Chiang Rai znane jest z Białej Świątyni, która niewątpliwie jest perełką tego regionu. Jednak będąc tutaj, dla kontrastu, warto zobaczyć też Czarną Świątynie, mniej znaną ale jakże zadziwiającą.
Pewno byśmy do niej nie trafili, gdybym nie Asia, to właśnie z jej bloga dowiedzieliśmy się o Czarnej Świątyni oraz o innych ciekawostkach wartych zobaczenia wokół Chiang Rai.
Nasza podróż przebiegała trochę śladami wyprawy Asi i Garyego, których przy okazji pozdrawiamy ;-)
Czarna Świątynia (Baan Dam) była jednym z większych zaskoczeń naszej wycieczki, aż takich wrażeń się nie spodziewaliśmy ;)
Baan - dom, Dam znaczy czarny, czyli w dosłownym tłumaczeniu to Czarny Dom (Black House), gdzie możecie się poczuć jakbyście odwiedzali samego Lucyfera, zobaczcie sami.
Baan Dam to nie jeden dom, ale cały kompleks, wszystkie budynki oczywiście czarne, większość drewnianych, z rzeźbionymi elementami i mnóstwem dodatków iście diabelskich.
Każda wizyta powinna zacząć się od biesiady, zacznijmy więc od uczty, stoły przygotowane, kielichy również:
Nawet sztućce wszelakie mamy:
Jak ktoś za dużo trunku wypije, to musi 'za potrzebą', jest więc i kibelek:
A to dekoracje w diabelskim kibelku:
Po biesiadzie trzeba odpocząć, przechodzimy więc do sal wypoczynkowych. Noo, fotele są do odpoczywania, nie widzicie? Coś innego przykuło wasz wzrok?
Ale łoże z misiaczkiem to już chyba wszyscy widzą ;-)
U Lucyfera nie może zabraknąć takich dekoracji jak trumna czy diabelskie koło:
Cały ten diabelski misz-masz to właściwie nie jest świątynia, chociaż tak potocznie jest nazywana, no chyba że satanistyczna. Można tam co prawda znaleźć elementy związane z nieznanymi grupami wyznaniowymi sprzed czasów Buddy, ale nadal trudno nazwać to świątynią.
Jest to muzeum tajskiego artysty Thanawan Duchanee, eksponaty oraz demoniczne malowidła, które tam zobaczycie zbierał lub tworzył podobno około 50 lat. To diabelskie zamieszanie to sprawka tego gościa:
Pewno byśmy do niej nie trafili, gdybym nie Asia, to właśnie z jej bloga dowiedzieliśmy się o Czarnej Świątyni oraz o innych ciekawostkach wartych zobaczenia wokół Chiang Rai.
Nasza podróż przebiegała trochę śladami wyprawy Asi i Garyego, których przy okazji pozdrawiamy ;-)
Czarna Świątynia (Baan Dam) była jednym z większych zaskoczeń naszej wycieczki, aż takich wrażeń się nie spodziewaliśmy ;)
Baan - dom, Dam znaczy czarny, czyli w dosłownym tłumaczeniu to Czarny Dom (Black House), gdzie możecie się poczuć jakbyście odwiedzali samego Lucyfera, zobaczcie sami.
Baan Dam to nie jeden dom, ale cały kompleks, wszystkie budynki oczywiście czarne, większość drewnianych, z rzeźbionymi elementami i mnóstwem dodatków iście diabelskich.
Każda wizyta powinna zacząć się od biesiady, zacznijmy więc od uczty, stoły przygotowane, kielichy również:
Nawet sztućce wszelakie mamy:
Jak ktoś za dużo trunku wypije, to musi 'za potrzebą', jest więc i kibelek:
A to dekoracje w diabelskim kibelku:
Po biesiadzie trzeba odpocząć, przechodzimy więc do sal wypoczynkowych. Noo, fotele są do odpoczywania, nie widzicie? Coś innego przykuło wasz wzrok?
Ale łoże z misiaczkiem to już chyba wszyscy widzą ;-)
U Lucyfera nie może zabraknąć takich dekoracji jak trumna czy diabelskie koło:
Cały ten diabelski misz-masz to właściwie nie jest świątynia, chociaż tak potocznie jest nazywana, no chyba że satanistyczna. Można tam co prawda znaleźć elementy związane z nieznanymi grupami wyznaniowymi sprzed czasów Buddy, ale nadal trudno nazwać to świątynią.
Jest to muzeum tajskiego artysty Thanawan Duchanee, eksponaty oraz demoniczne malowidła, które tam zobaczycie zbierał lub tworzył podobno około 50 lat. To diabelskie zamieszanie to sprawka tego gościa:
Zdj. z int., Thanawan Duchanee (1939 - 2014)
To nie jest świątynia tylko "Czarny Dom" " Czarna wioska ". Tajowie bardzo mocno to podkreślają. Nie świątynia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam