niedziela, 11 listopada 2012

O urodzinach, których nie było.



W przewodniku po Tajlandii przeczytaliśmy, że w tym kraju nie jest dobrze widziane okazywanie złości, zdenerwowania czy agresji. Złotą zasadą Tajów jest ukrywanie wszelkich trudnych sytuacji, skrępowania za maską uśmiechu.
Rzeczywiście jak się tu przyjeżdża od razu rzuca się w oczy, że jest  to naród, który ciągle się uśmiecha. Szczerze czy nie szczerze to już inna sprawa.
Takim wiecznie uśmiechniętym okazał się nasz gospodarz w Mae Hong Son. 

Ciekawy człowiek, który przez 20 lat był mnichem buddyjskim, a teraz zajmuje się wieloma sprawami na raz, prowadzi biuro turystyczne, wykłady na temat ekologicznych upraw, spotyka się z mieszkańcami wiosek, którym proponuje zakładanie np. pszczelich uli. To tylko kilka z jego profesji, poza tym dobrze mówi po ang., co jak już zdążyliśmy zauważyć jest rzadkością wśród Tajów. A że lubił sobie pogadać, to tak jakoś często z nami przesiadywał.
Rzekoma solenizantka
Pewnego razu, wieczorem nasz gospodarz przyszedł  i stwierdził, że dzisiaj „ktośtam” ma urodziny i żebyśmy przyszli do nich. No jak urodziny to nie wypada nie przyjść. Nawet przeszło mi przez myśl, że może by tak zorganizować jakiś mały prezent, ale że czasu nie było a i solenizant nam nie znany, stwierdziliśmy co tam, zaśpiewamy Happy Birthday i też będzie pięknie.
Tajski grill
Impreza w językach mieszanych, my do siebie polsku, oni do siebie po tajsku (oprócz gospodarza nikt ani słowa po ang) i w między czasie co nieco z naszym gospodarzem w języku ang. Była jakaś tajska odmiana grilla, trunki rozmaite i tak sobie gadu, gadu.
Na drugi dzień nasz gospodarz znowu nas odwiedził i ku naszemu zdziwieniu stwierdził:
-to dzisiaj robimy twoje urodziny!
-ale Rajski nie ma dzisiaj urodzin?!
- nie szkodzi, ta dziewczyna wczoraj też nie miała.
- jak to nie miała? To my jej Happy Birthday śpiewaliśmy , toasty wznosiliśmy, a ona nie miała urodzin?
I tu dowiedzieliśmy się, że w języku tajskim słowo birthday przypomina im coś w rodzaju „zjedzmy coś”, czy „chodźmy coś zjeść”.  I tak sobie zrobili mały żarcik z „falangów”. No ale wcale się nie obraziliśmy, a urodziny Rajskiego oczywiście się odbyły, bo jak tu zmarnować taką okazje, urodziny rzecz święta...
Jak ostatnio czytaliśmy niektórzy nawet maratony urodzinowe odprawiają, co tam jeden dzień w roku, jak można go rozciągnąć na tydzień...  Albo w stylu tajskim, wystarczy uśmiechać się do wszystkich,  ustalić kto ma urodziny  i „chodźmy coś zjeść”.

10 komentarzy:

  1. oooo i to mi się podoba....można przecież obchodzić urodziny po polsku, pózniej po tajsku i koniecznie po hindusku i juz życie jest piękniejsze..:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po hindusku to musiałoby być bez mięsa i bez alkoholu, chyba, że tak w ukryciu, pod stołem...

    OdpowiedzUsuń
  3. wlasnie czytam czytam i az zglodnialam i sama sobie zaraz zrobie "urodziny" ;-) pozdrawiam was!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze powiedziane, zgłodniałam, więc sobie urodziny zrobiłam haha... Pozdrawiamy i do zobaczenia już niedługo ;-)

      Usuń
  4. no to wszystkiego najlepszego
    w takim razie ja miałem urodziny w sobotę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w takim razie tez życzymy wszystkiego dobrego, a urodziny Choiraka kiedy wypadają ;-)

      Usuń
    2. dzięki choirak miał jakiś miesiąc temu nawet torta dostał w postaci kebaba ;)

      Usuń
  5. A co to za zolty plyn w reklamowce, na stole (na trzecim zdjeciu)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest rosołek. Tajski grill jest kompletnie inny od naszego, oni stawiają na stole (!) taki gliniany nocnik, w którym robi się ognisko, to ognisko przykrywają blaszaną czapką dziurami, widoczną na tym samym zdjęciu. Wlewają tam ten właśnie rosołek aż do poziomu dziurek, a do rosołku dorzucają świeże warzywa. Mięsko kładą na dziurki, w ten sposób sok z mięska spływa do rosołku, pycha. Bardzo mi ten wynalazek się podoba.

      Usuń
    2. Dziekuje za odpowiedz. Wlasnie z samych zdjec trudno bylo wywnioskowac gdzie ten grill ;-).

      Usuń