Po kilku dniach znudziła mnie już "kolonialność" Kep i zacząłem rozmyślać co by tu robić dalej.
Jakoś tak mam, że jak jestem zbyt długo w jednym miejscu, to wszystko zaczyna mnie gryźć i swędzić. Tym razem to literalnie, bo 3-krotnie z łóżka wyciągałem jakieś wielkie robale.
Miałem 3 opcje:
1. Jechać do oddalonego o jakieś 20 km Kampot.
2. Płynąć na Rabbit Island, gdzie mógłbym ewentualnie zostać na noc. Tyle, że na Rabbit Island jeździ się, żeby poleżeć na piaszczystej plaży. A ja już widziałem piasek.
Jakoś tak mam, że jak jestem zbyt długo w jednym miejscu, to wszystko zaczyna mnie gryźć i swędzić. Tym razem to literalnie, bo 3-krotnie z łóżka wyciągałem jakieś wielkie robale.
Miałem 3 opcje:
1. Jechać do oddalonego o jakieś 20 km Kampot.
2. Płynąć na Rabbit Island, gdzie mógłbym ewentualnie zostać na noc. Tyle, że na Rabbit Island jeździ się, żeby poleżeć na piaszczystej plaży. A ja już widziałem piasek.
Schody. |
I tam mnie jakoś bardzo ciągnęło ale wszystko wskazywało na to, żeby tam dotrzeć trzaba było wynająć tuktuka na cały dzień. Próbowałem znaleźć chętnych, z którymi mógłbym się podzielić kosztami, ale, że turystów w Kep jest niewielu, to nie odniosłem sukcesu w tej materii.
Pozostałe więc
jedna opcja- Kampot.
Pozbierałem
manele i pojechałem na autobus, który jak mi się wydawało miał odjechać o 9.00.
Okazało się, że takiego autobusu nie ma. Tzn. jest jeszcze na wszystkich
rozkładach w biurach podróży, ale już nie jeździ. Jedzie autobus o 12.00. Czyli
3 godziny czekania + potencjalne opóźnienie autobusu.
Podczas
naszych podróży nauczyliśmy się korzystać ze „znaków”. Wielokrotnie mieliśmy
wątpliwości w którą stronę się udać i często ni stąd ni zowąd pojawiał się
„znak”.
Budda na skalnej półce. |
Po godzinnej podróży autobusem siedziałem już na motorku, który wiózł mnie ku jaskini.
Kiedy tylko zbliżyliśmy się do jaskini zaczęła za nami podążać cała chmara dzieciarni wykrzykując coś do mnie.
– A! To moi potencjalni przewodnicy, o czym
uprzedza Lonely Planet.
Kiedy
stanęliśmy, tłum naparł na mnie, wcisnął mi w rękę latarkę, delikatnie pchnął w
kierunku jaskini i rozpoczął opowieść. Dowiedziałem się, że
-.... tu była olbrzymia
jaskinia ale dawno temu „dach” się zapadł i teraz mamy coś, co wygląda jak
wygasły wulkan, a tu jest posąg buddy, który nic nie pił głodował przez 6 miesięcy i Czerwoni Khmerzy go kiedyś zburzyli ale teraz stoi na nowo (Wszystko to wypowiedziane jednym ciągiem, na bezdechu).
- Nie da się nie pić i nie jeść przez 6 miesięcy, bez picia człowiek może przeżyć 3-7 dni a bez jedzenia około miesiąca. Powiedziałem
A potem zacząłem się zastanawiać, czy ja aby nie atakuję jakiejś prawdy wiary.... Jezus powstał z grobu, to nie jedzenie i nie picie przez 6 miesięcy, to przy tym betka.
A moi przewodnicy nie zwarzając na moje rozterki:
- Tu mamy żółwia:
- Tu dziwne napisy na suficie:
- A tutaj stado ośmiornic:
A moi przewodnicy nie zwarzając na moje rozterki:
- Tu mamy żółwia:
- Tu dziwne napisy na suficie:
Kandelabr. |
Ośmiornica. |
- A tutaj stado ośmiornic:
Po lewej moja przewodniczka. Zwróćcie uwagę na obuwie. |
A potem dzieci zapytały się, czy umię się wspinać.
- Jasne, że umię się wspinać.
- Bo tu można wejść i tam są bardzo ładne widoki.
- No to idziemy.
Byłem chojrak, bo widziałem schody i myślałem, że po tych schodach będziemy się „wspinać”. I pytam, to po tych schodach idziemy?
I tu nastąpiła nie jasna do dziś wypowiedź, z której wywnioskowałem, że wspinać się będziemy gdzieś tam, a zejdziemy schodami. Fajnie!
Najpierw poprowadziły mnie dość stromą, ale jednak ścieżką.
- To jest kapliczka buddyjska i Wietnamczycy tu przyjeżdżają się modlić.
Ale ścieżka przy kapliczce się kończyła i zacząłem się rozglądać wokół siebie szukając dalszej drogi.
Dzieci pokazały na pionową skałę przed którą stałem.
- Tędy? Przecież tu NIE MA drogi.
Była. Pionowo w górę. Żadne zdjęcia tego nie oddadzą. Wspinałem się po skałach ostrych jak żyletki, w dodatku bardzo śliskich. Każdy krok groził upadkiem w przepaść, a najpierw przejechaniem po tych żyletkach. Tyle, że te dzieci wspinały się w klapkach i robiły to kilkakrotnie szybciej niż ja.
Spocony i zziajany dotarłem na szczyt. Widoki piękne, słońce wypala mózg, nie ma się gdzie schować.
- To gdzie te schody?
- Jakie schody?
- No te co je na dole widzieliśmy!
- A te, a to z drugiej strony góry.
- To jak my teraz do nich dojdziemy???
- No trza zejść na dół i możesz se do nich pójść.
- Ale jak?
- No tak samo jak tu przyszliśmy.
- ???!!!!.....
Wspinanie się po pionowej skale ma sens, bo widzisz czego się masz chwycić, i gdzie postawić stopę ale i tak przyznaję, że chwilami byłe nieźle "wydygany".
Ta sama droga w dół, to już zupełnie inna historia.
Zastosowałem zasadę, że przynajmniej jedną ręką muszę się czegoś pewnie trzymać, zanim opuszczę się w dół.
Udało się. Nie posiadałem się z dumy kiedy dotarliśmy na dół. Było pięknie, choć trochę strasznie. Wynagrodziłem jeszcze moich przewodników i po krótkim odpoczynku mogłem wracać do Kampot Cham.
To mi się z czymś kojarzy, ale z czym...? Jakaś podpowiedź? |
Mój driver. |
Widok ze szczytu. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz