Misternie
przygotowany i ułożony plan zakładał, że 8 października powinniśmy opuścić Bombaj i
być w drodze do Tajlandii, wszystko szło zgodnie z planem. Do czasu! Ale jak
się wali to już na całego i wtedy sprawdza się przysłowie „prawdziwych
przyjaciół poznaje się w biedzie” , dokładnie tak było tym razem...
Pierwszą osoba, która zaczęła odczarowywać pasmo niepowodzeń był ... rikszarz, ten który nas przywiózł na stację. Okazało się, że Adam płacąc mu za przejazd dał mu razem z pieniędzmi nasz bilet na pociąg, a może mu wypadł, w każdym razie facet biegł za nami, żeby nam oddać bilet.
Byłam w szoku, mógł go po prostu wyrzucić, mógł iść go zwrócić i dostałby pieniądze, a on przybiegł do nas w tym deszczu i nam oddał. Ten rozmoczony, pobrudzony bilet, który jeszcze rozpadł się na 4 części, my cali zmoknięci, ja zapłakana i uśmiechnięty rikszarz, który cieszy się, że nas znalazł... scena jak z bollywoodzkiego filmu ;-)
1. Przygotowania
do wyjazdu.
a) Zakup
biletów dokonany z dużym wyprzedzeniem. W promocji kupione bilety lotnicze z
Kalkuty do Bangkoku, bilety na pociąg do Kalkuty też w dobrej cenie, wszystko
ok.
b) Plan
podróży (jak zawsze) mniej więcej ustalony, szczegóły wychodzą w trakcie.
c) Noclegi w
CS zaplanowane, mamy 4 zaproszenia, jest super!
d) Impreza
pożegnalna, przeszła nasze oczekiwania.
Zaprosiliśmy 8 osób (impreza miała być w polskim gronie), w pewnym momencie grupa rozrosła się do 15 osób w międzynarodowym towarzystwie. Było super: polskie kiełbasy, śledzie, serek żółty, oscypki, ogóreczki kiszone nawet szyneczka była, no i żeby nie zapominać, że w Indiach jesteśmy, danie główne to Adamowy dahl bhat, pyyszny!
Była „woda rozmowna”, a jakże, no i poszły potem „Hej sokoły”, „Szła dzieweczka”, aż nasi zagraniczni goście patrzyli z podziwem... i tak do 3 nad ranem...
Zaprosiliśmy 8 osób (impreza miała być w polskim gronie), w pewnym momencie grupa rozrosła się do 15 osób w międzynarodowym towarzystwie. Było super: polskie kiełbasy, śledzie, serek żółty, oscypki, ogóreczki kiszone nawet szyneczka była, no i żeby nie zapominać, że w Indiach jesteśmy, danie główne to Adamowy dahl bhat, pyyszny!
Była „woda rozmowna”, a jakże, no i poszły potem „Hej sokoły”, „Szła dzieweczka”, aż nasi zagraniczni goście patrzyli z podziwem... i tak do 3 nad ranem...
e) Potem
pakowanie, czyli rozdzielenie naszych zgromadzonych dóbr na 4 różne domy
znajomych, gdzie mają przeczekać aż wrócimy. Niewielki bagaż ze sobą, w końcu
jedziemy tylko (?!) na 2 miesiące, więc jako doświadczeni podróżnicy już wiemy,
żeby nie brać za dużo.
f)) ... i ostania
sprawa zdać mieszkanie i odebrać wpłaconą kaucję. Jasne i oczywiste, ale nie w
Indiach!
2. Jak NIE
wyjechaliśmy z Mumbaju
Wiedząc o tym,
że nasz broker TenzktórymAdamJużnieRozmawia doprowadził nas już nie raz do
stanu wrzenia, wybuchu, szewskiej pasjii i kur....cy, jest absolutnie
niewiarygodny, a jego słowo jest jak pierdnięcie, umówiliśmy się z nim na odbiór
mieszkania i kaucji na 2 godziny przed planowanym wyjściem na pociąg.
Od kilku dni wysyłamy mu smsy kiedy wyjeżdżamy i żeby
przygotował pieniądze.
- O ustalonej
godzinie pierwszy tel. „Tak, tak za 5
minut, zaraz tam będzie mój człowiek”, już widzimy to twoje INDYJSKIE 5 min...
- minęło pół godziny “coo, jeszcze go tam nie ma?? I
trzask telefonem, wyłączył się”
- po kolejnych 10 min “już jest w drodze… 5 min”
- minęła już godzina … “zaraz będzie, czekajcie..”
- po półtorej godzinie postanowiliśmy, że zabieramy klucz
od mieszkania i wychodzimy, na co TenzktórymAdamJużNieRozmawia
zaczął wrzeszczeć do tel, że nie możemy tak zrobić bo on ma już następnego
klienta na to mieszkanie, mamy czekać.... wrzenie, kur...ca, jak by tu był to
zabić faceta...
- plan „B”
zakładał, że zostawiamy klucz u Toma i Rupaly i oni odbierają kaucję, tak też postanowiliśmy
zrobić, w tym czasie pojawia się PanCzarny czyli wysłannik, który oddaje nam tylko
część kaucji!
- eksplozja
złości!! Podczas całej tej akcji byli z nami (jako wsparcie) Tom i Rupaly. Tom
proponuje, żeby zostawić mu klucz, on
odzyska resztę kaucji od... wiadomo kogo. Umawiamy się, że ma nie oddawać klucza, dopóki
nie dostanie do ręki reszty kaucji, guzik nas to obchodzi, że nowy lokator już
czeka!! A my pędem ruszamy w drogę, zmitrężyliśmy już 2 godziny i 40 min.
W tym momencie
wydawało nam się, że najgorsze mamy już za sobą. Jakże głęboko się myliliśmy. W
drodze nastąpił splot nieprzewidzianych wydarzeń:
- nie udało się
złapać rikszy do stacji i pojechaliśmy autobusem
- po drodze
stanęliśmy w korku
- stacja, z
której odjeżdżał pociąg do Kalkuty była oddalona od stacji do której dociera
pociąg podmiejski o kilka kilometrów, o czy nie wiedzieliśmy
- a kiedy
stacja docelowa wydawała się w zasięgu ręki, riksza utknęła na przejeździe
kolejowym,
- a cały czas
lało tak, że nawet nie wiedzieliśmy dokąd idziemy/jedziemy i przemokliśmy do
suchej nitki.
Na stacji
dopadły nas zaraz „taksówkowe sępy”, które poinformowały nas, że pociąg już
odjechał ale oni dogonią go swoją taksówką, o ile zapłacimy im jakieś
kosmiczne pieniądze ... i w tym właśnie momencie okazało
się, że podczas tej zwariowanej podróży Adam zgubił bilet na pociąg.
Dałam trochę
upust całej złości, wściekłości i bezsilności. Przez cały czas tej 3 letniej
podróży płakałam tylko raz, jak nas okradli w Laosie, to był drugi raz, po
prostu pękłam. Cała ta nerwowa sytuacja, pościg do pociągu, zgubiony bilet, co
jeszcze??... deszcz spływał po mojej twarzy razem ze łzami...
Ale trzeba się
pozbierać, coś zrobić, zaplanować co dalej...
3. Są jeszcze
na świecie dobrzy ludzie.
Oczywiście
teraz na spokojnie jak się zastanawiamy nad tym wszystkim, stwierdzamy, że to
czy tamto można było zrobić inaczej. Nie czekać na kaucję, gonić pociąg? Ale stało się...
Pierwszą osoba, która zaczęła odczarowywać pasmo niepowodzeń był ... rikszarz, ten który nas przywiózł na stację. Okazało się, że Adam płacąc mu za przejazd dał mu razem z pieniędzmi nasz bilet na pociąg, a może mu wypadł, w każdym razie facet biegł za nami, żeby nam oddać bilet.
Byłam w szoku, mógł go po prostu wyrzucić, mógł iść go zwrócić i dostałby pieniądze, a on przybiegł do nas w tym deszczu i nam oddał. Ten rozmoczony, pobrudzony bilet, który jeszcze rozpadł się na 4 części, my cali zmoknięci, ja zapłakana i uśmiechnięty rikszarz, który cieszy się, że nas znalazł... scena jak z bollywoodzkiego filmu ;-)
Bilet
zwróciliśmy bez problemu i dostaliśmy zwrot kasy. Teraz gdzieś trzeba wracać,
więc dzwonimy do Toma i Rupali. Nasz broker na pewno nie zapłacił pieniędzy, więc wrócimy
do starego mieszkania. Wyraźnie umówiliśmy się z Tomem, że nie oddaje klucza, zanim nie
dostaje kasy. Tom jednak, nie odbierając pieniędzy oddał klucz jak tylko
wsiedliśmy do autobusu. Naprawdę nie mogę tego zrozumieć i cały czas zadaję sobie
pytanie: DLACZEGO? No cóż, prawdziwych przyjaciół poznaje
się w biedzie.
Na szczęście
mamy w Mumbaju prawdziwych przyjaciół, telefon do Rajesha i już wiemy gdzie
będziemy nocować, nawet kolacje dostaliśmy chociaż dotarliśmy do niego już po
północy, a na drugi dzień musiał rano iść do pracy.
Prawdziwym
światełkiem w tunelu był Michał, od tej pory zwany Aniołem. Zadzwonił w
krytycznym momencie i kiedy tylko dowiedział się co się stało, powiedział, daj
mi 15 min. mam program do wyszukiwania najtańszych połączeń lotniczych. Na drugi dzień byliśmy już u Michała, znalazł
nam bilet w dobrej cenie z Mumbaju
prosto do Bangkoku, zdążymy więc wylecieć zanim skończy się ważność wizy
indyjskiej.
W ten sposób:
- straciliśmy
trochę kasy (AIR ASIA nie zwraca pieniędzy za niewykorzystany bilet),
- dostaliśmy
dwa dodatkowe dni w Bombaju, które spędziliśmy u Rajesha,
- odzyskaliśmy
resztę naszej kaucji (nie będzie broker pluł nam w twarz...),
- przeprowadziliśmy
„weryfikację” naszych przyjaciół...
:), nieszczęścia idą parami, a nawet grupami, tak jak sploty niefortunnych zdarzeń :), najważniejsze że daliście radę, i zawsze wtedy jakaś życzliwa dłoń się znajdzie, a przyjaciół weryfikuje życie :)
OdpowiedzUsuńP.S. Mam nadzieję, że rikszarzowi za dobre serce też się znaleźne dostało ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietna przygoda oczywiście nie jest tak świetnie podczas realizacji ale za dwa miesiące będziecie się z tego śmiali no i fajnie potem po wspominać takie akcje.
OdpowiedzUsuńKiedyś utkneliśmy w Munar 3 godziny szukaliśmy połączenia na Goa bo z Goa mieliśmy lot do Mumbaju i powrót do domu a tam zero szans na autobus na pociąg z Kochi 36 osób na liście oczekujących albo samolot z Bengaluru albo taxi za 15000r za 1000km wybraliśmy taxi
To był błąd miało być 15-17h jazdy zrobiło się 36h ale jakoś się udało przepadł nam tylko extra dzionek na plaży.
pozdrawiam i życzę mniej takich przygód na Tajlandii
To masz, racje, na takie przygody po czasie patrzy się inaczej.
UsuńKiedyś czekaliśmy na pociąg w Agrze, byliśmy w drodze do Waranasi, godziny spóźnienia przeciągały się, aż w końcu wyszło na to, że całą noc spędziliśmy na dworcu, 10 h spóźnienia. Ale teraz na wszystko patrzymy już jak na przygodę. A ruszając do Bangkoku powtórzyłam nasze motto przewodnie "cała naprzód, ku nowej przygodzie.." Pozdrowienia z Bangkoku!
Złe dobrego początki...teraz juz będzie tylko fantastycznie!Bawcie się dobrze w Taj...zresztą inaczej się nie da.>:)
OdpowiedzUsuńJuż zaczynamy bawić się dobrze ;-)i wierzymy, że wszystko w życiu jest po coś. Pozdrowienia z Bangkoku!
UsuńNiesamowite przygody, co nas nie zabije to nad wzmocni. Czekam na relacje z Tajlandia. Buziaki
OdpowiedzUsuńNooo..... to to faktycznie o mało nas nie zabiło......
OdpowiedzUsuń