W naszej
tajskiej przygodzie z uczeniem angielskiego zdarzyło nam się, że przez 3
miesiące uczyliśmy mnichów.
Dokładnie to Rajski uczył bo mnie jako kobiecie nie wolno, ja w tym czasie miałam lekcje z ‘zakonnicami’ oraz dziećmi z okolicznych wiosek.
Dokładnie to Rajski uczył bo mnie jako kobiecie nie wolno, ja w tym czasie miałam lekcje z ‘zakonnicami’ oraz dziećmi z okolicznych wiosek.
Rzecz się
działa w świątyni, którą początkowo często odwiedzaliśmy gościnnie. Pisaliśmy o
niej TUTAJ. Za każdym razem jak tam przyjeżdżaliśmy, mnich który przedstawił
się jako Jon i mówił po angielsku,
zapraszał nas przed oblicze ‘najważniejszego mnicha’ i tłumaczył, że
jego szef chce, żebyśmy uczyli go angielskiego.
Trochę trudno wyobrazić sobie, że obcokrajowiec uczy angielskiego
kogoś kto nie mówi ani słowa w tym języku, ale zawsze grzecznie odpowiadaliśmy,
że owszem jak będą chcieli to niech do
nas zadzwonią. I tak sytuacja powtarzała
się parę razy, aż w końcu spotkaliśmy tam kiedyś nasza tajską koleżankę z pracy
Poon, która przyjeżdżała tam uczyć chińskiego i stwierdziła, że może nam
służyć za kierowcę. Tak to się zaczęło. To było bardzo ciekawe
doświadczenie, przy okazji którego sporo dowiedzieliśmy się o zwyczajach
panujących w klasztorze.Poon wytłumaczyła nam, że przed ‘najważniejszym mnichem’ trzeba uklęknąć i trzy razy bić pokłony głową do ziemi na dzień dobry i potem na do widzenia. Oczywiście nikt nas do tego nie zmuszał. Jako farangi wystarczyło, że siadaliśmy (zawsze ze stopami do tyłu!) i oddając respekt kłanialiśmy się. Pokazanie spodu stóp jakiemuś człowiekowi to wielka obraza w Tajlandii, zawsze trzeba siadać z nogami podwiniętymi pod siebie. Podobnie przed obliczem Buddy.
‘Najważniejszy
mnich’ siedział z reguły na podwyższeniu, a wszyscy odwiedzający goście przychodzili, bili pokłony, składali dary i
słuchali krótkiego wykładu. My również co tydzień uczestniczyliśmy w takim
obrządku, oczywiście nie rozumiejąc ani słowa z wykładu. Potem ‘najważniejszy
mnich’ rozdawał sznureczki na rękę, które mają zapewnić pomyślność.
I tu ciekawostka, mnich nie może dotknąć kobiety nawet za pośrednictwem jakiegoś przedmiotu, tzn. nie może jednocześnie z kobietą trzymać np. książki. Czyli nie może nastąpić tradycyjne podanie, czyli ja ci daję, a ty odbierasz. Mnich musi puścić dany przedmiot szybciej niż ja go dotknę. Pierwszy raz kiedy w ten sposób mnich podawał mi święty sznureczek myślałam, że chyba prąd go kopnął tak szybko cofnął rękę upuszczając sznureczek. Łatwiejszym sposobem jest po prostu rzucanie sznureczkami w wiernych, czasami można również oberwać długopisem, jeżeli ‘najważniejszy mnich’ jest bardziej hojny.
I tu ciekawostka, mnich nie może dotknąć kobiety nawet za pośrednictwem jakiegoś przedmiotu, tzn. nie może jednocześnie z kobietą trzymać np. książki. Czyli nie może nastąpić tradycyjne podanie, czyli ja ci daję, a ty odbierasz. Mnich musi puścić dany przedmiot szybciej niż ja go dotknę. Pierwszy raz kiedy w ten sposób mnich podawał mi święty sznureczek myślałam, że chyba prąd go kopnął tak szybko cofnął rękę upuszczając sznureczek. Łatwiejszym sposobem jest po prostu rzucanie sznureczkami w wiernych, czasami można również oberwać długopisem, jeżeli ‘najważniejszy mnich’ jest bardziej hojny.
Nasze lekcje
prowadziliśmy na tarasie, gdzie ustawiano tablicę i krzesła. Obok siebie
siedzieli mnisi i pozostali którzy przyszli czyli dzieci i zakonnice. Lekcje
prowadziliśmy na zmianę trochę ja, trochę Rajski. Przy czym Rajski mówił do
mnichów, a ja do reszty ;-)
Razu pewnego w
ferworze „walki” chciałam na szybko pokazać jakiś długopis, tłumacząc co znaczy
słowo ‘pen’. Ponieważ zaraz przede mną
siedział mnich, który pisał długopisem więc dotknęłam jego długopisu tłumacząc,
że to jest ‘pen’. Mnich się wzdrygnął, wszyscy pozostali zaczęli krzyczeć , a
ja w tym momencie sobie uświadomiłam jaki to grzech popełniłam i zaczęłam
przepraszać. No cóż było już za późno, bardzo grzeszna się nie czułam, ale
biedny mnich pewno musiał się wyspowiadać ;-)
‘Zakonnice’ które uczestniczyły w naszych lekcjach ubrane były całe na biało i były singlami. Jak się dowiedzieliśmy, każda samotna kobieta może przez jakiś czas być taką ‘zakonnicą’ czyli zamieszkać na jakiś czas w klasztorze. Nie wiąże się to z żadnymi ślubami. Jest to czas kiedy kobieta chce poświęcić na medytacje, a przy okazji pomaga w codziennych pracach w klasztorze, czyli sprząta i gotuje. Właściwie to trudno nazwać je zakonnicami.
Wszystko to
opowiedziała nam Poon, która również podczas wakacji zostaje tam na miesiąc lub
dwa taką ‘zakonnicą’.
Po pierwszej
naszej lekcji, kiedy wracaliśmy, Poon
zapytała czy chcemy dostać za to jakieś
pieniądze? Wyjaśniła też, że Tajowie wszystko co robią dla mnichów robią za
darmo, ale ona nam może zapłacić. Co więcej mnisi nie mogą o nic poprosić ani
nie dziękują za otrzymane dary. To obowiązkiem wiernych jest pomagać mnichom. W ten sposób wyjaśniło się też
dlaczego mnisi nigdy do nas nie zadzwonili – to byłoby proszenie nas o coś.
Kiedy
odpowiedzieliśmy, że nie chcemy żadnych pieniędzy, Poon stwierdziła, że wszystkie
dobre uczynki będą nam spłacone w następnym życiu i bardzo się zdziwiła kiedy
powiedzieliśmy, że nie wierzymy w reinkarnacje i następne życie.
TEACHER ADAM ZE SWOIMI UCZNIAMI ;-) |
TEACHER EWA ZE SWOIMI UCZNIAMI ;-) |
Takie rzeczy to chyba tylko wam moga sie przytrafiac :-)
OdpowiedzUsuńBardzo pozytywny post.
Pozdrawiam
W porównaniu z Indiami to tutaj niewiele nam sie przytrafia, tak 'sielsko anielsko'.....
Usuńpozdrawiamy ;-)
zobaczysz,że będziesz miała wynagrodzone. Karma wraca :)
OdpowiedzUsuń