Legenda

poniedziałek, 24 września 2012

Mój pierwszy dzień w Bollywood



“Mój” czyli Marii z Łodzi, “pierwszy” bo niedawno temu przyleciała i zamieszkała w  Mumbaju. Może właśnie dlatego jej spojrzenie na Bollywood jest takie świeże. Ubawiliśmy się do łez czytając o czymś, co my obserwujemy na co dzień i nie widzimy w tym nic dziwnego. 


Wszystko zaczęło się od tego, że Rajscy zadzwonili czy jutro nie chcę jechać na plan serialu "Diya aur... coś tam coś", co oznacza "Światło oraz coś tam coś". Tak, chcę. Umawiamy się na 8.30 rano na Mira Road. W terminach mumbajskich oznacza to, że w samym pociągu z Churchgate spędzę półtorej godziny. Budzę się odpowiednio wcześnie, pakuję drugi komplet ubrań oraz polski prowiant dla Rajskich (chleb, kabanosy i ser dało się podobno zjeść, nie przywoźcie Rajskim ekologicznej jałowcowej, bo się psuje) i wychodzę na puste ulice. Ruch uliczny rozkręci się na dobre dopiero przed 9tą.
 Serial "Diya aur... coś tam coś" jest jednym z najpopularniejszych w Indiach - o dziewiątej wieczorem włącza kanał Star Plus populacja, która zapełniłaby dwie Polski i Czechy. Opowiada historię małżeństwa (rzecz jasna aranżowanego): żona pomaga mężowi uwierzyć w siebie i zostać wielkim kucharzem, mąż pomaga żonie zdać ogólnokrajowy egzamin i dostać rządową posadę. Przy okazji, jakże niespodziewanie, zakochują się w sobie. Nutą patriotyczną jest duma z kuchni indyjskiej, która wygra dla głównego bohatera konkurs Top Cook of the World. (I jak tu nie być dumnym i nie oglądać). Dokładnie do nuty patriotycznej potrzebni są zagraniczni statyści, którzy na szklanym ekranie obfotografują, zamęczą wywiadami i będą wyrażali podziw i sympatię dla głównego bohatera. Wszystko to objaśnił mi aktor odgrywający główną rolę, który opowiadając o swoim bohaterze używał pierwszej osoby, podkreślił kulturotwórczą moc wątku emancypacyjnego żony i wyraził dumę z indyjskiej kuchni.

