy taneczne szykowały się do występów.
Dowiedzieliśmy się, o której łódki ruszają, poszliśmy odsapnąć w hotelu i wróciliśmy kiedy się już ściemniło. Łódki już płynęły, tak szybko? Byłam nawet trochę zawiedziona, że nie zobaczę wszystkich siedem.
Po chwili okazało się, że płynie jakaś następna, dużo większa (jakieś 5 metrów) i bardziej oświetlona. 
Byłam zachwycona, że to jeszcze nie koniec. No więc szukamy dobrego miejsca, żeby było widać i robimy setki zdjęć. Na rzece oprócz oświetlonej łódki migotało tysiące małych światełek, a w niebo unosiły się ‘światełka do nieba’, wszystko wyglądało bajecznie.
Za chwilę okazało się, że zabawa dopiero się zaczyna ;-) Wypatrzyliśmy kolejne łódki, płynęły coraz większe i coraz bardziej oświetlone. Największe miały jakieś 50 metrów. I do tego rozpoczął się pokaz sztucznych ogni ;-) Każda wielka oświetlona łódź prezentowała 5 – 10 minutowy pokaz. Czasami kilka takich pokazów! Patrzyłam i buzia mi się śmiała! Uwielbiam pokazy sztucznych ogni, a jeszcze w takiej scenerii z wielkich oświetlonych łodzi płynących na Mekongu!  
Wow, wow i jeszcze raz wow!!! 
To było PRZE – CU – DOW - NE!








Łodzie płynęły i płynęły, było ich podobno 19, bo tyle jest dystryktów w tej prowincji. Te mniejsze miały skromniejsze pokazy, te większe prześcigiwały się w tym kto dłużej, kto huczniej i kto piękniej.
Zastanawialiśmy się jak one są oświetlone, ja stawiałam że to elektryczne światełka. Do głowy by mi nie przyszło, że mogą to być te same ręcznie robione ‘puszkowe pochodnie’. Przecież to niebezpieczne przy strzelających sztucznych ogniach.
Na drugi dzień znowu zaskoczenie. Obejrzeliśmy demontowane łodzie i okazało się, że to były tysiące, dziesiątki tysięcy ręcznie robionych ‘puszkowych pochodni’! Kolejne WOW!






.... i jeszcze więcej ognistych łodzi!













5 komentarzy:

  1. Bajecznie pięknie!!!
    Pozdrawiam
    Felek

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, przepiekne zdjęcia i niezapomniane widoki...
    Tak chciałabym odwiedzic Tajlandie, czy mogę prosić o maila?
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jstesmy teraz w podróży więc odpisuje z opóźnieniem ;-) Do Tajlandii zapraszamy ;-) Mozna ja zwiedzać albo pomieszkać tutaj i popracować. Podaje emaile rajscy2012@gmail.com i pozdrawiam z pieknej wyspy Ko Chang;-)

      Usuń
  3. Świetnie to wygląda, chciałabym to ujrzeć na własne oczy :) A te rusztowania są bambusowe? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, wszystkie rusztowania były bambusowe.

    OdpowiedzUsuń