Legenda

piątek, 6 listopada 2015

Balijskie jedzenie oczami mieszkańca Tajlandii :-)

Wszystko co z ryżem to nasz chleb powszedni byliśmy więc ciekawi czy na Bali coś nas jeszcze zaskoczy jedzeniowo. Musze tutaj dodać, że jadąc do jakiegoś kraju ZAWSZE jemy dania kuchni lokalnej, jakieś pizze czy spagetti możemy jeść wszędzie a np. Nasi Campur tylko w Indonezji ;-) Uwielbiam testować kuchnie lokalną, poznawać nazwy, kosztować i wybierać co mi smakuje, a co nie.
Jedzenie indonezyjskie w jakimś stopniu jest podobne do tajskiego, ogólnie (w dużym uproszczeniu) można powiedzieć, że jedzą: ryż + dodatki mięsne lub warzywne, makaron + dodatki mięsne lub warzywne, zupy mięsne lub warzywne lub mięsko na patyku.

Nasi Goreng
Najbardziej znana potrawa, którą mieliśmy w każdej karcie dań to Nasi Goreng, nasi = ryż, goreng czyli smażony, czyli jest to dobrze znany nam z Tajlandii fried rice, po tajsku kau pad. Może być wersja z warzywami, kurczakiem (ayam)  lub świnką (babi). Czasami zdarza się wersja z jajkiem na górze lub częstym dodatkiem na Bali czyli chrupkami. Dobre, trzeba spróbować, chociaż dla nas bez rewelacji mamy to na co dzień ;-)
Można też spróbować podobnej wersji Mie Goreng czyli nudle smażone.

Kolejna grupa potraw to zupy SOTO, może być np. kurczakowa Soto Ayam. Taki sobie rosół z warzywami ;-)
Kolejna popularna tutaj potrawa to BEBEK BETUTU lub Bebek Goreng czyli kaczka wędzona lub smażona w przyprawach.
Jedliśmy też coś co się nazywa CAP CAY (czyt. ciap ciaj), jak sama nazwa mówi takie rozciapane warzywa J Czyli taki gulasz warzywny podawany czasami z jakimś mięsem.
GADO GADO w przydrożnym barze.
Bardzo ciekawą potrawą (coś dla wegetarian), którą polecam jest GADO GADO czyli smażone lub gotowane warzywa z sosem orzechowym, smażonym tofu, często z dodatkiem tempeh (zbitych w bryłki sfermentowanych orzeszków soi). Jedliśmy ją w wersji restauracyjnej i w przydrożnym barze, gdzie Pani przy nas rozgniatała orzechy. Obie były ciekawe, a najlepszy jest sos orzechowy ;-)
Ten sam sos dostawaliśmy na kurczaczkach lub śwince na patyku czyli Sate = Satay Ayam lub Babi.
Wielbiciele ryb i owoców morza z łatwością też znajdą coś dla siebie. My akurat nie przepadamy za owocami morza, dziwne nie ?

Produkcja sosu orzechowego do Gado gado w przydrożnym barze.

Gado Gado w restauracji :-) 

No i na koniec nasz HIT balijski NASI CAMPUR Bali (czyt. ciampur) czyli ryż z przeróżnymi dodatkami, sosami , sałatkami, czasami jajkiem, kurczakiem oraz tempeh czyli te orzechy zbite w bryłki. Jedliśmy je w różnych wersjach, z różnymi dodatkami, a najlepsze było w małej restauracyjce w Ubud. Zaprowadziła nas tam przypadkowo poznana Polka mieszkająca w Australii, gdyby nie ona pewno nigdy byśmy tam nie dotarli. Dzięki Dotti ;-) To była prawdziwa uczta dla podniebienia ;-) Już sam sposób podania na wiklinowych koszykach z liściem bananowca był egzotyczny a potrawa .... ‘niebo w gębie’ ;-) Dla samej tej potrawy warto tam jechać jeszcze raz J

Najlepsze Nasi Campur jakie jedliśmy na Bali ;-)

Jak będziecie kiedyś w Ubud koniecznie się tutaj wybierzcie ;-) To niedaleko Ubud Palace, przy ulicy Suweta.

Jeszcze powinien być deser ;-) Więc teraz coś słodkiego - Martabak czyli słodki naleśnik/ciasto z nadzieniem czekoladowym lub serowym. Przeczytałam o nim w samolocie lecąc na Bali i postanowiłam spróbować, ale okazało się że nie tak łatwo to znaleźć. W miejskich restauracjach przeznaczonych dla turystów nic takiego nie ma. Natomist jak się podróżuje po Bali można wypatrzeć małe budki z napisem MARTABAK. Poprosiłam więc kierowcę, żeby stanął przy takiej budce i dostałam ciasto robione na patelni ze słodką polewą, czekoladą, orzeszkami, mniam.... i to gorące, można powiedzieć ‘prosto z pieca’ ... tylko pieca nie było ;-)



Jadąc do Indonezji, oprócz planu spróbowania i poznania lokalnej kuchni, postanowiłam znaleźć jakiś owoc, którego jeszcze nie znam z Indii lub Tajlandii.  I udało się, po raz pierwszy na Bali próbowaliśmy marakui. Marakuja, nazywana też passiflora, passion fruit, po polsku bardzo dziwnie -męczennica jadalna, jest pyszna, w smaku lekko kwaskowata. Stała się naszym owocem tego wyjazdu ;-)




I jeszcze trochę pysznego jedzonka ;-)

Satay Ayam czyli kurczak na patyku z sosem orzechowym + pyszne TEMPE

Odkrycie tego wyjazdu czyli TEMPEH (czyt. tempe) - zbite w bryłki sfermentowane orzeszki soi, przepyszne!

I jeszcze raz Nasi Campur, w innej wersji.

6 komentarzy:

  1. O ja to miło, gdy podczas wakacji nie tylko zabytki zachwycają, ale jeszcze i lokalna kuchnia, która jest tu dodatkowym bonusikiem podczas zwiedzania :) Pamietam gdy polecieliśmy w maju do Kerali, a tam właśnie trwał sezon na ponoć najpyszniejsze mango na świecie - Alfonso mango. O, jak na niego polowaliśmy! Potem jeszcze okazało się, że w Indiach to jakieś zupełne szaleństwo i tych owoców jest naprawdę wiele odmian, a jedno lepsze od drugiego.
    Marakuje też uwielbiam, ale ja ją znam jako owoc, którego częścią jadalną jest jedynie galaretowate wnętrze - nasionka ze swoją słodko-kwaśna otoczką. Są one chyba klasycznym dodatkiem do słynnego deseru Pavlovej.
    To co Wy pokazujecie, to widocznie jakaś inna, ciekawa odmiana. Wygląda jakby jadalny był cały owoc? Interesujące...
    Też bym spróbowała! :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Lokalna kuchnia zawsze nas zachwyca ;-) Nawet jak nie wszystko nam smakuje to odkrywanie czegoś innego jest super! Mango też uwielbiam, nawet bardziej niż marakuje ;-) Jadłam już różne odmiany, chociaż z reguły nie znam ich nazw. Alfonso mango brzmi nieźle ;-0 Co do marakui to też jedliśmy tylko galaretowate wnętrze z nasionkami i znaleźliśmy różne odmiany, jedne były kwaśniejsze inne słodsze, wszystkie warte spróbowania ;-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja przyjemność Ewa :)
    Świetny artykuł, aż nabrałam apetytu...
    Pozdrawiam, Dotti.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się robię głodna na wspomnienie tych pyszności ;-)

      Usuń
  4. Zazdrość to jedyne co czuję po przeczytaniu powyższego tekstu :) ale już niedługo... ostatnio z Dominiką spieramy się już nie "czy?" tylko "gdzie i na ile?" pojedziemy w roku 2016.
    Dziękuję Ewo za fajny, podsycający dosłownie i w przenośni apetyt artykuł :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, i to nie tylko kulinarny, podróżniczy też :-) :-) Ciekawe co planujecie na 2016 ???
      Może znowu zahaczycie o Tajlandię?

      Usuń