Vanity car
Mira Road to jeszcze nie koniec Mumbaju, ale miło zobaczyć po prawej rustykalny widoczek ryżowego pola. Spotykam Adama przed stacją i jedziemy razem rikszą - tutaj należy wiedzieć ile trzeba za kurs zapłacić, ponieważ jest to magiczna strefa bez liczników - wszystkie riksze mają je przysłonięte gustownymi szarymi szmatami. Dojeżdżamy szeroką zakurzoną drogą wzdłuż płotu, który Adamowi wydaje się znajomy i zaraz przekraczamy blaszaną bramę do królestwa magii szklanego ekranu. Podwórko - klepisko, śmieci, vanity vany a dalej hangar.
Maria z głównym bohaterem Surajem
 Wszyscy na planie się znają, wszyscy spokojnie czekają, wszyscy rozmawiają trochę o czymś, trochę o niczym i wszyscy marzą o siedzeniu dzień cały w vanity vanie - tam jest klimatyzacja. W przeciwieństwie do klimy w hangarze, gdzie jest plan zdjęciowy, która działa nieskutecznie. Może dlatego, że mogłaby grać w postapokaliptycznej wizji świata - pęk rur harmonijkowych o przekroju metra spiętrzający się przed hangarem i sięgający do wnętrza jak głodna ośmiornica. Po lewej vanity van dla pospolitego ludu, po prawej vany głównych aktorów. Serial jest kręcony na dwóch planach: my jesteśmy Singapurem, natomiast gdzieś za innym płotem znajduje się Puszkar, gdzie serialowa rodzina i przyjaciele zagryzają palce i robią dziwne miny czekając na wynik konkursu Top Cook.
Jeśli ktoś nie widział serialu indyjskiego, to koniecznie trzeba zobaczyć - Moda na Sukces to akcja tak wartka, że mozna sie pogubić!!!. W Bollywood każdy zwrot jest okraszony zbliżeniami na kolejne twarze świadków, przy czym świadków jest zwykle wielu, a każda twarz musi mieć jakąś minę. Mój ulubiony fragment ever pochodzi z przypadkiem odkrytej telenoweli o hinduskich bogach: gdy jeden z nich dyskiem wysłanym z palca zabija kogoś niepokornego, bogowie i boginie kolejno się szokują, cieszą, dezaprobują, zaskakują, zamyślają, chwalą etc etc. Bogów w Indiach jest wielu, więc można długo kontynuować.
Do vanity vanu przychodzi trzeci pomocnik pierwszego pomocnika reżysera i ruszamy na plan. Mimo że wzywający bywa dynamiczny i władczy, nikomu się nigdy nie spieszy, bo przecież i tak zacznie się za hinduskie five minutes: po polsku oznacza to coś jak "za chwilę", które mówi nastolatek grający w Quake'a do mamy wołającej, żeby wyrzucił śmieci. Po pokonaniu stalowych macek klimatyzacji dostaję się na plan. U góry rusztowania ze światłami, po bokach ludzie się nudzą na trybunach, na środku stanowiska kucharskie, na które dorzucają właśnie świeżą kolendrę i papryki. Pośród tego pełno ekranów światło chłonących i odbijających, gdzieś pałęta się wysięgnik z kamerą (na szynach, bo ujęcia są dynamiczne: najazd na twarz bywa i z półobrotem). No i pełno obsługi tj. panów od ustawiania wszystkiego, panów rozkazujących gdzie to ustawić i panów, którzy od reżysera wiedzą gdzie kazać co ustawić plus fryzjerki i makijażystki oraz ludzie, których nie złapałam na jednym kiwnięcu palcem. No i reżyser - blady i spocony, zawinięty w pled, siedzący przed monitorami na plastikowym krzesełku ogrodowym (podobno dochrapał się potem zapalenia płuc). Do tego pałętający się skośnoocy oraz jasnoskórzy statyści. Myślę, że plan zdjęciowy jak wszędzie, przy czym stelaże bywają z bambusa a sprzęt filmowy wygląda jakby znalazł drugie życie po zdjęciu z anteny teleturnieju "Wielka gra".
Santia z teściową
Wchodzi para Hindusów 50+. Oboje w tradycyjnych strojach. Grają rodziców głównego bohatera, którzy są niezamożni, inaczej sukces nie smakowałby widzom tak bardzo. A jednak bardziej efektownego sari nie widziałam jeszcze na żadnej kobiecie. Obramowanie złote, piękny wzór, tkanina pierwszej jakości dzwoni przy każdym poruszeniu wszytych małych dzwoneczków. No coż, ubóstwo w Bollywood musi dobrze wyglądać w telewizorze.
