Bangkok kojarzy nam się ze świątyniami i nocnym życiem, Saigon znany jest z "sajgonek" (tylko w Polsce tak nazywanych, inni nazywają je spring rolls), Bombaj jest stolicą Bollywoodu, a w Paryżu najlepsze kasztany rosną na Placu Pigalle.
A Ha Noi?
Jak dla mnie to Bia Hoi Ha Noi- lokalne lane piwo, podawane zawsze w takich samych szklanicach, ociekających pianą.
Jak dla mnie to Bia Hoi Ha Noi- lokalne lane piwo, podawane zawsze w takich samych szklanicach, ociekających pianą.
W Ha Noi panuje swoista kultura picia tego piwa. Można je wypić niemalże na każdym rogu, a czasem i w miejscu, gdzie nie ma żadnych rogów.
Sekret smaku leży w tym, że nie jest pasteryzowane i nie zawiera konserwantów. Jednego dnia jest warzone, drugiego rano rozwożone w kegach do knajpek i jest go tyle, aż się skończy, co się nie sprzeda to niestety trzeba wylać, bo na drugi dzień nie nadaje się do picia. W każdym razie tak wygląda teoria ;-)
Kilka razy zauważyłem, że restauratorzy zamykają bar w środku dnia.
- Dlaczego zamykają? - pytam.
- Piwo się skończyło.
- To nie można zamówić nowego kega?
- Nie. Jutro będzie nowe.
I tyle dyskusji.
To sugeruje, że piwo jest zawsze świeże, produkowane w limitowanych ilościach.
Głębsze badania wykazały jednak, że aż tak dobrze nie jest. Ze zdziwieniem zauważyłem, że w barach, gdzie siedzą zagraniczniacy piwo jest o połowę tańsze niż w tych dla lokalsów????!!!
To chyba jedyny taki przypadek na świecie, że turyści płacą mniej niż lokalni, toż to prawdziwy raj!
To chyba jedyny taki przypadek na świecie, że turyści płacą mniej niż lokalni, toż to prawdziwy raj!
Zaprzyjaźniony Irlandczyk wytłumaczył mi jednak, że to wcale nie jest tak, że sprzedaje się 100% wyprodukowanego piwa. Część jednak wraca do gorzelników, ci uzdatniają go w jakiś magiczny sposób i następnego dnia wypijają go turyści za połowę ceny.
Tutaj mamy przykład baru dla lokalsów, Bia Hoi smakowało mi tu najbardziej, ale było 2x droższe niż w barach dla turystów.
Turyści na zbiorowe picie Bia Hoi zbierają się wieczorem w dzielnicy Old Quarter. Zamykane są wtedy dla ruchu samochodowego niektóre uliczki, wszyscy siadają na małych niewygodnych zydelkach, raczą się piwem i specjalnościami wietnamskiej kuchni.
I tak aż do 22.00, kiedy to policja przyjeżdża, rozgania tłum i każe zamykać stanowiska.
No cóż......komuna. Nic dodać, nic ująć.
No cóż......komuna. Nic dodać, nic ująć.
Żeby turystom się nie nudziło, czas umila lokalna grupa wokalno taneczna, pod nazwą, której nijak nie da się wymówić.
Rozmawiając z ludźmi o Wietnamie, każdy wcześniej czy później mówił mi: "..... i koniecznie musisz spróbować ichniej kawy, jest naprawdę super".
Ponieważ w domu pijam najczęściej czarną, to taką sobie też zamówiłem. Posłodziłem jedną łyżeczkę cukru, wziąłem łyk i.......miałem wrażenie, że ktoś poczęstował mnie napojem na bazie smoły. Było to gęste i gorzkie, nijak nie dało się pić. Wsypałem jeszcze z 2 łyżeczki cukru, dalej niepijalne dla mnie. Rozejrzałem się wokół i stwierdziłem, że wszyscy piją białą, więc poprosiłem o mleczko. Tutaj stosuje się je w wersji zagęszczane i słodzone.Wtedy dopiero zrozumiałem nad czym te zachwyty.
To blaszane "cóś" na zdjęciu obok, to oryginalna wietnamska kawiarka.
Najpierw do filiżanki wlewa się mleczka, potem do ustrojstwa sypie się 2.......3.......4........5 łyżeczek kawy. Ja w domu pijam z 2-ch, ale to jest lura w porównaniu z oryginalna wietnamską. Zalewa się to wodą, która kapie przez dziurki w ustrojstwie i już po...... 10 min. mamy pyszną wietnamska kawę.
Polecam!
Poniżej jeszcze kilka zdjęć, które nie pasowały do niczego wcześniej ;-)
Dzień jak co dzień, handel. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz