Co
robić jak się mieszka w Mumbaju i chce się odpocząć od tej miejskiej dżungli?
Trzeba wybrać się gdzieś na wycieczkę. Niestety jechać musimy dość długo bo
Mumbaj wielki i gdzie okiem sięgnąć ciągle widać ludzkie zabudowania. Podobno w
Indiach nie można być samemu bo zaraz znajdą się wokół tłumy ludzi. No ale może
przynajmniej trochę spokojniej, wiejsko, jakiś horyzont niezabudowany...
Takim
ciekawym, w miarę spokojnym miejscem jest Alibaug i dalej Murud z pięknym fortem.
O wycieczcie do
Murud opowiedziała nam Maria, która mieszkała jakiś czas w Mumbaju więc
sporo zwiedziła.
Z Alibaug do Murud są jakieś dwie
godziny drogi, częste połączenia autobusowe i malownicza trasa wzdłuż wybrzeża
przez wsie, gdzie alfabet łaciński jest wielkomiejską fanaberią a zagajniki
przez połowę dnia są podwodne. Plotka, która mi się obiła o uszy, że z Mumbaju
można tam dopłynąć promem - została na miejscu wyśmiana, ale może jednak...
Murud jako miasteczko chwyciło mnie za serce. Niskie domy, ciepłe żółtawe
kolory fasad i bitej drogi, uliczni sprzedawcy, przepychający się ludzie i
motocykle, śmieci, śpiew muezina, czysto-brudne hotele*, sklepy ze słodyczami
wypełnione klientami. Wszystko to gwarne i tłoczne w sposób nie
miejski tylko miasteczkowy właśnie.
Plaża w Murud jest szaro-czarna.
Chwalą się, że najczarniejsza w Indiach. W czasie odpływu można zajść daleko od
brzegu brudząc sobie stopy czarnym drobnym piaskiem. Przy plaży można w paru
niedrogich lokalach zjeść, co tam akurat im się złowiło. W naszym przypadku
były to krewetki. Polecam. Okazuje się, że na tyłach można by też nocować (coś
jakby szeregowe domki kempingowe) ale nie wiem za ile. Wolę opustoszałe
Chikani.
Głównym powodem naszych odwiedzin
jest fort Murud-Janjira (czyli fort Wyspa-Wyspa, bo zarówno zniekształcone
arabskie "al jazeera" jak i konkańskie "morod" oznaczają
wyspę). Zbudowany około 1570 roku, rządzony przez Siddhi, potomków czarnych
afrykańskich niewolników, był ich ostoją przeciwko dominującym siłom Wielkich
Mogołów a później Marathów. Ujęło mnie to, że nikt go nigdy nie zdobył! Ani
Anglicy, ani Portugalczycy, ani Marathowie! I to do XX wieku mimo prochu,
dynamitu i tym podobnych życiodajnych wynalazków. Zresztą jeszcze w 1969 roku
na stanie było ponad pół tysiąca armat.
Maharadża Shivaji |
Najbardziej uparty był słynny Maharadża
Shivaji, który próbował zdobyc Janjirę trzynaście razy** – chyba chciał mieć
czarny pas w zdobywaniu fortów, bo Murud-Janjira wśród warowni to Five Point
Palm Exploding Heart Technique*** wśród ciosów kung-fu. A Shivaji to nie byle
kto: założył Imperium Marathów i wydarł pół Dekanu Wielkim Mogołom, którzy
przeciw niemu słali armię w porywach liczącą 300 tysięcy ludzi. Wygrywał bitwy
z siedmiokrotnie większymi siłami wroga (bitwa pod Umberkhind, bitwa pod
Sinhagad) a jego wojska to twardziele jak Spartanie (350 żołnierzy broniło
fortu Chakan przez 56 dni przeciwko 21.000 Mogołów). W wolnych chwilach jeździł na ulubionym koniu Vishwas (Wiara) no
i na jego cześć przemianowano słynną Victoria Station na Chhatrapati Shivaji
Terminus. Aż dziw bierze, że będąc tak dobrą partią wziął sobie tylko osiem
żon.
A wracając do naszej wycieczki, wystarczy złapać rikszę i powiedzieć
"Janjira fort", oczywiście zapoznasz się z wygórowaną ceną (jednak
zaskakująco jednorodną w różnych autorikszach) i wio. Trzeba zaznaczyć o jaki
fort chodzi, bo starszy brat Shivaji też Janjiry nie zdobył i ze złości
zbudował opodal konkurencyjną warownię. Można (i nawet chyba fajniej by było)
pójść na piechotę – wcale nie taki rzut beretem i na górę trzeba się wspiąć,
ale za to ma się więcej czasu na malownicze widoki zatoczki śródlądowej, kutrów
i innych takich przyziemnych spraw. Fort od plaży miejskiej i miasteczka
oddzielony jest skalistą górą, a wybrzeże w porze monsunu jest jaskrawozielone.
No i fort: wygląda na niezdobyty! Nieregularny w kształcie wyrasta pośrodku
zatoki jakieś pół kilometra od brzegu. Ściany pionowo wystają z morza a
nieregularny kształt zawdzięcza temu, że pokrywa idealnie wyspę skał
podwodnych. Jest koloru czarnego: podobno zbudowany został z materiału z
domieszką ołowiu. Rzeczywiście sprawia wrażenie nieprzeniknionego ciężaru.
Wszystkie krawędzie są gładkie, brakuje kątów prostych. Nie widać do niego
wejścia. Teraz rządzą w nim drzewa i papugi, ale tego z oddali nie widać.
Słychać tylko szum morza i widać czarną niewzruszoną bryłę. Jest piękny.
Z punktu widokowego jedziemy przez
wioskę-slums do przystani skąd odpływają łódki na zwiedzanie fortu. I to
żaglówki!!! Dau (dhow) to łajba jakby typu łacińskiego, taka bez bomu, z żaglem
zwisającym z pochyłej rei. Zawsze się zastanawiałam jak to ustrojstwo robi
zwroty... Fort wciąż mi nie objawił jak się do niego wchodzi (mimo że
przycumowała do niego druga żaglówka) – tak to został przebiegle pomyślany. Na
łódkę wsiadło i klapnęło po turecku ponad 50 osób chociaż na to nie wyglądała
(to decybele kazały mi policzyć). Dzięki temu miała porządne zanurzenie i można
było maczać rękę w wodzie. Niedługo po wypłynięciu kapitan zaczął mantrę
przewodnika w Hindi z istotnym elementem opłat. Nawet coś zrozumiałam (wplatają
dużo angielskich wyrazów****, a sąsiad opowiedział nam już pokrótce historię
fortu). A na koniec dziecko puściło pawia średnicy 1,5 m. (Deski pokładu nie są
zamocowane, są tylko położone, więc jak zeszliśmy z łajby wsadzili je do wody i
tyle.)
A ten żagiel przy zwrocie to się
obsługuje tak: przerzuca się go nad reją. Serio! Łajba traci całą prędkość,
łatwo go przedrzeć i potrzeba co najmniej dwóch chłopów przy lekkim wietrze.
Ekonomia, ergonomia i wydajność w swoim zaprzeczeniu. Niech ktoś mi powie czy
to ma plusy?!
Fort. Dopiero jak byłam kilkanaście
metrów od niego to zobaczyłam wejście. Kolorowe papugi krakały nad ciemną,
wilgotną bramą, której strzeże potwór miażdżący słonie. Przez nią przechodzisz
do fortu-dżungli. Zachowało się w rozsądnym stanie jeszcze sporo zabudowy:
świątynia, pałac, budynki gospodarcze. Ogromne studnie wypełnione słodką wodą
robią wrażenie (proszę wrócić do niezdewaluowanego znaczenia słowa
"ogromny' – ja mówię o kilkunastu metrach średnicy). Były ważnym
czynnikiem obronnym: garnizon mimo długotrwałego oblężenia miał wody na ho!ho!
W labiryncie ciemnych pomieszczeń w podziemiach można by się zgubić, mimo że
wiele z nich jest wyraźnie oznakowanych na biało, przez nietoperze. Trochę na
południe od centrum fortu wznosi się murowane wzgórze, z którego widać daleko i
w każdym kierunku. Ponad setka turystów rozpierzchła się i dopiero tam
odnaleźliśmy paru. Malborku! Wawelu! Pieskowa skało! Ogrodzieńcu! I, pożalić
się, Biskupinie! Chowajcie się – Murud rulez!
Jechałam tam nie mając pojęcia, co
zobaczę (o mało co nie wysiedliśmy przez to przy innej okolicznej atrakcji –
pałacu Nawab, zamkniętym dla turystów z powodu kradzieży zabytkowych witraży).
Może Murud to nie jest fort największy na świecie, może nie najpiękniejszy, ale pofalowana
linia czarnego muru, wilgotna bryza lepiąca się do policzków, zapach morza i
skrzek ganiających się papug wyryły się w mojej pamięci.
Już
nigdy nie będzie takich fortów, ani takich łódek wpływających w ich bramy. Już
nigdy.
P.S.
Przejrzysta mapka z innymi atrakcjami okolicy na stronie www.murudjanjira.com
*hotel
= knajpka
**tak
mówią na miejscu, próbując to zweryfikować w internecie trafiłam tylko na
dowody sześciu prób, i tak był uparty.
***zobacz
Kill Bill jeśli tego jeszcze nie zrobiłeś
****dla
tych, co czytali lub słuchali "Margot" Witkowskiego: brzmi to
dokładnie jak gadanie cyganów po cygańsku. Wielokrotnie już w Mumbaju
pomyślałam o wiertarkach.
Ekstra. Mam nadzieje że odbieracie poczte rajscy2012@gmail.com
OdpowiedzUsuńOdbieramy i zapraszamy do pisania do nas ;-)
OdpowiedzUsuńAhhh moje póki co niespełnione marzenie! Zawsze coś staje na przeszkodzie, a ja tak pragnę odwiedzić to miejsce! Niezdobyty fort do którego płynie się łódką, no czego chcieć więcej!
OdpowiedzUsuńNo to życzę, zdobycia fortu ;-) Pozdrawiam ;-)
OdpowiedzUsuń