Natomiast para aktorów grających głównych bohaterów była dla mnie zaskoczeniem. Główny aktor Suraj roztacza aurę spokoju i emanuje pewnością - w poprzednim serialu grał antycznego bohatera i to mu na pewno pasowało. Oczywiście jest wysoki i przystojny - cechy rzadko znajdowane u Hindusów (pierwsza obiektywnie, druga subiektywnie). Z kolei główna aktorka, Santia jest wcieleniem pewności siebie - wchodzi jak burza, żartuje z reżyserem, statystami, droczy się z pomocnikiem reżysera, przekomarza z serialową teściową. Jest bezpośrednia, energiczna i pewna siebie, i okazuje to "amerykańsko". Tylko w Bollywood widziałam takie kobiety. To nie znaczy, że nie widziałam przebojowych Hindusek, ale te, które bliżej poznałam, są cichsze, spokojniejsze i skłonne do kompromisu, mimo że bywają nie mniej przedsiębiorcze. Generalnie wymarzone żony dla kochanego syna każdej matki w Polsce.
Ustawiamy się w grupki do ujęcia - naszą rolą jest bezdźwięczne symulowanie rozmów. Będziemy robili za tło. Z początku nie mam zielonego pojęcia co się dzieje, bo nie znam hindi wcale a mam problemy z hinglish. Ludzie coś krzyczą, później się robi spokojnie i aktorzy coś grają, później się okazuje że już od pewnego czasu nie grają, więc możemy sobie postać i porozmawiać na głos. Potem będzie nowe ujęcie, ale do tego trzeba przestawić światła, więc siadamy grupkami na trybunach. Potem znowu mamy się ustawić w grupki i robić za tło, później poprawa spływającego w świetle jupiterów makijażu aktorów, znowu ujęcie, później znów siedzimy. I tak godzinami. Co tu dużo gadać - nudno aż trzeszczy. Tzn. byłoby gdyby to nie był mój pierwszy dzień.
Suraj - główny bohater serialu
Statyści to zbieranina z całego świata. Nie raz, nie dwa, werbowani są na Colabie przypadkowi turyści. Są ludzie, którzy dorabiają tu żeby sobie potem pojeździć po świecie, aż znów wrócą dorobić. Dla białego robota w Bollywood się zawsze znajdzie. Są ludzie, których życie filmowe ciekawi po prostu. Są ludzie, którzy specjalnie przyjechali do Mumbaju tutaj zarabiać na życie (w tej kategorii bardzo silna stawka rosyjska). Panorama zagranicznych statystów wcale nie jest tak szeroka: te same twarze się przewijają w różnych serialach, z zimną krwią zabijają w przygodowych, straszą w familijnych, kibicują w romantycznych... a oczywiście każdy serial jest wszystkim po trochu, bo przecież trzeba dać ludziom wszystko!
Santia - żona Suraja
Dali lunch, dali kolację, a my tu wciąż kręcimy. Lunch był wegetariański, ale podstępna podgrupa statystów przemyciła do vanity vana mięsny posiłek z McDonaldsa. Nie wiem, co by im mogli zrobić producenci, ale konspiracja była pełna. Po kolacji jesteśmy zszokowanym tłem - nie wiadomo czy pozwolą nie gotować Surajowi kurczaka. Jest wegetarianinem i odmawia - czy będzie mógł go NIE gotować?! Oczywiście, tego wtedy nie wiem, bo kwestie aktorów są w hindi a asystent reżysera tylko mówi "teraz szok". Po pierwszym ujęciu dodatkowo reżyser woła: "nie uśmiechać się!" - no, coż, nie mam praktyki w zachowaniu spokoju, gdy wszyscy wokół robią głupie miny. Okazuje się, że każdy z tła nawet dostał swoje własne zbliżenie głupiej miny w wyemitowanym serialu. Moja była walką o zachowanie powagi. Aktorstwo zawsze jest trochę przerysowane ale w Bollywood nie zadowolą się byle "trochę". Na planie aktorki trzęsą się jak osika i prawie łzy im się z oczu leją z przejęcia - w telewizji nawet połowy tego nie widać. Do tego nieoceniony jest dubbing - ktoś uznał, że coś zostało powiedziane za ostro? Ech, wystarczy nagrać nową kwestię i puścić z gotowym obrazem. Co czasem daje żałosne rezultaty: w scenie wywiadu kazano dziennikarzowi przez cały czas ruszać ustami (bo nie wiadomo jeszcze kiedy co powie), więc w telewizji wyszło jakby przeżuwał coś niesmacznego.

Kończymy, ciemno na dworze, prawie światła słonecznego dziś nie widziałam. Jest wystarczająco późno, że godziny szczytu minęły. Jeszcze koordynator (czyli agent) da do rąsi pieniążki. Ostatnie żarty, spakowane torby. Światła gasną.

2 komentarze:

  1. Swietny post!!!Bohaterce życze wielu sukcesów!
    Kurcze, może ja tez się wybiore do Bollywoodu, czy komedie też kręcą?

    OdpowiedzUsuń
  2. A kręcą, głównie komedie kręcą, poza tym jak to się mówi Bollywood to taka masala movie czyli w każdym filmie musi być wszystko trochę komedii, tragedii, horroru i romansu. Zapraszamy!

    OdpowiedzUsuń